Zabytki prozą
Sokołowsko, Senatorium Grunwald (d. Görbersdorf, zakład dr. Brehmera)
Fot. Marzena Hmielewicz / Agencja Wyborcza.pl
Artykuły

Zabytki prozą

Z tego artykułu dowiesz się:
  • jak remont pałacowych piwnic ma się do życia bohaterki Martyny Bundy
  • na czym polega wyjątkowość ikony w powieści Olgi Tokarczuk
  • kto wychodzi z gobelinu w powieści Elżbiety Cherezińskiej

Kocha, lubi, szanuje, nie chce, nie dba, żartuje… Tą wyliczanką można by uprościć uczucia, jakie literatura żywi do zabytków. Chociażby autorzy kryminałów wprost uwielbiają opuszczone zamczyska, ciemne uliczki owianych złą sławą dzielnic miast (a najlepiej miasteczek, bo im bardziej kameralnie, tym groźniej) albo wysyłają swoich bohaterów na poszukiwanie zagrabionych dzieł sztuki. Dowodów miłości do architektury w literaturze kryminalnej tudzież sensacyjnej znajdziemy bez liku, zostawmy to więc amatorom mocnych wrażeń. Odłóżmy też na bok literaturę faktu (związek zbyt oczywisty), poezję i dramat (choć tu drzemie potencjał).

Bez wątpienia kopalnią cennych informacji na temat naszego dziedzictwa są za to powieści historyczne, jednak tutaj najczęściej mamy do czynienia z małżeństwem z rozsądku (zwykle udanym, o czym zaraz się przekonamy). A co z klasyczną powieścią? Albo taką, która flirtuje na przykład z horrorem? Przyjrzyjmy się kilku współczesnym związkom literatury z zabytkami.

Chcesz być na bieżąco z przeszłością?

Podanie adresu e-mail i kliknięcie przycisku “Zapisz się do newslettera!” jest jednoznaczne z wyrażeniem zgody na wysyłanie na podany adres e-mail newslettera Narodowego Instytutu Konserwacji Zabytków w Warszawie zawierającego informacje o wydarzeniach i projektach organizowanych przez NIKZ. Dane osobowe w zakresie adresu e-mail są przetwarzane zgodnie z zasadami i warunkami określonymi w Polityce prywatności.

Złodziej wspomnień

Fakty:

Rycerska i kościelna wieś Podwilcze, położona 14 km na południowy zachód od Białogardu w województwie zachodniopomorskim, co najmniej od 1362 roku należała do rodu von Podewils. Prawdopodobnie już pod koniec XVII wieku wzniesiono tam murowany dwór lub pałac.

Majątek był w posiadaniu pomorskiej familii niemal do 1890 roku, gdy wieś kupił Max von Hewald. Właściciel spod Berlina nie tylko zbudował szkołę, gorzelnię, urząd podatkowy i inne pomieszczenia gospodarcze w pobliskim folwarku, lecz także przebudował pałac – na chorągiewce na maszcie wieży zapisano datę „1895” oraz inicjał „H”. Ceglana bryła zyskała neogotycką szatę, skrzydło boczne od północy oraz bogaty wystrój wnętrz: kamienne kominki, sztukaterie, belkowe stropy, ozdobną stolarkę. Po śmierci Hewalda w 1908 roku posiadłość nabył Gustaw von Holtzendorff (na fasadzie widnieje jego herb).

Po II wojnie światowej budynek przejęło wojsko, a w 1954 roku został zaadaptowany na dom dziecka – wówczas wpisano go do rejestru zabytków. Następnie pałac był użytkowany przez wojska obrony terytorialnej i Kombinat Górniczo-Hutniczy Miedzi w Polkowicach.

1. Fot. Domena Publiczna
2. Fot. OT Szczecin / CC BY-SA 4.0
Zabytki prozą
Zabytki prozą
Pałac Podwilcze (d. Schloss Podewils)

Od 1987 roku znajduje się w prywatnych rękach. I niszczeje w oczach. Podobno ostały się jeszcze barokowe stropy stiukowe, ale wnętrze nie jest dostępne dla zwiedzających. Możemy jedynie przejść przez okazałą bramę, stanąć pośrodku parku i spoglądając na rozpadający się pałac, wyobrazić go sobie w latach świetności. Albo… zajrzeć do literatury.

