Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Wrocławski twórca znany jest jedynie z odprysków. Z rozrzuconych po kolekcjach dzieł: soczewkowych Neutronikonów, reliefowych obrazów, czy konceptualnych wizji w formie tekstów/projektów. Z pierwszej, wydanej właśnie, monografii Jerzego Rosołowicza wyłania się ktoś znacznie „większy” – nietuzinkowa postać, która z cienia wpływała na całe środowisko, a jego sztuka wciąż jest zaskakująco aktualna.
Przez historię sztuki widziany w oddzielnych fragmentach, zatrzaśnięty w ciasnych szufladach artystycznych nurtów i szkół. Bywa określony jako twórca malarstwa materii – wybrzuszających się, pękających niczym skorupa lawy, chropawych jak skóra aligatora „Reliefów”, „Kwintetów”, obrazów z „Serii Olimpijskiej”. Najczęściej opisywany jest jednak jako konceptualista kreujący obiekty niemożliwe, jak „Kreatorium kolumny stalagnatowej – Millennium” (1970), projekt naśladującego naturę urządzenia, w którym przez tysiąc lat z kapiącej węglanowo-wapniowej wody powstanie kolumna, przeżywając swego twórcę o wiele pokoleń.
Albo jak „Neutrdrom” – licząca 100 metrów wieża w kształcie odwróconego stożka, która ma m.in. zakłócać działanie ludzkich zmysłów i wytrącać ze standardowego doświadczania świata.
Dla wielu jest artystą-naukowcem eksperymentującym z percepcją przy użyciu szklanych soczewek oraz teoretykiem piszącym traktaty o sztuce, jak „Teoria funkcji formy”. Co zatem w tym obrazie chłodnego konceptualisty robi wczesny rysunek tuszem pt. „Postać z serduszkiem”? Czym są późne akwarelowe kwiaty na japońskiej bibule, o których Rosołowicz, na rok przed śmiercią na serce w wieku zaledwie 54 lat, pisał: „Niewesołe, kryzysowe niby-kwiaty ogrodowe wyhodowane jesienią i zimą 1981 r. dla Pań i Panów Lekarzy przez ich wdzięcznego pacjenta”. Nowe, całościowe spojrzenie na tego zapomnianego nieco artystę dała wystawa „Jerzy Rosołowicz. Alchemik” przygotowana dwa lata temu przez kuratorkę i badaczkę Marikę Kuźmicz we wrocławskim Muzeum Współczesnym, która mówi dziś:
Wydaje mi się, że branie poszczególnych elementów z jego twórczości nie zadziała. Jeden obraz z początku twórczości będzie kompletnie nieczytelny. Ideę, która stała za jego pracami widać jedynie wtedy, kiedy ustawimy jakiś ciąg. Trzeba wykonać pewien wysiłek i wejść w to.
Taką pracę wykonały redaktorki: wymieniona Marika Kuźmicz i Agnieszka Chodysz-Foryś, wydając we wrocławskim Ośrodku Kultury i Sztuki pierwszą w Polsce monografię artysty („Jerzy Rosołowicz. Monografia”), która jest swoistym „naczyniem do łowienia Rosołowicza”, by sparafrazować tytuł jednej z prac artysty dialogującej z jego nazwiskiem, czyli „Naczynie do łowienia rosy” (1968).
Albumowo wydana monografia zawiera wreszcie pełną dokumentacją fotograficzną twórczości Rosołowicza pozwalającą prześledzić ewolucję jego dzieła, jego widzenie świata w kontekście procesów natury i naszego w niej miejsca. Znalazły się tam również teksty programowe artysty i wywiady z jego przyjaciółmi. Poszczególne rozdziały napisali oprócz Mariki Kuźmicz także Łukasz Mojsak, Luiza Nader, Paweł Polit, Paweł Szroniak, Igor Wójcik i Magdalena Ziółkowska. Każde od innej strony opisuje postać i twórczość Rosołowicza, razem tworząc dopiero pełen obraz tego nieoczywistego artysty i myśliciela patrzącego na świat ze szczególną wrażliwością.
– Po raz pierwszy „spotkałam się” z Rosołowiczem przez jego wrocławskich przyjaciół, którzy bardzo dużo o nim opowiadali – mówi Luiza Nader, autorka rozdziału „Działania neutralne, etyka afirmacji, praktyka troski” w monografii, poświęconemu etycznemu wymiarowi twórczości Rosołowicza. – Pracowałam wtedy nad doktoratem i książką o konceptualizmie w Polsce. Z prac Rosołowicza znałam tak naprawdę tylko szklane Neutronikony i muszę powiedzieć, że dla mnie ta twórczość wówczas była bardzo daleka, zimna, choć z wrocławskich opowieści wyłaniał się zupełnie inny obraz. Właściwie nie wiedziałam, jak to jego dzieło interpretować. Nie miałam do tego narzędzi – dodaje.
