Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Andrzej Pieńkos wydał książkę o relacjach między muzyką a sztukami wizualnymi. Nie jest to obszerna publikacja. „Odważył się namalować głos” liczy sobie niecałe 150 stron. Dotyczy też jednego okresu – przełomu XIX i XX wieku.
Niemniej był to czas szczególnie intensywnych zależności, które miały wpływ na związki między dwoma tymi dyscyplinami sztuki w XX wieku.
To zatem zaledwie fragment długich dziejów związku obu dziedzin, które nasiliły się w okresie romantyzmu, ale były podejmowanie znaczniej wcześniej, by wspomnieć rozliczne malarskie alegorie słuchu czy przedstawień muzykujących.
Wagnerowska idea Gesamtkunstwerk, dzieła totalnego, której urzeczywistnieniem miały być jego opery, zawładnęła umysłami wielu artystów. Jednak autor nie skupia się na twórcy tetralogii „Pierścień Nibelunga”, lecz na reprezentantach młodszych pokoleń i na dziełach zarówno twórców tworzących dziś kanon nowoczesności, takich jak Georges Seurat, Paul Gauguin, Arnold Schönberg czy Wassily Kandinsky, jak i mniej znanych czy trochę spychanych na margines historii sztuki, ale w swoim czasie cenionych. To połączenie tak bardzo różnych twórców i dzieł sprawia, że jest to nieoczywista publikacja.
Jak oddać głos w obrazie? Jak namalować np. krzyk Marsjasza obdzieranego ze skóry przez urażonego Apolla.
„Niezwykle rzadko sztuka ma odwagę przyznać się do własnej bezsilności” – pisała filozofka Elżbieta Wolicka w tekście poświęconemu malarzowi Jackowi Sempolińskiemu.
Jej słowa nieprzypadkowo przywołał Andrzej Pieńkos, zastanawiając się nad tym, co jest możliwe, a co niemożliwe w sztukach wizualnych. Mit o Marsjaszu i zemście urażonego boga, patrona sztuki przecież, jest tu dobrym przykładem. Opowiada bowiem, jak pisze Andrzej Pieńkos, o istocie, która „wydaje dźwięk, najpierw tworząc cudowną muzyką, potem krzycząc z bólu”.
Wielu artystów mierzyło się z pokazaniem krzyku Marsjasza. Jednak czy zawsze ponieśli oni porażkę? Chyba nie, bo patrząc chociażby na nieskazitelnie pięknego boga z obrazu José de Ribery z 1637 roku, na otwarte usta starego satyra obdzieranego żywcem ze skóry, na przerażone twarze jego współbraci, słyszymy jego ból. Równie skutecznie co słuch opowiada nam o nim wzrok.
Andrzej Pieńkos opowiada nam jednak przede wszystkim o bliższym nam czasie. Przygląda się temu, w jaki sposób próbował oddać głos w rzeźbie François Rude, jeden z najwybitniejszych twórców doby romantyzmu, rzeźbiąc Joannę d’Arc słuchającą głosów czy krzyczącą Marsyliankę.
Jednak przede wszystkim
autor skupia się na tych artystach, którzy starali się uchwycić współczesny im świat dźwięku. Na Edgarze Degasie, przedstawiającym śpiewaczki występujące w kawiarniach lub muzyków orkiestry, czy Georges’u Seuracie, malarzu „znieruchomiałego świata”,
który jednocześnie – jak pisał o nim Wiesław Juszczak – destylował „wrażenia, by wydobyć z nich czy spoza nich to, co istotne i trwałe”. Na artyście, który szczególnie wiele uwagi poświęcał dźwiękom. Przedstawiał tancerki wykonujące kankana, wrzawę cyrkowej publiczności czy nawołującego chłopca siedzącego na brzegu w słynnej „Kąpieli w Asnières”. Jakby malarz uznawał, że dźwięk jest nieusuwalnym elementem naszej rzeczywistości, tym właśnie, co w niej istotne.
Próby oddania głosu w rzeźbie i obrazie to tylko jeden z wątków poruszonych w tej książce. Andrzej Pieńkos pisze o tematach muzycznych w twórczości Félixa Vallattona, jednego z kluczowych nabistów, którego twórczość w ostatnich latach wzbudza ponownie coraz większe zainteresowanie, związanego ze środowiskiem artystycznym skupionym wokół braci Natansonów i wydawanego przez nich czasopisma „La Revue Blanche”. I o „Beethovenie” Maxa Klingera, którego zaprezentowanie w 1902 roku w Wiedniu i Düsseldorfie skłoniło krytyka Heinricha Brulle’a do postawienia zaskakującego dziś zapewne pytania:
czy jest to wydarzenie, którego sława będzie trwać przez stulecia jak posąg Zeusa Fidiasza czy „Mojżesz” Michała Anioła?
Wystawienie dzieła Klingera rzeczywiście było wielkim wydarzeniem, a do legendy przeszła wiedeńska wystawa zorganizowana ku czci Beethovena w słynnym Pawilonie Secesji, na której znalazły się dzieła innych artystów, w tym „Fryz Beethovena” Gustawa Klimta, a jej otwarciu towarzyszyło wykonanie finału IX symfonii pod batutą samego Gustawa Mahlera. Opowieść o Beethovenie Maxa Klingera i jego wiedeńskiej prezentacji jest dla Andrzeja Pieńkosa okazją do postawienia kolejnego pytania:
czy możliwe jest stworzenie pomnika tego kompozytora (a także wielu innych), który oddawałby także jego muzykę? Kluczowe, bo próby jego stworzenia na przełomie XIX i XX wieku – poza nielicznymi wyjątkami jak Klimt i Klinger – to historia niepowodzeń,
powstanie „dzieł sztuk plastycznych o najczęściej dziwacznej formule”. Jest to też okazja do namysłu nad ograniczeniami sztuk wizualnych. (…)
Cały tekst w kwartalniku „Spotkania z Zabytkami” – nr 2/2025.
Pismo dostępne na rynku od początku marca 2025. Do kupienia ONLINE, oraz w Salonikach Prasowych Kolportera i w Empiku. Zapraszamy i polecamy serdecznie!
„Odważył się namalować głos. O odwiecznej albo tylko nowoczesnej analogii”
Andrzej Pieńkos, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2024
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Z Marcinem Maciejowskim, artystą, o jego książce „Rysunki wawelskie”, porównaniach do Matejki, poszukiwaniu „współczesnych rymów” do historii i o tym, kto dziś mógłby pozować Dunikowskiemu do słynnych głów - rozmawia Łukasz Gazur
Jednym z celów wystawy „Alchemia epoki przemysłu. XIX-wieczne odlewnictwo artystyczne ze zbiorów Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu” było wydobycie z magazynów muzealnych nieoczywistych – często niedocenianych wcześniej – przedmiotów i kolekcji...
Niby wszystko się zgadza. Selekcja prac pozwoliła bowiem na wskazania artystycznie – w większości przynajmniej – udane. Reprezentacja polskich artystów wręcz może zachwycać, a momentami nawet przyćmić brytyjskich odpowiedników. Problem zaczyna się, gdy zapytamy, o czym właściwie opowiada prezentacja w Muzeum Sztuki w Łodzi. Trudno uciec od wrażenia, że nie do końca nawet wie kurator. A w tytule „St Ives i gdzie indziej” ten drugi człon ewidentnie wybija się na plan pierwszy...