Fikcja:

„Wnętrze domu również było piękne, podobnie jak jego nazwa: Podwilcze. […] Budynek okazał się niewielkich rozmiarów pałacem. Neogotyk przełamano secesyjną miękkością w prowadzeniu linii dachu, obrysów okien, wykuszy i wieżyczek. Boczne schody, wzorowane na skręcie muszli, były arcydziełem. Zatopiwszy wzrok w obrazach, Kornelia poczuła się, jakby zeszła pod wodę. Spokojną i bezkresną.”

Kornelia jest bohaterką powieści Martyny Bundy „Podwilcze”.

Towarzyszymy dorastającej dziewczynie, a następnie dojrzałej kobiecie w odkrywaniu seksualności, szlifowaniu malarskiej pasji, rekonstruowaniu tożsamości. Obserwujemy jej relacje z kobietami: nieczułą matką, wychowującą samotnie córkę, oraz osobliwą Narcyzą, życiową mentorką i pierwszą młodzieńczą fascynacją. Intymność, kiełkujące pożądanie i rodząca się więź emocjonalna między bohaterkami ukształtują późniejsze wybory Kornelii, które w przyszłości staną się przyczyną społecznego ostracyzmu, oskarżeń o zbytnią zażyłość między nią jako nauczycielką a jej uczennicą. Czekając na rozprawę sądową, kobieta będzie chciała ukryć się przed osądzającymi spojrzeniami i za sprawą zamieszczonej w sieci oferty pracy trafi do otoczonego parkiem, zrujnowanego pałacu w Podwilczu.

Bunda opisuje XIX-wieczną budowlę tak, jak miękkie światło rysuje kobiece akty – niezwykle plastycznie, z finezją, uruchamiając zmysły. Cierpliwie penetruje wszystkie zakamarki pałacu momentami przypominającego labirynt, studiuje kształt żebrowych sufitów, strzelistych okien i krętych schodów. To mogłaby być świetna metafora zawiłego losu Kornelii. Kobietę zastanawia chociażby przebudowa piwnic kontrastująca z nienajlepszym stanem pozostałych kondygnacji budynku – czyżby jednym z kluczy do odczytania literackiej historii był remont rozpoczęty od fundamentów, a zatem powrót do dzieciństwa?

Przechodząc przez próg domu, bohaterka powieści wchodzi w inny wymiar niczym w baśniowych przygodach Alicji w Krainie Czarów. To miejsce żyje, oddycha, zmienia się w zależności od pory dnia. Jest też odrobina magii, z tym że zamiast Białego Królika, Kornelia spotyka dwie sznaucerki olbrzymki, którymi ma się zaopiekować podczas nieobecności właściciela.

Podwilcze staje się nie tylko schronieniem, murem obronnym izolującym od świata zewnętrznego i unieważniającym niefortunne zdarzenia czy decyzje. To przede wszystkim wehikuł czasu przypominający o przeszłości. Obce miejsce od początku wydaje się dziwnie znajome. Rzeźbione schody, tapeta z mozaiką Williama Morrisa „Złodziej truskawek”, album z reprodukcjami dzieł prerafaelitów przypominają o dawnej znajomej.

Okładkową ilustrację „Podwilcza” tworzy pożyczony od Morrisa motyw ptaków zrywających truskawki w kwiatowym ogrodzie wraz z wpisanym w obraz wizerunkiem dwóch sznaucerów. Wyglądają jak strażnicy strzegący nie tyle owoców, ile tajemnic.

W powieści Bundy psy towarzyszą głównej postaci na każdym etapie jej życia. Odzwierciedlają ludzkie instynkty, uczą odpowiedzialności, wprowadzają równowagę. Są jednocześnie powiernikami i stróżami, jak koty kartuskie z wcześniejszej książki kaszubskiej pisarki „Kot niebieski”. Tam zwierzęta były związane z XIV-wiecznym klasztorem w Kartuzach, tutaj mamy XIX-wieczny pałac w Podwilczu – inny czas i miejsce, lecz tożsama przestrzeń łącząca materialne z transcendentnym.

