Ziemiaństwu władza mówi stop. Tułowice
Elewacja frontowa dworu w Tułoiwcach, 2024 r.
Fot. Rafał Masłow
Artykuły

Ziemiaństwu władza mówi stop. Tułowice

Z tego artykułu dowiesz się:
  • dlaczego władze w PRL chciały sprzedawać dwory, ale też się tego bały
  • dlaczego nie warto rekonstruować na siłę
  • co robi kotek na dworskiej klatce schodowej

Dwór w Tułowicach nie od razu wyjawia swoje tajemnice. Ukryty w parku, osłonięty starodrzewem, od bramy po wschodniej stronie prezentuje się niczym skromna willa. Ale to tylko pozory! By dostrzec jego piękno, musimy podejść do budynku od ogrodu. Harmonijny i majestatyczny portyk południowy zachwyca i wynagradza trudy wędrówki.

„Witruwiusz, autor jedynego zachowanego do współczesności architektonicznego traktatu z czasów antycznych, »O architekturze ksiąg dziesięć« z I wieku przed Chrystusem, który stał się źródłem inspiracji dla nowożytnych teoretyków architektury i miał ogromne znaczenie w kształtowaniu się sztuki renesansu i baroku, wymienia trzy kryteria oceny budynku: firmitas, czyli moc i gruntowną trwałość, utilitas – wczas i wygodę, oraz venustas – kształt i piękny pozór” – pisze Piotr Libicki w książce „Dwory i pałace wiejskie na Mazowszu” (Rebis, Poznań 2013) i kontynuuje z nieukrywanym zachwytem:

„Kiedy spoglądamy na dwór w Tułowicach, nie mamy wątpliwości, że jest on i piękny, i wygodny, i trwały, a więc spełnia wszystkie trzy Witruwiańskie kryteria dobrego budowania i może być zaliczony do najpiękniejszych ziemiańskich siedzib na Mazowszu”.

Nic dodać, nic ująć. Musimy jednak pamiętać o jednym.

By ruina stała się dobrze utrzymanym dworem, trzeba było wielu lat ciężkiej pracy malarza i architekta Andrzeja Nováka-Zemplińskiego.

To dzięki niemu dzisiaj Tułowice zachwycają, choć niewiele brakowało, by po domu została sterta gruzu zarośniętego trawą.

Pokaż się od ogrodu

Klasycystyczny dwór z mniej więcej 1800 roku to prawdopodobnie dzieło Hilarego Szpilowskiego, niezwykle wziętego na przełomie wieków twórcy wielu pałaców na Mazowszu, w tym m.in. w Małej Wsi, Luberadzu czy Rudnie.
1. Fot. Rafał Masłow
2.
Ziemiaństwu władza mówi stop. Tułowice
Ziemiaństwu władza mówi stop. Tułowice
Dwór w Tułowicach: elewacja ogrodowa (slajd pierwszy) i frontowa (slajd drugi), 2024 r.

Ponownie oddajmy głos Piotrowi Libickiemu, który tak opisuje tułowicki obiekt: „Parterowy, nakryty dachem czterospadowym, z wyższą o kondygnację częścią środkową poprzedzoną monumentalnym czterokolumnowym portykiem toskańskim w wielkim porządku, zwieńczonym trójkątnym frontonem. Co zaskakujące, portyk ten umieszczony został w elewacji ogrodowej, a nie od frontu, w którego części środkowej znalazł się stosunkowo niepozorny dwukondygnacyjny ryzalit opięty parami toskańskich pilastrów i zwieńczony trójkątnym naczółkiem”.

Gdy Andrzej Novák-Zempliński zobaczył budynek po raz pierwszy w 1976 roku, z pierwotnego piękna niewiele zostało.

Fot. NID
Ziemiaństwu władza mówi stop. Tułowice
Dokumentacja zabytku – “karta biała”, dwór w Tułowicach, 1976 r.

