Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Kochał książki tak bardzo, że podczas wojny nie dojadał, żeby móc dalej je oprawiać. Gdy po 1945 roku emigrował do Polski, większość z dwóch wagonów wypełnił swoją kolekcją – o mickiewiczologu i introligatorze Aleksandrze Semkowiczu mówi Grażyna Ryfka, kierowniczka biblioteki w Muzeum Literatury w Warszawie, które właśnie kupiło duży zbiór jego woluminów.
Na co ja patrzę?
Na niedawno kupione przez Muzeum Literatury
serce księgozbioru Aleksandra Semkowicza, wybitnego mickiewiczologa i introligatora.
Ostatnio policzyłam, że pracuję w bibliotece 30 lat i to najcenniejsza kolekcja, jaką w ciągu tych 30 lat zakupiliśmy. To książki, które sam Semkowicz wytypował do wystaw bibliofiliskich i introligatorskich – są zresztą katalogi wystaw, w których dokładnie te same woluminy są widoczne na rycinach. Prawdziwe cudeńka, jego najlepsze dzieła.
Każdy egzemplarz to jest coś naprawdę niezwykłego i unikatowego. Możemy tu znaleźć np. czasopismo „Lamus”, pierwsze, które oprawiał. Jest też pięknie oprawiony zestaw numerów związanego z bibliofilstwem czasopisma „Exlibris”, z którym zresztą współpracował i dla którego zaprojektował pierwszą okładkę. Proszę zobaczyć, Lwów 1917 rok. Przepiękne. Jest też „Legenda” Władysława Reymonta, z autografem samego pisarza, oprawiona w ciemnoczerwoną skórę kozłową z tłoczeniami i złoceniami. Oglądając ten księgozbiór warto zauważyć, że w książkach są okładki. To wcale nie jest takie oczywiste – często introligatorzy je wyrzucali, zakładając, że nie będą już potrzebne, a przecież okładki Młodożeńca czy obwoluty Schulza to są dzieła sztuki; u nas funkcjonują z powodzeniem jako obiekty muzealne. Semkowicz to czuł i okładki zostawiał. W zakupionej kolekcji są też zachowane książki, których nie zdążył oprawić do końca – są zszyte, ale nie mają np. grzbietów czy okładek. To jest świetna rzecz, bo pokazuje jego warsztat i etapy pracy – z tych egzemplarzy będą mogli się uczyć studenci edytorstwa. O każdej z tych książek można stworzyć osobną opowieść. O tutaj na przykład – marmurki. Semkowicz robił je własnoręcznie, sam dobierał kolory i mieszał. Wzory na grzbietach i okładkach, złocenia, wyklejki – to wszystko jest jego dzieło.
Mój wzrok przyciąga ten egzemplarz z kolorową okładką.
Za nim też stoi piękna, niezwykła historia.
Na początku trzeciej dekady XX wieku na dawnej ulicy Pochyłej we Lwowie Aleksander Semkowicz wybudował, według projektu Eugeniusza Czerwińskiego, willę, którą nazwano „Domem pod Książką”.
Z okazji jej otwarcia właściciel otrzymał od lwowskich bibliofili okolicznościowych druk, do którego wykonał, z różnokolorowych fragmentów koźlej skóry, oprawę inspirowaną wzorem tapety w przedpokoju willi. Nie dość tego! Zamiast wyklejki dołączono fragment tej właśnie tapety, o czym zaświadcza odręczna notatka artysty na odwrocie. Z „Domem pod Książką” wiąże się jeszcze jeden obiekt, zresztą jeden z najcenniejszych w tym zbiorze – księga pamiątkowa, w której od lat 30. wpisywali się goście. Została ona oprawiona w skórę ze złoceniami i tłoczeniami, a na licu oprawy odwzorował Semkowicz kratę zdobiącą bramę domu. Poza tym, że to arcydzieło międzywojennej sztuki introligatorskiej, to też wspaniałe świadectwo epoki – w środku znajdziemy wpisy przypadkowych gości, przyjaciół i członków rodziny czy autografy – przede wszystkim bibliofilów i introligatorów.
Kto odwiedzał Semkowiczów w „Domu pod Książką”?