„Uczyła się psów i uczyła się domu” – pisze Bunda, jakby cztery ściany również trzeba było oswoić i zrozumieć. Choć powieściowy pałac w Podwilczu przejął niektóre cechy (architektoniczne detale) i aurę istniejącego zabytku, to jednak postaci i wydarzenia z nim związane są wytworem wyobraźni autorki. Mimo to „Podwilcze” pokazuje siłę literatury, która potrafi wskrzesić i odzyskać blask popadającego w ruinę miejsca.

Przestrzeń jest kobietą

Fakty:

Być może położona w dwóch dolinach Kotliny Sokołowskiej i otoczona lasami oraz zboczami Gór Suchych wieś pozostałaby nieznana nikomu poza jej mieszkańcami, gdyby nie pewna kobieta.

Hrabina Maria von Colomb, przyjechawszy w 1849 roku na wypoczynek do Görbersdorfu, zachwyciła się krajobrazem i panującym tam mikroklimatem na tyle, że postanowiła nabyć ziemie od rodziny Hochbergów.

Namówiła swojego szwagra, doktora Hermanna Brehmera, by założył w tym miejscu uzdrowisko. Kilka lat później specjalista leczenia chorób płuc stanął na czele pierwszego na świecie sanatorium dla osób chorych na gruźlicę. Do pensjonatów i zakładów leczniczych otoczonych parkiem zaczęli przyjeżdżać kuracjusze z Europy Środkowej, a za sprawą nowatorskich metod terapeutycznych oraz rosnącej oferty rozrywkowo-kulturalnej (czytelnia, kinoteatr, poczta, linia telefoniczna) ośrodek stał się miejscem nie tylko potrzebnym, lecz także luksusowym i modnym.

Z Brehmerem współpracował warszawski lekarz, Alfred Sokołowski, na cześć którego uzdrowisko nazwano Sokołowskiem, gdy po wojnie znalazło się w granicach Polski. Miejsce do dziś zachowało swój charakter. Chociaż zabytkowy, neogotycki budynek sanatoryjny został zniszczony w wyniku pożaru w 2005 roku, to opiekująca się nim Fundacja In Situ utworzyła w nim Międzynarodowe Laboratorium Kultury.

1. Fot. Domena Publiczna
2. Fot. Radek Jaworski / Forum
Zabytki prozą
Zabytki prozą
Görbersdorf – Sokołowsko (Dr. Brehmers Heilanstalten / d. Senatorium “Grunwald”)

Fikcja:

„Wielki gmach sanatorium było widać jak na dłoni prawie z każdego miejsca w Görbersdorfie. Jego mury z czerwonej cegły pięknie lśniły w jesiennym słońcu, a ostre wieżyczki, które udawały gotyk, skojarzyły się od razu Wojniczowi z igłą gramofonu, wydobywającą z płyty nieba ukryte w nim dźwięki. […] Jego smukła bryła i intensywna barwa sprawiały wrażenie, że jest atrapą ustawioną tutaj tuż przed przyjazdem Wojnicza w niewiadomym celu, być może jako element scenografii przedstawienia, które ma się wkrótce rozpocząć”.

Sokołowsko tworzy wręcz idealną scenerię dla kameralnego widowiska czy nawet zbrodni. Urokliwe, magnetyzujące miejsce, a jednocześnie odizolowane od świata. Jego potencjał wykorzystała Olga Tokarczuk w swojej pierwszej po Noblu powieści, horrorze przyrodoleczniczym pt. „Empuzjon”. Od dawna nosiła się z zamiarem napisania książki będącej gloryfikacją historii i krajobrazu Dolnego Śląska, który w latach 90. stał się jej małą ojczyzną. Odkąd zamieszkała w okolicach Nowej Rudy – dzieląc czas między Wrocławiem a niewielkim Krajanowem – do jej twórczości zaczęły przenikać wątki regionalne świetnie wpisujące się w ulubiony przez noblistkę motyw ruchu, podróży tak w przestrzeni, jak i w czasie. Nie inaczej jest w przypadku „Empuzjonu”.

Wraz z Mieczysławem Wojniczem, młodym i niezbyt zamożnym studentem ze Lwowa, przyjeżdżamy do Görbersdorfu we wrześniu 1913 roku wyleczyć zmęczone gruźlicą ciało. Spacery, ćwiczenia na świeżym powietrzu, odpowiednie żywienie – to zalecenia doktora Brehmera. Szybko okazuje się, że naszego bohatera czeka także terapia duszy. Narracja „Empuzjonu” prowadzona jest okiem kamery filmowej, plany ogólne poprzecinane są zbliżeniami, nie opuszcza nas wrażenie podglądania i podsłuchiwania. Miejscowa legenda o polowaniu na czarownice, które schroniły się w tutejszych górach, nieokreślona siła zewnętrzna oraz wewnętrzna ciekawość tworzą niebezpieczną mieszankę.