Dopiero wystawa, katalog i teraz monografia dały jej „nowe otwarcie”, zmusiły, by na tę twórczość spojrzeć raz jeszcze.
– Po to, by zadać sobie pytanie: co ze sztuką konceptualną zrobił Jerzy Rosołowicz? Nie zaś – co sztuka konceptualna ma do interpretacji Jerzego Rosołowicza? Bo to jest pewna całość, ja jego twórczość jest właśnie bardzo holistyczna. Dotyczy nie tylko reprezentacji i patrzenia na świat, ale również jest głęboko podmiotowa i egzystencjalna – zaznacza Luiza Nader.
Swoje zdanie na temat wcześniejszych trudności badaczy w dogłębnym zrozumieniu sztuki Rosołowicza ma też Łukasz Mojsak z Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie – autor tekstu o obrazowaniu natury w twórczości artysty, pt. „Odnajdując ideę w tym, co materialne”. Uważa, że przyczyną prowadzącą dziś do nowego spojrzenia na artystę, jest być może szersza zmiana w pojmowaniu świata naturalnego i materialnego, która obecnie zachodzi pod wpływem zwrotu materialnego i spekulatywnego w humanistyce. Pozwala ona spojrzeć inaczej na rozumienie natury w twórczości tego artysty i dostrzec, jak bardzo przystaje do współczesnych perspektyw.
Urodzony w 1928 roku w podlwowskich Winnikach, w wielodzietnej robotniczej rodzinie, od losu otrzymał pakiet najtrudniejszych XX-wiecznych doświadczeń.
Wojna i w jej wyniku śmierć starszego brata, utrata domu i repatriacja w obce miejsce. Los migranta, zderzenie z dwiema bezwzględnymi ideologiami minionego wieku: nazizmem i komunizmem. Choroba i śmierć starszego syna, załamanie psychiczne i pobyt w szpitalu psychiatrycznym, własne zdrowotne problemy z sercem. Życiowe warunki też wymagały wytrzymałości – najpierw mieszkanie z żoną i synkiem w hotelu robotniczym, potem kawalerka i wreszcie mieszkanko z nielegalną pracownią na poddaszu. W gruncie rzeczy, dość typowy los „plastyka” w PRL-u, jeśli nie był wprost na usługach władzy ludowej.
We Wrocławiu Rosołowicz studiował malarstwo i architekturę wnętrz na Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych (obecnie Akademia Sztuk Pięknych), ale kiedy chciał na macierzystej uczelni prowadzić autorską pracownię, okazało się, że jego metody edukacyjne są dla instytucji zbyt rewolucyjne. Zarabiał na życie jako dekorator, instruktor plastyczny w domach kultury, uczył plastyki w liceum. A przy tym jednocześnie sporo wystawiał, był członkiem „Grupy Wrocławskiej” i kluczowym, choć nieco ukrytym, elementem tamtejszego środowiska artystycznego.
– Był tam przede wszystkim bardzo kochany – opowiada Marika Kuźmicz, która rozmawiała z wrocławskimi artystami: Anną Szpakowską-Kujawską, Jarosławem Kozłowskim, Andrzejem Dudkiem-Dürerem, Zbigniewem Makarewiczem. – Osobą, do której się szło i zawsze było się wysłuchanym. Miał niezwykle zredukowane ego i pokłady empatii – pojawia się to w rozmowach, które przeprowadziłam o nim z nielicznymi już osobami, które go znały. Z drugiej strony, to nie był człowiek wycofany albo niepewny siebie. Wydaje się, że doskonale wiedział, co chce zrobić w sztuce – dodaje.
Makarewicz mówi w wywiadzie, że mimo dramatycznych zdarzeń w swoim życiu, doświadczenia wojny i zagłady, Rosołowicz był bardzo pogodny: „Nie widziałem go nigdy skwaszonego czy zdenerwowanego. Sama łagodność. I to jego spojrzenie w niebo – tak ja to nazywałem. Mówiłem mu, że on zawsze patrzy w niebo. Ponad doczesnością”. Przyjaciółka Rosołowicza, Anna Szpakowska-Kujawska, nazywa go „chrystusowym”, Andrzej Dudek zauważa delikatność i takt: „Hiperwrażliwy człowiek, empatyczny, bardzo otwarty na innych. Ale to nie było nachalne, to znaczy on miał takie niezwykłe wyczucie różnych sytuacji, co się nieczęsto zdarza. Ludzie chcą urządzać, uszczęśliwiać świat na swoją modłę. No to on zupełnie nie miał takich zapędów”. I dodaje: „On po prostu rozumiał świat głębiej, inaczej niż wielu innych”.