– Po nacjonalizacji majątku we dworze najpierw mieściły się mieszkania, później sklep GS i magazyn nawozów – tłumaczy obecny właściciel. – Od końca lat 60. budynek stał opuszczony i był rozkradany. Zniknęło 100 proc. podłóg, stolarka okienna i drzwiowa, wycinano sukcesywnie belki stropowe i więźbę dachową. Całkowicie zostały zrujnowane wnętrza. Na podjeździe straszyły resztki fundamentów pod budowę przyszłego urzędu gminy. Tę inwestycję na szczęście wstrzymał konserwator, gdyż obiekt już od 1961 roku był wpisany do rejestru zabytków. Fundamenty jednak dostałem w prezencie od poprzedników. Do tego zalegały tu hałdy śmieci, węgla i nawozów sztucznych. Część wnętrz użytkowano jak wychodki. Wszędzie smród i brud – relacjonuje Novák-Zempliński. – W tamtym czasie chciałem osiąść poza Warszawą. Zawsze ciągnęło mnie na wieś. Często wakacje spędzałem u stryjostwa w rodzinnym Glanowie. Myślałem nawet o zamieszkaniu i odremontowaniu tamtego dworu. Z tych planów jednak nic nie wyszło. Zacząłem więc szukać innych obiektów w okolicach Warszawy i muszę przyznać, że najbardziej urzekły mnie właśnie Tułowice ze względu na formę architektoniczną. Poza tym zdecydowało położenie: niedaleko jest Żelazowa Wola, słynny Brochów z kościołem, Czerwińsk, Puszcza Kampinoska i dolina Wisły. Złożyłem więc wniosek do gminy o zakup – dodaje.

Jak się okazało, w czasach PRL kupno majątku podworskiego przez prywatnego właściciela nie było takie proste. Skarb państwa co prawda chętnie pozbywał się takich miejsc, gdyż popadały one w ruinę, a pieniędzy na remonty brakowało, jednak decyzję o sprzedaży władza obwarowała rozlicznymi warunkami. Według niej głównym problemem stała się możliwość powrotu „dziedziców” na dawne włości.

Fot. Rafał Masłow
Ziemiaństwu władza mówi stop. Tułowice
Andrzej Novák-Zempliński w drzwiach frontowych dworu w Tułowicach, 2024 r.

– Prawo pierwokupu takich obiektów miały instytucje państwowe. Gdy w końcu ten zapis udało się obejść, okazało się, że mogę kupić dwór, ale park ma być ogólnodostępny. Natychmiast odrzuciłem ten pomysł. Prawnicy mnożyli więc problemy, a ówczesny wiceprezydent Warszawy powiedział nawet, że nigdy nie dopuści do restytucji życia dworskiego w Polsce. Sprawa otarła się nawet o komitet centralny PZPR. W końcu owe przepychanki formalno prawno ukrócił prof. Wiktor Zin, ówczesny generalny konserwator zabytków. Uderzył pięścią w stół i nakazał rozwiązać problem. I tak w końcu stałem się właścicielem dworu oraz czterech hektarów dawnego założenia ogrodowego – opowiada Novák-Zempliński.

Zaczynają się schody

– Szczerze mówiąc, by podejmować takie decyzje, trzeba było mieć 40 lat mniej, niż mam teraz – opowiada pan na Tułowicach. – Byłem wówczas na początku swojej drogi zawodowej i zdawałem sobie sprawę z tego, że dwór muszę nie tylko wyremontować, lecz także utrzymać za własne pieniądze. Przekułem więc powiedzenie „mierz siły na zamiary” na „zbierz siły na zamiary”. W latach 80. dość dobrze zarabiałem jako malarz. Swoje obrazy sprzedawałem za granicą. Honoraria otrzymywałem w obcych walutach, a wtedy przelicznik był przecież o wiele lepszy niż dzisiaj. Jednak w tamtym czasie panował powszechny kryzys, w sklepach pustki, brak materiałów budowlanych, wszystko trzeba było ściągać czasami z odległych stron, gdyż kupienie na miejscu nie było możliwe – kontynuuje Novák-Zempliński. – Korzystałem z pracy lokalnych rzemieślników.

Znalazłem odpowiednich ludzi, którzy uwierzyli zarówno mnie, jak i w swoje możliwości.

