
Fot. British Council Collection
Niby wszystko się zgadza. Selekcja prac pozwoliła bowiem na wskazania artystycznie – w większości przynajmniej – udane. Reprezentacja polskich artystów wręcz może zachwycać, a momentami nawet przyćmić brytyjskich odpowiedników. Problem zaczyna się, gdy zapytamy, o czym właściwie opowiada prezentacja w Muzeum Sztuki w Łodzi. Trudno uciec od wrażenia, że nie do końca nawet wie kurator. A
w tytule „St Ives i gdzie indziej” ten drugi człon ewidentnie wybija się na plan pierwszy.

Kolonia St Ives była grupą artystów działających na przełomie XIX i XX wieku. Mała rybacka miejscowość w zachodniej Kornwalii zawładnęła wyobraźnią artystów, chcących zanurzyć się w otaczających ich surowych, pełnych dramatyczności krajobrazach. Szybko stała się też enklawą artystycznych rewolucjonistów, którzy zmienili historię brytyjskiego modernizmu. Na marginesie warto zaznaczyć, że
Ba! Słynny William Turner pojawił się w tej małej rybackiej wiosce – i się nią zachwycił – na początku XIX wieku. Nieco później przybył w to miejsce także James McNeill Whistler. Więc popularność St Ives nie wzięła się znikąd i nie pojawiła się dopiero w XX wieku.

W poszukiwaniu Świętego Graala
Ma kilka niezaprzeczalnych zalet ta wystawa. Doceniam przede wszystkim jej walor edukacyjny. Bo o ile o tym, co się działo po drugiej stronie kanału La Manche w Barbizon czy w Bretanii historia sztuki uczy w Polsce dość dokładnie (także ze względu na obecność sporej grupy Polaków), o tyle o Kornwalii i jej kolonii artystycznej właściwie dotąd opowiadano niewiele. Ani na wystawach, ani w książkach podsumowujących światową sztukę, ani na studiach historii sztuki (a może się mylę?) szczególnie nie zwracano uwagi na to grono artystyczne. I nie jest to uzasadnione, nawet jeśli nie ma tym gronie wielu tak znanych artystów jak Théodore Rousseau czy Paula Gauguina – jak w wypadku barbizończyków i Bretończyków. Choć i tu
nie brakowało przecież gwiazd. Wystarczy wspomnieć postać Barbary Hepworth. Artystka dzięki swoim technikom rzeźbiarskim wspięła się na sam szczyt,
zdobywając uznanie światowej krytyki – zwłaszcza po wystawie, która jej karierę pchnęła na zupełnie nowe tory. Mowa o pokazie na Biennale w Wenecji. Pojawiły się zamówienia projektów dla budynku ONZ w Nowym Jorku i Hakone Museum w Japonii w 1970 roku.
Ale takie zjawiska jak St Ives działają właśnie nie przez jednostkowe, wybitne przykłady, ale sieci relacji, wzajemne natchnienia, towarzyskie układy i artystyczne inspiracje. I to jest największy walor takich opowieści. Środowisko to – jak zaprezentowane na wystawie postaci: Wilhelmina Barns-Graham, Sandra Blow, Terry Frost, Roger Hilton, Peter Lanyon, Margaret Mellis, William Scott czy Bryan Wynter – nie stanowiło formalnej grupy, której działalność byłaby określona jednolitym i spójnym manifestem programowym. Wręcz przeciwnie. „Interesuje mnie odnalezienie Świętego Graala, jakim są minimalne środki do wyrażania najbardziej złożonych idei” – komentował Ben Nicholson. I może w dużym skrócie i uproszczeniu byłby to jakiś wspólny mianownik?
Język artystyczny ukształtowany przez abstrakcyjne zestawienia wyjęte z prac tego artysty oraz – wspomnianej już Barbary Hepworth, prywatnie jego żony – a także z surowych morskich krajobrazów Alfreda Wallisa, służył do opisu rzeczywistości, widzianej za oknem pracowni w tej rybackiej miejscowości.
Zresztą ten ostatni twórca jest też ciekawym przypadkiem.
Rybak, który był artystycznym samoukiem, odstawał od reszty i nigdy do końca nie został zaakceptowany.

Pozostaje – szczególnie dziś – ciekawym punktem odniesienia na kornwalijskiej mapie sztuki. Właśnie przez – modny teraz – surowy, nieartystyczny, nieprofesjonalny charakter prac.
Dobrze więc, że udaje się zapisać białe karty w światowej historii sztuki (…)
Cały tekst w kwartalniku „Spotkania z Zabytkami” nr 2/2025.
Pismo dostępne na rynku od początku kwietnia 2025. Do kupienia ONLINE oraz w Salonikach Prasowych Kolportera, w Empiku i sklepach z prasą. Zapraszamy i polecamy serdecznie!
„St Ives i gdzie indziej”, Muzeum Sztuki w Łodzi, do 7 czerwca, kurator: dr Paweł Polit