Cały Lwów! W księdze możemy znaleźć wpisy ludzi o przeróżnych poglądach politycznych i społecznych, wybitnych introligatorów czy bibliofilów. Łączyła ich jedna pasja – miłość do książek. Semkowiczowie otworzyli szeroko drzwi dla ich miłośników, prowadzili w zasadzie dom otwarty.
Dom Semkowiczów nie jest już tak elegancki, jak przed wojną – jego urok nieco przygasł pod współczesnymi remontami – ale wciąż istnieje. I prowadzi do niego piękna furtka z napisem „Dom pod Książką”.
Jest, stoi, przetrwał działania wojenne. Zresztą Semkowiczowie zostawili we Lwowie nie tylko dom. Kiedy po wojnie rodzina podjęła decyzję o wyjeździe, Aleksandrowi udało się załatwić dwa wagony i wielkie drewniane skrzyknie. W tamtych czasach wyprowadzka w takich warunkach była prawdziwym luksusem – Semkowicz zapewne wykorzystał swoje przedwojenne kontakty z czasów, kiedy był politykiem i działał społecznie. I co zapakował Semkowicz do tych cudem załatwionych wagonów?
Książki?
Książki! Zostawił meble, dobytek, a zabrał książki, bo to było dla niego najcenniejsze. Z tych dwóch, cudem zdobytych wagonów księgozbiór zajmuje 1,5! Repatrianci nie wzięli nic poza kilkoma ubraniami, nic więcej by się nie zmieściło. Zresztą
w trakcie okupacji Semkowicz podobno nie dojadał, żeby dalej móc pracować nad oprawianiem księgozbioru i nad bibliografią mickiewiczowską.
To były bardzo ciężkie czasy, a on dalej robił wszystko, żeby chronić swoją kolekcję.
Niezwykła była siła tej pasji.
To był niezwykły człowiek, o pięknej historii. Do wszystkiego doszedł ciężką pracą – życie zaczynał na zupełnie innym poziomie niż kończył. Stracił rodziców jako kilkuletnie dziecko, wychowywał się w sierocińcu i to właśnie tam postanowiono dać mu pewny fach i przyuczano, gdy miał kilkanaście lat, na introligatora. Jeszcze jako młody człowiek otrzymał stypendium i dzięki temu przez kilka lat praktykował w niemieckich introligatorniach. Od najmłodszych lat interesował się też Mickiewiczem, co później poskutkuje imponującymi zbiorami mickiewiczanów i publikacjami. Po powrocie do Lwowa założył swoją introligatornię, z działem poświęconym oprawie artystycznej, i tak jego prace znalazły się na przykład we Włoszech, podarowane papieżowi Piusowi XI. Jego oprawy były zarówno pięknie zdobione, jak i pięknie zrobione, nic dziwnego, że w Europie okresu międzywojennego był ceniony. Miał maszyny, znał książki od podszewki – i jako introligator, i jako konserwator. Wszystko miało się dobrze potoczyć, ale stało się, jak się stało – wszystkie plany zdmuchnęła wielka polityka.
Ale książki to nie było jedyne pole, na jakim się realizował.
To prawda. W 1938 roku został senatorem z województwa lwowskiego. Ale już rok później wybuchła wojna, jego zakład znacjonalizowano, maszyny wywieziono. Na początku pracował jako konserwator zabytkowych książek w Ossolineum, później, już za czasów okupacji niemieckiej, utrzymywał rodzinę sprzedając ziemniaki, a
w 1944 roku został wywieziony do Donbasu. Wrócił stamtąd pieszo.
