Podwarszawskie cacka
Fot. Robert Mordal
Galerie

Są to cacka, jakich Warszawa jeszcze nie widziała

Świdermajery – jak każdy sukces – mają kilku ojców. Dokładnie wyliczając – trzech. I każdy wniósł inny, charakterystyczny dla tej architektury gen. Byli to: Elwiro Michał Andriolli, Bernhard Liebold i Konstanty Ildefons Gałczyński.

Gen miejsca

Gdy narodziła się Kolej Nadwiślańska, mieszkańcy Warszawy odkryli urokliwe tereny w pobliżu Warszawy. Zbiegło się to w czasie z modą na uzdrowiska i nowymi metodami leczenia chorób płuc. A do tego suche powietrze, sosnowe lasy, rzeka Świder – to przepis na sukces.

A tym, który go dostrzegł jako pierwszy, był rysownik i ilustrator Elwir Michał Andriolli. Artysta kupił w 1880 roku posiadłość liczącą 202 hektary, która otrzymała nazwę Brzegi. Zaprojektował budynki z drewna – nie tylko dla siebie, lecz także dla letników.

Domy powstały m.in. na bazie pawilonów wykorzystywanych podczas warszawskiej wystawy rolniczo-przemysłowej, zakupionych po jej zakończeniu.

Andriolli przebudował je według swojego pomysłu, dodając m.in. werandy i przedsionki. A wszystko w lekkiej, ażurowej formie.

Chcesz być na bieżąco z przeszłością?

Z czasem w ślady artysty poszli następni. Letniskowe osady powstały m.in. w Aninie, Miedzeszynie, Michalinie i Otwocku.

Gen snycerskiego detalu

Ta architektura jest pochodną dwóch zjawisk. Z jednej strony to odbicie mody na architekturę szwajcarską, która zapanowała w Europie po wystawie światowej w Wiedniu w 1873 roku. Z drugiej to czas poszukiwania stylów narodowych i relacji z lokalnością.

Gdy region opanowała „świder-gorączka”, w cenie zaczęli być rzemieślnicy pracujący z drewnem. A cieślom i stolarzom z pomocą przychodził „Wzornik detalu snycerskiego” Bernharda Liebolda z 1880 roku. Autor zamieścił w nim wiele szczegółowych rysunków dekoracji. To zrodziło m.in. profilowane deski na elewacjach, rzeźbione szczyty, ażurowe balustrady, finezyjne okiennice, werandy. Miejscowi rzemieślnicy jednak dość swobodnie interpretowali wzorce, stąd wyjątkowość tego zjawiska, które w Europie nie ma właściwie odpowiednika.

„Są to cacka, jakich Warszawa jeszcze nie widziała w tej ilości i rozmaitości. Każdy z nich bawi oko piękną formą, sztukaterią, rzeźbieniami, tapicerskimi ozdobami albo żywą barwą” – napisał Bolesław Prus. I miał rację.

Gen nazwy

Samą nazwę budynki zawdzięczają poecie Konstantemu Ildefonsowi Gałczyńskiemu, który zresztą mieszkał w Aninie. W wiersz „Wycieczka do Świdra” opisał malowniczą przyrodę okolic.

Nazwę architektonicznego zjawiska zestawił z dwóch słów: stylu „biedermeier” i rzeki Świder.

Najpierw nieco prześmiewcze określenie z czasem przyjęło się i stało się oficjalnym określeniem stylu domów letniskowych, budowanych na linii otwockiej.

Artykuł pochodzi z kwartalnika „Spotkania z Zabytkami” nr 2/2024


Łukasz Gazur

Krytyk sztuki i teatru, wieloletni szef działu kultury w "Dzienniku Polskim" i "Gazecie Krakowskiej". Publikował i współpracował m.in. z "Przekrojem", "Tygodnikiem Powszechnym", "Wprost", TVP Kultura. Wykładowca akademicki na kierunkach kolekcjonerskich i antykwarycznych oraz dziennikarskich. Czterokrotnie wyróżniony Nagrodą Dziennikarzy Małopolski. Członek polskiej sekcji międzynarodowego stowarzyszenia krytyków AICA. Zastępca redaktora naczelnego magazynu "Spotkania z Zabytkami".

Popularne

Zupełnie gdzie indziej

Niby wszystko się zgadza. Selekcja prac pozwoliła bowiem na wskazania artystycznie – w większości przynajmniej – udane. Reprezentacja polskich artystów wręcz może zachwycać, a momentami nawet przyćmić brytyjskich odpowiedników. Problem zaczyna się, gdy zapytamy, o czym właściwie opowiada prezentacja w Muzeum Sztuki w Łodzi. Trudno uciec od wrażenia, że nie do końca nawet wie kurator. A w tytule „St Ives i gdzie indziej” ten drugi człon ewidentnie wybija się na plan pierwszy...