Wrocławski klatkofil
Spod tynku patrzy… Breslau…
Fot. Katarzyna Sielicka
Wywiady

Wrocławski klatkofil

Profil „Wrocław Inwestycje budowlane” obserwuje kilkadziesiąt tysięcy użytkowników Facebooka, a popularne posty docierają do setek tysięcy czy nawet miliona z nich. Nazwa może wydawać się myląca. Nie znajdziemy tu bowiem tylko informacji czy relacji z budowy nowej architektury w stolicy województwa (choć te też są). Dominuje zabudowa przedwojenna – ta z końca XIX i początku XX wieku. Choć w relacjach nie widzimy ich autora, odbiorca może być pewien – to czystej krwi „klatkofil” czy też „klatkoholik” – chłopak biegający od klatki do klatki niemal sprintem, z oczami przepełnionymi szczęściem, kiedy uda mu się do którejś z nich wejść. Skąd taki sentyment do przedwojennej zabudowy? Jak się wydobywa pałacowy urok ze zdewastowanej kamienicy? Według jakiego klucza projektowano luksusowy kwartał śródmiejskiej zabudowy? Na te i inne pytania odpowiedzi można uzyskać po spotkaniu z prowadzącym wspomniany profil, Filipem Heliaszem – oczywiście zaraz po wspólnym maratonie wśród bram i podwórek.

***

Sporo mamy „klatkofili” w ostatnich latach, choć ich pasja manifestuje się w różny sposób. Jest fantastyczny, nagradzany blog „Wrocławskie kamienice” (obecny również na Instagramie), który prezentuje przepiękne, artystyczne zdjęcia i serwuje ciekawostki dotyczące historycznej zabudowy. Jest Wydawnictwo Kamienice z pięciotomową publikacją książkową pod tym samym tytułem. W każdym tomie opisywane są historie mieszkańców kamienic. Jest popularny fanpage „Spod tynku patrzy Breslau”, który stał się właściwie franczyzą, ponieważ do hasła dołączyły inne miasta. Użytkownicy dzielą się zdjęciami tynków odpadających z budynków, spod których wyglądają napisy związane z poprzednim życiem naszych miast – tych z „ziem odzyskanych”. Możemy dołączyć do społeczności internetowej „Miłośnicy detali”. I pewnie przejawów tego sentymentu do starych kamienic jest jeszcze wiele więcej, co tylko świadczy o tym, ilu jest nas – pasjonatów, a wśród tak wielu jest też całe mnóstwo różnych osobowości.

Jedną z nich jest Filip Heliasz. Umówiliśmy się przy placu św. Macieja, w samym sercu śródmiejskiej dzielnicy Nadodrze. Nie wiem czy taka była jego intencja, ale już sam obszerny, zielony plac – właściwie niewielki park – stanowi wprowadzenie do rangi i jakości dawnego życia w kamienicach, które za chwile zobaczymy. Ja – grubo spóźniona, przez uszkodzone w wyniku rozpoczynającej się powodzi trakcie kolejowe, on – czeka przy fontannie z koleżanką. Poznałam go natychmiast po szerokim uśmiechu, który widziałam na zdjęciach w mediach społecznościowych.

1. Fot. Katarzyna Sielicka
2. Fot. Katarzyna Sielicka
Wrocławski klatkofil
Wrocławski klatkofil
Filip dostrzega każdy detal – nawet ten z pozoru niewidoczny

Przygoda się zaczyna. Nie ma nawet pytania, czy jestem gotowa na sprint po dzielnicy – wiadomo, że tak, skoro umówiłam się na ten „spacer”.

Przez całą długą drogę w pociągu zastanawiałam się, jaki Filip ma patent, żeby pokonać postrach klatkowca, czyli domofony. Ja również jestem jedną z nich, wychowaną wśród kamienic legnickiego Zakaczawia.

Zastanawiałam się, czy Filip ma jakiś trik, hasło, na które w głośniku usłyszymy „bzzzz” bez zbędnych pytań. Może „Inkasent, liczniki spisuję”? Albo coś w tym stylu. A może jest już na tyle rozpoznawalny we Wrocławiu, że po prostu się przedstawia?

Nic z tego, nie ma żadnego magicznego patentu.