Po wojnie, jako wybitny znawca książki, konserwował niektóre egzemplarze dla Biblioteki Narodowej i organizował Muzeum Literatury, w którym jesteśmy i którego był pierwszym dyrektorem. Historia tego muzeum zaczęła się w innym muzeum – konkretnie w 1948 roku w Muzeum Narodowym w Warszawie, gdzie Aleksander Semkowicz kuratorował wystawę zorganizowaną w 150. rocznicę urodzin Adama Mickiewicza. Sam pomysł na Muzeum Literatury wyszedł ze strony Stanisława Lorentza, dyrektora Muzeum Narodowego, ale powszechnie wiadomo było, że Semkowicz jest wybitnym mickiewiczologiem, odpowiedzialnym m.in, za pierwszą bibliografię mickiewiczowską, i chętnie zaangażował się w tworzenie placówki, m.in. ściągał z innych muzeów pamiątki po wieszczu. Długo dyrektorem nie był – zmarł w 1954, dwa lata po otwarciu. A rok później jego żona, Helena, przekazała nam część księgozbioru, prawie 3 tysiące woluminów, samych mickiewiczanów, które, wraz z księgozbiorem paryskiej Biblioteki Polskiej (prawie 35 tysięcy XIX-wiecznych woluminów dzieł Mickiewicza i o Mickiewiczu, zebranych przez syna poety, Władysława) stały się podwaliną muzealnej biblioteki. Dziś mamy największą w Polsce i drugą największą na świecie kolekcję mickiewiczanów.
A jak trafiliście na ten, teraz zakupiony, księgozbiór?
Doktor Łukasz Garbal z naszego muzeum całkowicie przypadkiem trafił na wywiad z Bogdanem Kułakowskim, wnukiem Semkowicza. Pan Łukasz postanowił się z nim skontaktować żeby dowiedzieć się czegoś więcej o naszym założycielu. Pojechał do Katowic, gdzie mieszka pan Bogdan, a na miejscu okazało się, że jego żona, która jest wybitną pianistką, profesorką katowickiej Akademii Muzycznej, nie ma gdzie trzymać swoich nut i pan Bogdan musi zrobić miejsce w regale, w którym 1/3 miejsca zajmowały książki dziadka. Dla nas była to absolutnie elektryzująca wiadomość. To była jedyna i niepowtarzalna okazja, by księgozbiór po tym wybitnym mickiewiczologu i introligatorze ponownie stał się całością – w przeciwnym razie ta ostatnia część uległaby rozproszeniu i została bezpowrotnie utracona. I tak, dzięki kilku zbiegom okoliczności, muzeum zyskało wspaniałe eksponaty a my – nowy obraz naszego założyciela.
Co to znaczy?
Pan Bogdan dzieli się z nami opowieściami o Semkowiczu z perspektywy rodziny, wnuka. Wspominał na przykład, że dziadek uczył ich szacunku do książek, wymagał mycia rąk przed oglądaniem jakiegoś egzemplarza, że bawił się z nim w swojej bibliotece – dziadek wychodził, chłopiec zamieniał kilka książek miejscami. Semkowicz zawsze zgadywał, o które książki chodziło. Myślę, że panu Bogdanowi należą się ogromne podziękowania za dbanie o spuściznę po dziadku i za to, że jest gotowy się nią dzielić. Ostatnio przekazał do naszego muzeum teczkę z dokumentami, pochodzącą jeszcze z lat 20., kiedy Semkowicz tworzył swoją lwowską introligatornię. Są tutaj pozwolenia, informacje na temat maszyn, fotografie i nawet próbki nitek, którymi szył swoje książki. Teczkę muszę, z bólem serca, przekazać do naszego działu rękopisów. To prawdziwy skarb.
Ile jest w muzeum książek ze zbiorów Semkowicza?
Ozdobione są znamiennym ekslibrisem, wykonanym w pierwszej połowie lat 20. XX wieku przez Rudolfa Mękickiego. To inicjały Aleksandra Semkowicza, umieszczone na tle pomnika Adama Mickiewicza i nocnej panoramy Lwowa z napisem w prawym górnym roku „Biblioteka Mickiewiczowska Aleksandra Semkowicza Lwowianina”.
Ale zbiory Semkowicza to nie jedyny księgozbiór, który państwo przechowujecie, prawda?
Oczywiście! Kolejni dyrektorzy bardzo dbali, by zbiory się powiększały. Dzięki decyzji Janusza Odrowąż-Pieniążka, też przecież pisarza, mającego niesamowity dar zawierania znajomości i bardzo lubianego w środowisku literackim,
muzeum zmieniło nieco swój profil – nie było już Muzeum Adama Mickiewicza, stało się Muzeum Literatury imienia Adama Mickiewicza, co rozszerzyło zakres naszych zainteresowań i pozwoliło na zbieranie spuścizny po wszystkich pisarzach, nie tylko po Mickiewiczu.