W mitologii greckiej Empuza (albo Empusa) była boginią lęku, zjawą zamieszkującą królestwo Hadesa, żywiącą się ludzkim mięsem, najczęściej krwią mężczyzn. Przybierała rozmaite postaci, w „Żabach” Arystofanesa, których fragment przywołuje Tokarczuk, pojawia się raz pod postacią byka, muła, raz kobiety przemienionej w psa, z jedną spiżową nogą, drugą z łajna. Powieściowy Görbersdorf sprawia wrażenie jej kolejnego siedliska. Kuracjusze giną w niewyjaśnionych okolicznościach, a poznając topografię sanatorium, Wojnicz stopniowo odkrywa jego sekret.

Ta hermetyczna przestrzeń jest bez wątpienia kobietą: „ustami czarownic” określa się zarośnięte mchem i jagodnikiem dziury w ziemi, a podziemne jezioro wskazuje na kulturową konotację wody z pierwiastkiem żeńskim. Z kolei pensjonat, w którym zatrzymał się bohater „Empuzjonu”, przeznaczono tylko dla mężczyzn. Na początku ginie żona gospodarza, a jeśli w dalszym ciągu opowieści występują mieszkanki wsi czy pielęgniarka, to jedynie w epizodycznych rolach. Cała zaś narracja ułożona z rozmów między pacjentami opiera się na wygłaszaniu mizoginistycznych poglądów na temat kobiet i ich miejsca w świecie (skompilowanych zresztą – choć sparafrazowanych – z autentycznych wypowiedzi myślicieli czy pisarzy). Tę opozycję żeński – męski dopełnia jeszcze jedna: natura – kultura.

Fot. Marzena Hmielewicz / Agencja Wyborcza.pl
Zabytki prozą
Sokołowsko, Senatorium Grunwald (d. Görbersdorf, zakład dr. Brehmera)

Tokarczuk przewrotnie wpisała w sanatoryjną przestrzeń myśl feministyczną (przypomnijmy, że uzdrowisko było pomysłem niemieckiej arystokratki). Choć malowniczo oddana architektura jest pokazywana z punktu widzenia głównego bohatera (mężczyzny), to jednocześnie sam Wojnicz zdaje się być obiektem obserwacji. Nie przez innych ludzi, lecz właśnie przez ceglane mury, drewniane ganki, przeszklone pasaże, koronkowe firany materializujące pierwiastek żeński. Beztroska atmosfera przywołuje ciepłe wspomnienie uzdrowiska w Truskawcu, gdzie był kiedyś z ojcem. Nieuporządkowany cmentarz w pobliskim Langwaltersdorfie – bo w Görbersdorfie celebruje się życie, martwi znikają, a śmierć się ignoruje – uczy go uważnego patrzenia.

Cerkiew wydaje mu się apetyczna, ale już znajdująca się w niej ikona przedstawiająca Świętą Emerencję przeraża go („Kobieta z niemowlęciem siedzi na kolanach innej kobiety, nieco większej, solidniejszej, w ceglastej sukni, z ręką uniesioną jakby do pozdrowienia. Lecz i ona siedzi na kolanach jeszcze większej kobiety”). Miejsce więc z jednej strony zachwyca, ale i obezwładnia, intryguje i wstrząsa nim, koniec końców wyzwala jego od dawna skrywaną naturę.

Gdzie mieszkają czarownice?