Filip też prosi, pyta, napiera na ciężkie drewniane drzwi z nadzieją, że będą akurat otwarte, sprawdza od podwórka. A w środku instynktownie pełna konspiracja – cała nasza trójka zaczyna mówić ściszonym głosem, kroki stawiamy cicho i powoli, w lęku, że zaraz któreś drzwi się otworzą a my zostaniemy zdemaskowani, potraktowani jak intruzi, chuligani – pewnie przyszli popisać po ścianach, czy właściwie nie wiem, jakie inne krzywdy wyrządzić? Spożywać alkohol, załatwiać potrzeby fizjologiczne? Niestety takich „klatkowiczów” mieszkańcy nie mają powodu lubić. Grupka młodych ludzi po prostu podziwiająca polichromie, gzymsy, boazerie jest niemal nie do uwierzenia.

***

Nadodrze – przed wojną Przedmieście Odrzańskie – to dzielnica włączona w granice Wrocławia w 1808 roku, po zburzeniu miejskich fortyfikacji. Tu była przestrzeń do planowania komfortowego wielkomiejskiego życia w okazałych kamienicach, wśród parków i skwerów z zielenią.

Dzielnica – jako jedna z nielicznych w Festung Breslau – nie ucierpiała znacząco podczas zdobywania miasta w 1945 roku, dlatego od razu nadawała się do zamieszkania dla polskich osadników.

Była tu pełna infrastruktura miejska – ciepłownia, dworzec kolejowy, zajezdnia tramwajowa. To cały miejski mikrokosmos, którego kontinuum nagle i brutalnie zostało przerwane. A w nim kamienica – twór nieomal organiczny – funkcjonująca na własnych zasadach, tych ze starego, zapomnianego świata. Jest okienko z mieszkania stróża – gospodarza, nazywanego czasem cieciem, którego trzeba było prosić o otwarcie bramy, jeśli wracało się za późno w nocy, są odbojniki, żeby wozy wjeżdżające na podwórze nie uszkadzały elewacji, jest okazała sień i schody z pięknymi balustradami, ale jest też tylne wejście dla załatwiania spraw gospodarczych czy dla służby, czasami z własną klatką schodowa. Mechanizm działania kamienicy opisał w monumentalnej powieści „Pot-Bouille”, przetłumaczonej na język polski właśnie jako „Kuchenne schody” pisarz francuskiego realizmu Emil Zola.

***

Po klatkowym maratonie, siadamy w klasycznej przestrzeni centrum handlowego, przy makaronie z papierowego pudełka, aby trochę odsapnąć i porozmawiać.

Jak dostać się do klatki schodowej? Czy łatwiej niż do pałacu, który jest własnością prywatną, a właściciel mówi „nie”?

Tak, zdecydowanie, bo według prawa klatka schodowa to jest część wspólna, niejako przestrzeń publiczna. Wejdzie listonosz, wejdzie dostawca pizzy itd. To nie jest tak, że ja wchodzę komuś do mieszkania. Mogę robić zdjęcia klatki schodowej. To ogólnodostępna część obiektu zabytkowego. Nie czepiam się kogoś, że robi remont w mieszkaniu i skuwa sztukaterie – choć jest mi oczywiście strasznie żal. Ale

jeśli widzę, że ktoś dewastuje klatkę schodową – to nie, tak się nie bawimy. Nie chodzi mi tu o pisaniem markerem po ścianie, tylko o remonty, które często właśnie degradują te przestrzenie i pozbawiają wartości artystycznych.

Fot. Katarzyna Sielicka
Wrocławski klatkofil
Dyskretny urok burżuazji – jaskółki wymalowane na suficie w sieni kamienicy.

Facebook ma ogromną siłę rażenia. Kiedyś takie sytuacje, niszczące remonty przeszłyby bez echa, nawet nikt by się o tym nie dowiedział. Im większa jest świadomość i nagłośnienie, tym bardziej ludzie uważają i inaczej do tego podchodzą. Wydaje mi się, że to jest jakiś sposób na ratowanie tego dziedzictwa.

A skąd w tobie taka pasja, czyli chodzenie po klatkach? Jak to się zaczęło? Czy Ty się wychowywałeś w otoczeniu takich starych kamienic, w zabytkowej dzielnicy?

Mieszkałem w kamienicy, ale nie zapamiętałem jej jako jakieś super interesującej i nie miało to wpływu na moją obecną pasję. Ja po prostu interesowałem się od dzieciństwa architekturą, wieżowcami, później zacząłem zgłębiać inne style. Zawsze te stare nowojorskie wieżowce imponowały mi formą, detalem, niekoniecznie te nowe, w 100% szklane, niewyróżniające się.