W latach 70. zaczęliśmy skupować pierwsze księgozbiory. Dziś możemy pochwalić się około 50 kolekcjami, należącymi m.in. do Wańkowicza, Wierzyńskiego, Dąbrowskiej, Słonimskiego, Tuwima, Staffa. To prawie 130 tysięcy woluminów, naprawdę potężne zbiory, które zresztą napływają nadal, nieustannie powiększamy nasz księgozbiór.
Szykujecie się teraz do zakupu jakiejś kolekcji?
Ostatnio córki Juliusza Żuławskiego przekazały nam ofertę kupna archiwum jego i jego ojca Jerzego, jesteśmy na etapie wyceny. To są niesamowite, obozowe rzeczy – czasopisma, listy. Będą stanowiły wspaniały materiał do badań. Z księgozbiorami pochodzącymi z XX wieku jest ciekawa sytuacja – to były duże nakłady, wszyscy pisarze mieli w swoich zbiorach w zasadzie to samo, a my i tak je kupujemy, nawet jeżeli mamy w zbiorach już kilka egzemplarzy konkretnej pozycji. Robimy to ze względu na wnętrze – często są tam dedykacje, notatki. Nie odrzucamy egzemplarzy tylko dlatego, że mamy już ten tytuł w zbiorach, porównujemy je ze sobą – czy mają obwoluty, okładki, czy są oprawione, jak przycięte, co jest w środku i czasem okazuje się, że choć mamy sześć egzemplarzy danej książki, to siódmy też weźmiemy, bo ma coś innego niż pozostałe.
Szczególnie cenione są książki z dedykacjami, to unikaty.
Odrębną kategorię stanowi to, co właściciel do książki włożył: często zdarzają się listy, wycinki, rachunki z różnych miejsc. W takiej sytuacji robimy adnotację o tym, co w danej pozycji znaleziono, czasem robimy ksero tej rzeczy i umieszczamy je w książce, a oryginał przekazujemy do działu rękopisów. Chodzi o zachowanie autentyczności, by osoba badająca spuściznę danego artysty mogła poznać jego stosunek do książki. Bo każdy pisarz traktował książki inaczej – jedni je hołubili, inni – na przykład Wańkowicz – traktowali jak narzędzie, pisali w nich, gryzmolili, wycinali, kreślili. A to przecież dużo mówi o ich osobowości, warsztacie pracy, o tym, co ich inspirowało i jakie książki robiły na nich wrażenie.
Czy trafia do was coś poza książkami?
Rękopisy, ale już coraz rzadziej. Ostatnio nasz dyrektor, Jarosław Klejnocki, przekazał mi książkę, gdzie na skrzydełkach napisał trzy wiersze i stwierdził, że to są jedyne rękopisy, które on w tej chwili ma, bo
wszystko jest teraz w wersji komputerowej. Nikt o tym nie myślał, ale może się okazać, że za chwilę po prostu rękopisów nie będzie.
I będzie to straszny moment, bo to też oznacza, że nie urodzi się już nigdy drugi Semkowicz, nie powstanie już nigdy taka wybitna kolekcja.
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Biblioteka Narodowa otworzyła swe podwoje już 277 lat temu, ale dopiero w maju tego roku czytelnicy po raz pierwszy mogli wejść do sięgającego historią XVII wieku Pałacu Rzeczypospolitej, by zobaczyć największe biblioteczne skarby pokazane na wystawie stałej. W upalne letnie...
Kocha, lubi, szanuje, nie chce, nie dba, żartuje… Tą wyliczanką można by uprościć uczucia, jakie literatura żywi do zabytków. Chociażby autorzy kryminałów wprost uwielbiają opuszczone zamczyska, ciemne uliczki owianych złą sławą dzielnic miast (a najlepiej miasteczek, bo im bardziej kameralnie,...
To tu mieszkała Wisława Szymborska ze swoim pierwszym mężem, Adamem Włodkiem, Halina Poświatowska romansowała z Tadeuszem Nowakiem, a Sławomir Mrożek pisał dzień w dzień, siedząc sam w zimnym, pustym pokoju, chowając się przed sąsiadem, któremu nie chciał pożyczyć pieniędzy. Dom...