Przy okazji miejscowy murarz nauczył się sztukatorstwa i z powodzeniem realizował moje projekty. Podobnie było ze stolarką, którą trzeba było zrobić całkowicie od nowa. Udało mi się ściągnąć stolarza, który zainstalował się na kilka sezonów w domu i wykonywał prace na miejscu. Wszystkie tynki – i zewnętrzne, i wewnętrzne – trzeba było skuć. Były zawilgocone i zapleśniałe. Całą koronę gzymsu przemurowaliśmy na nowo, stropy drewniane zachowały się w oryginale tylko w niektórych pomieszczeniach, ale większość trzeba było zamienić na ceramiczne w systemie Kleina (strop Kleina to strop płaski składający się z belek stalowych oraz płyt międzybelkowych z cegły – przyp. red.) – dodaje.

Andrzej Novák-Zempliński przyznaje jednak, że niezwykłym ułatwieniem w tych działaniach była udana współpraca ze stołecznym konserwatorem zabytków. – Mój przypadek to był precedens w PRL. Co prawda wówczas Krzysztof Penderecki przejął Lusławice, a Wojciech Siemion Petrykozy, jednak to właśnie ja – jako pierwsza osoba prywatna – zgodnie z obowiązującym wtedy prawem kupiłem od skarbu państwa obiekt zabytkowy. Jak już mówiłem, sprawa się ciągnęła, ale dzięki temu miałem czas, by przestudiować wszelką możliwą literaturę na temat architektury dworów i konserwacji zabytków. Byłem dobrze przygotowany na spotkanie z dr. Lechem Krzyżanowskim. Świetnie się zrozumieliśmy. I dostałem od niego zielone światło.

Konserwator uwierzył, że dobrze wykonam swoją pracę, a ja nie chciałem go zawieść. Urząd konserwatorski nigdy nie robił mi żadnych problemów.

Czułem, że mam tam sojuszników w myśl zasady: wspólnie walczymy o uratowanie zabytkowego obiektu, a z drugiej strony jest komuna, która chciała go zniszczyć.

Groteski i kot

Wnętrza dworu w Tułowicach były zrujnowane. Zachowało się zaledwie jedno skrzydło drzwi i resztki sztukaterii, które pochodziły jednak z XX wieku, a nie z czasu powstania obiektu. Materiały ikonograficzne były znikome i nie mogły pomóc w odbudowie. – Budynek jest przypisywany Hilaremu Szpilowskiemu. W mojej pracy przy odbudowie oparłem się na kilku projektach tego architekta. Odwiedziłem wszystkie obiekty jego autorstwa, których wiele przetrwało do dziś. Studiowałem detale i plany. Układ wnętrz dwutraktowy, pomieszczenia o zaokrąglonych lub ściętych narożnikach, półkolista klatka schodowa oraz niewielka rotunda w korytarzu we wschodniej części budynku to były typowe rozwiązania stosowane przez tego twórcę. W salonie dla ożywienia ścian wprowadziłem pilastry jońskie na cokołach, bo taki zapis znalazł się w opisie w katalogu zabytków sprzed 50 lat – mówi obecny właściciel. – W duchu jego rozwiązań zaprojektowałem sztukaterie, kolorystykę poszczególnych wnętrz, a także np. polichromię w salonie. Część polichromii realizowali moi znajomi z ASP, a część, w tym dekoracje groteskowe drzwi, wykonał znakomicie mój – wówczas 17-letni – syn Maksymilian, uczeń liceum plastycznego. Kominek w salonie jest oryginalny, a ten w bibliotece odtworzyliśmy na podstawie jednego elementu znalezionego przypadkiem w ogrodzie. Supraporty w dwóch pomieszczeniach robił Wiesław Winkler. W bibliotece są to motywy militarne, a w sypialni wazy z festonami. Tynki robili miejscowi rzemieślnicy „z ręki”, więc są czasami nierówne, lekko falujące, stosownie do rangi pomieszczenia. Nie wyrównywaliśmy też pierwotnie krzywo ustawionych ścian ani nie prostowaliśmy osi, na których umieszczono drzwi, przez co nie pokrywają się one na osi północ-południe. Kolory pomieszczeń są stosowne do ich funkcji i tradycji: szarości w sieni, pastelowe odcienie w salonie, bardziej zdecydowana zieleń w bibliotece i róż pompejański w sypialni.

Na pewien żart w duchu epoki pozwoliliśmy sobie w okrągłej klatce schodowej. Jej ściany pokrywa polichromia imitująca iluzyjną architekturę z gzymsem, na którym przysiadł kot.