Żeby nie było nieporozumień – ja lubię współczesną, nowoczesną architekturę, ale ciekawą, z pomysłem, nie taką, gdzie ktoś chce zmieścić jak najwięcej powierzchni do sprzedaży jak najniższym kosztem. Lubiłem i lubię patrzeć jak Wrocław się zmienia, to jest postawa obywatelska i stąd narodził się pomysł, żeby założyć tę stronę. Jeździłem, chodziłem bardzo dużo po tym mieście, orientowałem się, co, gdzie się buduje, remontuje. Aż wszedłem do jednej kamienicy, bo zobaczyłem, że akurat jest remont i wtedy to się zaczęło.

Kiedy zakładałeś swój profil „Wrocław – Inwestycje budowlane” miałeś plan, strategię, że to będzie bardzo popularna, opiniotwórcza strona?

Samo tak się potoczyło. Ja tylko chciałem pokazywać ludziom miasto, ale nie wiedziałem, że aż tyle osób będzie śledzić tę stronę i aktywnie się udzielać, komentować, zamieszczać własne zdjęcia. Do tego jeszcze prawdziwe spacery w terenie mocno podkręciły popularność strony, która zaczęła trochę już żyć własnym życiem. Nie czuję jakiegoś wielkiego wpływu, chociaż widzę, że zasięgi są duże, ale prowadzę ją tak, jak to robiłem na samym początku.

Jeśli dobrze cię wyśledziłam w internecie, to zajmujesz się też nieruchomościami?

Już nie. To nie na moje nerwy. To nie była ta droga, którą powinienem iść.

Fot. Katarzyna Sielicka
Wrocławski klatkofil
Pięknych detali nie brakuje też na fasadach.

Chcesz być na bieżąco z przeszłością?

Podanie adresu e-mail i kliknięcie przycisku “Zapisz się do newslettera!” jest jednoznaczne z wyrażeniem zgody na wysyłanie na podany adres e-mail newslettera Narodowego Instytutu Konserwacji Zabytków w Warszawie zawierającego informacje o wydarzeniach i projektach organizowanych przez NIKZ. Dane osobowe w zakresie adresu e-mail są przetwarzane zgodnie z zasadami i warunkami określonymi w Polityce prywatności.

A na podstawie twojego wcześniejszego doświadczenia w tej branży, widzisz jakieś zmiany? Mieszkania w starych kamienicach stały się drogie, czyli ludzie dostrzegli wartość detali, jakości wykonania, materiałów, których używano dawniej? Dziś byliśmy w klatce, w której posadzka była wyłożona dębowym parkietem, on wciąż tam jest i po ponad stu latach wygląda świetnie.

Oczywiście, że ludzie nauczyli się to doceniać – piękne, przestronne klatki schodowe, wysokość wnętrz, zabytkowe piece, sztukaterie. Takie mieszkania są poszukiwane na rynku, a także lepiej cenione niż nowoczesne mikroapartamenty.

Kamienice są przede wszystkim zanurzone w tkance miejskiej, wśród projektowanej zieleni, bulwarów, w przeciwieństwie do osiedli budowanych na skrajnych przedmieściach, które powstają praktycznie w szczerym polu i skupiają ciasną powtarzalną zabudowę.

Są też ludzie, którym udaje się łączyć pasję do zabytków z inwestycjami, dostrzegają tę przysłowiową „duszę” i wolą zainwestować w dziedzictwo.

Kamienica po remoncie, którą ostatnio opisałeś na stronie, gdzie te prace de facto ją zniszczyły i pozbawiły wartości, to jest częsty proceder?

Dzień jak co dzień – tak ja to podsumowałem w komentarzu. Jeżeli coś jest robione z przywróceniem oryginału, to jestem w szoku, aż nie mogę spać przez trzy dni. Dewastacja jest na co dzień.

Myślę, że ludzie w Polsce chcą zrobić remont szybko, żeby mieć białe, czyste ściany, plastikowe okna. Uważają, że to podniesie komfort ich życia. Nie patrzą dalekosiężnie, nie myślą o odległych konsekwencjach, o wartości nieruchomości, która wzrasta poprzez zachowanie oryginałów.