Fakty:

Słowiańska dynastia Gryfitów władała Pomorzem od połowy XI stulecia (najstarszy zapis pochodzi z 1046 roku) do 1637 roku, gdy zmarł bezpotomnie Bogusław XIV. Zanim jednak wojna trzydziestoletnia (1618-1648) doprowadziła krainę nad dolną Odrą do ruiny, a na mocy pokoju westfalskiego ziemie rozdzielono pomiędzy Szwecję i Brandenburgię, Księstwo Pomorskie rosło w siłę. Reformy skarbowe i administracyjne umocniły je wewnętrznie, na politykę wpłynęła reformacja, kwitły gospodarka i kultura. Gryfici zawierali małżeństwa z innymi książęcymi rodami (m.in. Wettynami czy Hohenzollernami). Za ich panowania zbudowano wiele zamków i rezydencji. Najbardziej okazały to renesansowy Zamek Książąt Pomorskich w Szczecinie do dziś będący wizytówką miasta. Niestety nie zachował się Zamek Odrzański (niem. Oderburg), który Gryfici przekształcili na swoją siedzibę w połowie XVI wieku z dawnych zabudowań klasztornych (kartuzi opuścili Szczecin w okresie reformacji). Przetrwał za to XIII-wieczny gotycki kościół i zachodnie skrzydło zabudowań klasztornych wraz z fragmentem budynku gospodarczego z częściowo zabytkowymi murami – dawniej był to konwent cysterek w Marianowie, później przybywały tam niezamężne, pomorskie szlachcianki.

Fot. Wikipedia.org / Domena publiczna
Zabytki prozą
Zamek Odrzański w Grabowie pod Szczecinem. Fragment miedziorytu wykonanego ok. 1620 r.

Fikcja:

„Panowała całkowita cisza, ale w tym bezgłosie czaiło się coś nieoczywistego. Sydonia powoli odwróciła głowę w prawo, w stronę szczytowej ściany i zamarła. Z olbrzymiego gobelinu wpatrywał się w nią tłum odświętnie ubranych ludzi. […] Ledwie zdążyła pojąć, że to tapiseria, że wokół niej biegnie bordiura w owoce i kwiaty, że dołem i górą utkano napisy, a złudna naturalność ludzi pochodzi z barwnych i złotych nici, i z blasku wpadającego przez okna słońca, gdy nagle tkanina poruszyła się. Pękła w trzech miejscach jednocześnie… Nie! To trzy nieduże, czarne postaci oddzieliły się od gobelinu i z nisko spuszczonymi głowami wyszły przed szereg. Przez ułamek chwili Sydonia nie wiedziała, co jest prawdą, a co ułudą […]”.

Czytelnik powieści „Sydonia. Słowo się rzekło” również nie będzie wiedział do końca, co Elżbieta Cherezińska wyczytała z XVII-wiecznych akt procesowych, a co sfabularyzowała. To zresztą nieważne. Postać kobiety, która urodziła się szlachcianką, a zmarła jako czarownica, szybko obrosła legendą. Jednak Sydonia von Borck istniała naprawdę. Uchodziła za najpiękniejszą Pomorzankę, była wykształcona, bystra, zaciekle walczyła o swoje prawa (dziś pewnie nazwalibyśmy ją feministką). To ona miała przepowiedzieć wymarcie gryfickiego rodu („Nim pięćdziesiąt lat przeminie, ród Gryfitów zaginie”), co uznano za klątwę rzuconą w zemście za niedopełnienie obietnicy małżeńskiej ze strony pomorskiego księcia.

Oczami szlachcianki oglądamy XVI i XVII-wieczne Pomorze Zachodnie, którego dzieje odtworzyła królowa polskiej powieści historycznej. Ujrzany przez główną bohaterkę obraz na tkaninie zdobiącej ściany dworu w Wołogoszczy, gdzie Sydonia służyła księżnej, symbolicznie przedstawia połączone przez małżeństwo rody Gryfitów i Wettynów. Choć w książce Cherezińskiej zamkowe komnaty i zabytkowe mury zdają się jedynie pełnić funkcję dekoracji, to tak naprawdę oddychają wraz z mieszkańcami, odzwierciedlają ich nastroje, przechowują wspomnienia, zmieniają się. Zrujnowany zamek w Strzmielach, czyli rodzinny dom Borków (na jego miejscu stoi dziś dwór), sprawia wrażenie nieprzyjaznego, niedostępnego – po śmierci rodziców spadkiem zarządzał brat Sydonii, nieprzychylny siostrze. Wydająca dźwięk chorego zwierzęcia brama prowadzi do domu dla panien w Marianowie strzeżonego przez wrony – tu pada oskarżenie o czary. Mury Oderburga, które pamiętały niedawne miłosne uniesienia szlachcianki, stały się jej więzieniem i miejscem tortur – tych fizycznych, zadanych podczas brutalnego przesłuchania, oraz psychicznych, związanych z niespełnionym uczuciem.