Szpakowska-Kujawska opisuje go w wywiadzie tak: „Gdy myślę o nim, widzę go takiego: dobrego, współczującego, uważnego. Neutralnego. Nie można było z nim pokłócić się, bo on tę neutralność ujawniał wszędzie”. Pojawia się pytanie, jak tę szczególną „neutralność” rozumiał sam Rosołowicz?
Co nie znaczy – obojętnych, ale takich, które nie dokładają się do katastrofy, którą ludzkość na wielu polach sobie szykuje. Pisze tam: „W chwili, gdy stoimy w obliczu katastrofy, należy zdać sobie sprawę z tego, że jeśli ona nastąpi, to będzie ostatecznym wynikiem naszego działania celowego. Musimy pamiętać, że sytuacja, w której żyjemy, jest konsekwencją naszego działania, że jest ono niepełne, bowiem w ostatecznym rozrachunku doprowadziło nas do realnych możliwości zagłady”.
– Jego postawa „neutralności” nie polegała na tym, że on nie miał poglądów, albo nie naznaczał rzeczywistości, w której był – doprecyzowuje Kuźmicz. – Odnosząc się do jego teorii działania neutralnego – byłoby ono działaniem po prostu nieszkodliwym, pozytywnym na bardzo wielu poziomach. W taki sposób zobaczył sztukę i realizował to założenie – zaznacza.
Luiza Nader dodaje:
Dopiero myśląc o Rosołowiczu w wolności, poza tym polem konceptualnym, zrozumiałam, że to, co w nim odnajduję, to jest przekraczanie negatywności i napięć. To jest niesłychanie odległe od krytyki opartej na negacji. Ale jednocześnie ma moc leczącą, odradzającą, co wyposażało jego i jego pracę w jakąś niezwykłą siłę sprawczą.
Obserwator, który obcuje z wyimkami tej twórczości może ulec złudzeniu, że jest ona inżynierska, wykoncypowana, rozpisana w tabelkach. Natomiast pełen ogląd daje szansę zobaczenia w niej odbicia procesów naturalnych. Tego, że jest samym życiem. Oglądana z szerszej perspektywy twórczość Rosołowicza staje się dla badaczy opowieścią o widzeniu natury w nieustannej pulsującej transformacji, której jesteśmy częścią.
Igor Wójcik nazywa go marzycielem, Marika Kuźmicz alchemikiem. Luiza Nader – uzdrowicielem. – 20 lat temu na pewno bym tak nie powiedziała, ale przez te lata przestałam się wstydzić wielu rzeczy, bo wydaje mi się, że my w historii sztuki nakładamy na siebie gorset pewnej poprawności metodologicznej, językowej i to powoduje, że wiele spraw nam umyka – mówi Nader. I przywołuje rysunek tuszem „Postaci z czerwonym serduszkiem”, wokół którego zbudowano wrocławską wystawę sprzed paru lat. – Myślę, że to czerwone serduszko na jego wiele osób wcześniej widziało, ale ono było po prostu zbyt niepokojące, nie pasowało do tego obrazu. A nie jest to bynajmniej sentymentalny gadżet – dodaje.
Widzi więc w Rosołowiczu-artyście postać swego rodzaju szamana – trochę uzdrowiciela, trochę terapeuty, czy po prostu „artysty holistycznego”, który pragnie dokonać rytuału uzdrowienia po traumie wojny. – Zaczyna od siebie – mówi badaczka. – Próbuje uzdrowić swoje najbliższe środowisko, np. robiąc dla swoich przyjaciół „Telehydrografiki” (rysunki na podstawie cieków wodnych odkrytych dzięki radiestezji, którą amatorsko parał się Rosołowicz – przyp. A.S.). Chce uzdrowić i rozluźnić różnego rodzaju napięcia w świecie – zaznacza.
Łukasz Mojsak postanowił spojrzeć na Rosołowicza, jak mówi „bardziej przyziemnie” – odrzeć go nieco z mistycznej aury – lecz nie po to, by tej sztuce coś odbierać, czy spłycać.
– Bo spojrzenie Rosołowicza na naturę przenika poza jej powierzchowny ogląd i pozór, z którym się stykamy – zaznacza badacz, który prześledził ewolucję twórczości artysty od jego obrazów z lat 60. wpisujących się w nurt malarstwa materii (długo reprodukowanych głównie na słabych czarno-białych reprodukcjach) poprzez paradoksy późniejszej dematerializacji dzieła w jego sztuce.