Po części to rozumiem, wciąż dużą rolę odgrywają po prostu pieniądze – tu i teraz, a raczej ich brak, komfort – tu i teraz, a nie jakaś odległa perspektywa, przyszłe pokolenia. Jeśli tak już musi być, to dobrze jest wcześniej porozmawiać z kimś, kto zna się na konserwacji i doradzi chociaż, jak zabezpieczyć np. te polichromie, żeby nowe warstwy ich nie zniszczyły, a być może za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat nowy właściciel będzie miał środki, żeby je przywrócić. Bo

skucie tynków to już nieodwracalna strata.

Straszne to jest i myślę, że jeszcze długo się nie zmieni.

1. Fot. Katarzyna Sielicka
2. Fot. Katarzyna Sielicka
Wrocławski klatkofil
Wrocławski klatkofil
Mural – symboliczna brama do Nadodrza (slajd pierwszy) i bieg po klatkach za Filipem Heliaszem (slajd drugi)

Ale chyba już się zmienia. Twoja działalność i popularność tego, co robisz o tym świadczy.

To jest kropla w morzu. To musiałaby być jakaś systematyczna działalność na większą skalę, np. jakiś informator czy szkolenia dla zarządców kamienic z ich wartości i tego, jak tę wartość chronić, jednocześnie nie wpływając negatywnie na potrzeby i dobrostan mieszkańców. Ten potencjał i zainteresowanie jest paradoksalnie w młodych ludziach. To oni obserwują moją stronę, kontaktują się, chcieliby sprawdzić, czy ich klatki też są tak zdobione, przywrócić i uratować, co się da. Są też ludzie, którzy mieszkają od dawna w tych kamieniach i oni najbardziej by chcieli, żeby ocieplić je styropianem, żeby było nowocześnie, ale na to pojawiają się głosy z drugiej strony: „To proszę wyprowadzić się do bloku i zwolnić to mieszkanie komuś, kto będzie świadom jego wartości i będzie się troszczył o tę kamienicę”. Takie są czasami wymiany zdań u mnie na stronie.

***

Działalność Filipa i innych podobnych stron, wydawnictw książkowych i całych społeczności łączących się pod sztandarem fascynacji zabytkowymi kamienicami świadczy o tym, że coś zaczyna się zmieniać.

Może po dekadach dewastacji poniemieckich kamienic i podwórek, które stały się synonimem mieszkań i dzielnic o niskim standardzie odradza się grupa społeczna, dla której obcowanie z pięknem i sztuką na co dzień, nawet w przestrzeni klatki schodowej plasuje się na poczesnym miejscu w piramidzie potrzeb?

Jeśli ta działalność zdoła wyjść poza ramy wirtualnego świata, możemy mieć do czynienia z renesansem secesyjnych kamienic.

Fot. Katarzyna Sielicka
Wrocławski klatkofil
Dzisiejsza zabudowa śródmiejska do zlepek stylów i budynków z różnych okresów.

Katarzyna Sielicka

Archeolożka i konserwatorka zabytków architektury. Od lat zaangażowana w ratowanie i promocję zabytków Dolnego Śląska. Wprowadza obiekty historyczne na rynek turystyczny, edukuje o dziedzictwie, pracuje przy odbudowie zabytków, prowadzi badania archeologiczne, jest współredaktorką audycji regionalnej.

Popularne

Okręty z cegły i cementu na lądzie

Rok 1983 zaczął się w Gdyni od sztormów. Wiało przez prawie cały styczeń, w niektóre dni siła wiatru dochodziła do 12 stopni w skali Beauforta. Służby miejskie liczyły powalone drzewa i zerwane dachy, rybacy – straty (nie mogły wypływać kutry), port pracował z przerwami. Lato było upalne, straty liczyli zmęczeni suszą rolnicy. W listopadzie spadł śnieg, w święta pogoda była kapryśna. W grudniu marynarze przywieźli, nie licząc tego, czego nie zgłosili do oclenia, towary warte 84 milionów złotych: kawę, herbatę, czekoladę, dużo żywności, dżinsy, kożuchy, rajstopy, gumę do żucia i inne rzeczy. Szczęśliwie, bo w handlu trudności, z powodu braku masła popularna cukiernia Delicje wstrzymała zamówienia na torty...

Kartografia to męska dziedzina? Czyli warstwy Wrocławia oczami kobiety

Malarka Kasia Kmita używająca techniki wycinanki do opowiadania otaczającego ją świata, tym razem na wystawie „Contrafactur” wzięła na warsztat zaginiony plan Wrocławia z XVI wieku autorstwa Barthela i Georga Weihnerów. W jej interpretacji różne epoki, kultury, budowle, osobiste ścieżki mieszkańców...