Fot. Wikipedia.org / Kapitel / CC BY-SA 4.0
Zabytki prozą
Zamek Książąt Pomorskich w Szczecinie.

Opleciony siecią rzek, kanałów, strumieni i podmokłych łąk Szczecin wraz z rozpościerającymi się na wzgórzach sadami i winnicami przypomina rajski ogród. Wrażenie na przyjezdnych robiły też „wysmukłe wieże kościołów, dachy, dziesiątki, setki dachów kamienic i domów”. Im jednak dalej od zamku i ratusza, tym krajobraz zaczynał się gwałtownie zmieniać, „zaczynał się drugi krwiobieg Szczecina znaczony ciemną, grubą kreską. […] Niczym grzybnie na murowanej tkance miasta wyrastały drewniane, byle jak sklecone, budy”. Tę dwoistość widać zarówno w treści, jak i w strukturze książki. Kontrasty miejskiego krajobrazu świetnie oddają podziały panujące na pomorskim dworze, nierówności majątkowe i społeczne (patriarchalny porządek). Kompozycja powieści także została podzielona na dwie części. Służba na dworze w Wołogoszczy, walka z bratem o posag i alimenty, w końcu pobyt w klasztorze przedstawione zostały przez narratora trzecioosobowego. Z kolei w opisie procesu prowadzącym do skazania i śmierci, Sydonia sama zabiera głos.

To nie pierwszy raz, gdy Cherezińska opowiada historię z perspektywy kobiet – tak było już w „Hardej” i „Królowej”, dwuczęściowej sadze o Świętosławie. Sydonia również została kilkakrotnie w powieści nazwana „hardą”, co ówcześnie brzmiało raczej jak obelga („Wśród zarzutów, które się powtarzają, jest ten, że panna klnie strasznie, że jest harda, nieustępliwa”). I to właśnie ten upór, duma oraz nieposłuszeństwo wobec męskiej dominacji sprawiły, że historia szlachcianki i legenda o czarownicy z Pomorza przetrwały dłużej niż zamkowe mury.

Przywołane przez Cherezińską miejsca porządkują narrację, umiejscawiają bohaterów w historii i jednocześnie uwiarygodniają relację, dokumentują przeszłość. Nawet nie znając dokładnych dat, dzięki opisom zabytków możemy mniej więcej ustalić czas akcji. „Sydonia” to opowieść oparta nie tylko na biografii jednej osoby, lecz na wycinku historii całego Pomorza Zachodniego. Dlatego też nawet migawkowe ujęcia wielu różnych wieżyczek, wnętrz komnat, cmentarza, bram czy miejskich pejzaży podkreślają rozmach powieści.

U Bundy i Tokarczuk czas jest kategorią bardziej płynną, rozmywa się poprzez retrospekcje, doświadczenie déjà vu. Tu bardziej liczy się przestrzeń, jej relacja z człowiekiem. Noblistka skupia uwagę na szczegółach (także architektonicznych detalach), buduje historię przede wszystkim intelektualną. Bunda z kolei stawia na sensualność, specyficzną atmosferę kreśli plastyką słowa. Mimo osadzenia swoich historii w rzeczywistości, obie pisarki ocierają się o realizm magiczny, przemawiają do wyobraźni odbiorcy, doskonale wykorzystują do tego lokalność, miejscowe legendy. Zarówno „Podwilcze”, jak i „Empuzjon” są intymnym manifestem seksualności w jej wymiarze duchowym i emocjonalnym. Zaś wszystkie trzy powieści są historiami o kobietach, a przestrzeń, w której bohaterki i bohaterowie się znajdują, pozwala im ten żeński pierwiastek odkryć i oswoić.

Martyna Bunda, „Podwilcze”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2023.
Olga Tokarczuk, „Empuzjon. Horror przyrodoleczniczy”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022.
Elżbieta Cherezińska, „Sydonia. Słowo się rzekło”, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2023.

Agnieszka Warnke

Krytyczka literacka, dziennikarka, popularyzatorka książek dla dzieci. Publikowała autorskie teksty m.in. na Culture.pl, w „Przekroju”, portalach niezlasztuka.net i kulturaonline.pl.

Popularne