Fot. Rafał Masłow
Ziemiaństwu władza mówi stop. Tułowice
Dwór w Tułowicach, klatka schodowa z polichromią iluzyjną autorstwa syna gospodarza, Maksymiliana

Krótka wizyta w wnętrzach szybko pozwala zorientować się w układzie poszczególnych pokoi. Od ogrodu biblioteka (dawny gabinet pana domu), salon i sypialnia (dawny pokój stołowy). Od frontu kuchnia (dawna kancelaria dworska), sień (obecnie jadalnia) i pokój pani domu (obecnie pracownia). Andrzej Novák-Zempliński przyznaje, że już na początku prac w Tułowicach przyjął pewną zasadę: – Założyłem, że nie idziemy w kierunku reanimacji tego, co było, bo to nigdy się nie sprawdza. Wprowadzamy za to do obiektu nowe życie, ale z pełnym szacunkiem dla historii, form i założeń estetycznych oryginalnej budowli. Pierwszym kryterium jest dla mnie funkcja, którą ma pełnić dane pomieszczenie wraz z jego umeblowaniem, drugim są treści ideowe, które wprowadza się do domu za pomocą np. obrazów, rzeźb, fotografii i innych przedmiotów, a trzecia to program estetyczny realizowany przez wystrój architektoniczny, kolor i dekoracje malarskie. I dopiero te trzy kryteria zespolone w jedno dają pełnię finalnego efektu. Goście, którzy nas odwiedzają, twierdzą, że nasz dom wygląda bardzo autentycznie. Według mnie dzieje się tak dlatego, ponieważ wypełnia go autentyczne życie jak dawniej, mimo że na jego charakter nie wpływa już rytm pracy wiejskiego majątku ziemskiego.

Ziemiaństwu władza mówi stop. Tułowice
Herb na portyku dworu w Tułowicach

Novák-Zempliński ma rację. Gdy chodzę po pokojach pałacu w Tułowicach, nie mam wrażenia, że zwiedzam muzealną ekspozycję. Tutaj łatwo poczuć się jak w domu.

Artykuł pochodzi z kwartalnika „Spotkania z Zabytkami” nr 3/2024.

Powstał we współpracy ze Stowarzyszeniem Domus Polonorum – organizacją mająca na celu opiekę na zabytkami znajdującymi się w posiadaniu właścicieli prywatnych, propagowanie w Polsce i za granicą dworu polskiego jako zjawiska kulturowego, historycznego i architektonicznego oraz rozwijanie działań służących zachowaniu dziedzictwa narodowego i tożsamości kulturowej. Więcej: domuspolonorum.org


Maciej Kucharski

Absolwent Instytutu Historii Sztuki UAM w Poznaniu, długoletni dziennikarz radiowy i wydawca programów o kulturze. Obecnie sekretarz redakcji dwutygodnika „Ruch Muzyczny".

Popularne

Hochberg-artysta i jego pałac

Tak to już bywa, że często miejsca wybrane do założenia zamku jeszcze w średniowieczu mają w sobie coś takiego, że chętnie buduje się w nich kolejne rezydencje - renesansowe dwory czy barokowe pałace, które przechodzą liczne przebudowy, czasami diametralnie je zmieniające w XIX czy XX wieku. Nie inaczej było w Iłowej. Wzniesionemu w drugiej połowie XV wieku zamkowi nie dane było przeistoczyć się w porzuconą, romantyczną ruinę. Iłowa położona jest na łatwym do ujarzmienia nizinnym terenie północnego pogranicza Śląska i Górnych Łużyc...

Uwielbiam każdy pokój, ale najbardziej lubię siedzieć na dachu

Domanice. Perełka pośród zabytków Dolnego Śląska rozciąga się nad Zalewem Mietkowskim. Wzniesiono ją w XVIII wieku na miejscu XIII-wiecznej rycerskiej siedziby obronnej. To tutaj mieszkał potomek pruskiego króla Fryderyka Wilhelma II – książę Fryderyk Wilhelm von Brandenburg. Teraz do rezydencji wprowadził się jej nowy właściciel – aktor Maciej Musiałowski...