Koncentrując się na materii, Rosołowicz bardzo wcześnie i przenikliwe zakwestionował konwencjonalne sposoby rozumienia tego, co nazywamy naturą oraz miejsce człowieka w rzeczywistości. Coraz dobitniej rozwiewał iluzję, że natura istnieje gdzieś „na zewnątrz”, poza nami. Ta złudna wiara pozwala uzasadniać nam nasze działania, które – jak stwierdził to już Rosołowicz – niszczą naturę. A ponieważ jesteśmy częścią natury, to niszczą też nas.
Łukasz Mojsak
Zastanawiamy się z autorami monografii, czemu książka i takie widzenie Rosołowicza przyszły dopiero teraz?
– Moim zdaniem 15-20 lat temu nie byliśmy w ogóle gotowi metodologicznie, ale też w kwestii wrażliwości, rozumienia współczesności, by spojrzeć na Rosołowicza w pełni – stwierdza Magdalena Ziółkowska, badaczka będąca autorką tekstu „Neutronikon”, która uważa, że historia sztuki musiała najpierw „odkryć” Hilmę Af Klint czy na nowo docenić twórczość Urszuli Broll. – Musiało nastąpić wiele zmian, pojawiły się różne głosy, uznaliśmy podmiotowość artysty. To sprawia, że dzisiaj odczytujemy Rosołowicza w zupełnie inny sposób. Jesteśmy gotowi dostrzec w nim np. zagadnienia energetyczne, które nie są już „śmieszne”, bo o energii i doświadczaniu świata organicznego itd. mówi się teraz bardzo dużo – dodaje.
Luiza Nader zauważa, że używamy wobec Rosołowicza wielkich słów: uzdrowiciel, szaman, artysta, a jego fenomen polega polegał też na tym, że on kultywował słabość, co było niemodne, i z niej czerpał. To nie była stracona pozycja, czy wycofanie. Raczej pozycja obserwatora i myśliciela, który widzi tę rozszerzająca się katastrofę.
– Żyjemy w momencie, gdy mamy pełną świadomość destrukcji ekologicznej, obok odbywa się wojna – mówi Nader. – Te katastrofy do nas dotarły. Być może to sprawia, że doceniamy działania, które nie dążą do rozkręcania konfliktu, tylko potrafią sięgnąć poza kryzys. Przekroczyć go, pokazać drogi mediacji, tonizowania straszliwych zniszczeń, które się dokonały. Ja też jestem przeciwniczką tego, żeby popadać w rozpacz i taplać się w tej otchłani. I Rosołowicz jest właśnie takim artystą i myślicielem, który stwierdzając katastrofę pokazywał różnego rodzaju drogi wyjścia. Nie tylko drogę „niedziałania”, ale też działania, które jest działaniem kojącym, naprawczym. Które polega na podtrzymywaniu relacji ludzkich i pozaludzkich. Z drzewem, z przestrzenią, z rosą – dodaje badaczka.
Wypowiedzi autorów książki „Jerzy Rosołowicz. Monografia” (wyd. Ośrodek Kultury i Sztuki we Wrocławiu 2023) pochodzą ze spotkania premierowego w Muzeum Sztuki Nowoczesnej 15 maja 2024 roku, które prowadziła autorka niniejszego artykułu.
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Oryginalny i odświeżający widzenie XX-wiecznej fotografii dorobek Danuty Rago został niedawno przywołany wystawą „Fabryka Złudzeń” przez Fundację Archeologia Fotografii. Digitalizowane przez FAF archiwum udowadnia, że zapomniana fotoreporterka potrafiła z artystycznym zmysłem tworzyć zarówno pierwsze sesje reklamowe, ciekawą estetycznie dokumentację industrializacji,...
Wystawa „Adam Marczyński. Liryzm i forma”, otwarta w oddziale Muzeum Narodowego w Krakowie, dotyczy tematu stawania się dojrzałym artystą. Kuratorka Anna Budzałek śledzi na podstawie wczesnych prac Marczyńskiego, co i jak tworzył, zanim zyskał uznanie i rozpoznawalność. Obserwuje, co go...
Z okazji Światowego Dnia Fotografii, przypadającego 19 sierpnia, publikujemy wywiad o zjawisku, które – choć wydaje się współczesne – sięga korzeniami głęboko w wiek XIX. Mogłoby się bowiem wydawać, że poprawianie wyglądu na zdjęciach to wynalazek naszych czasów – okresu...