Panna Wisława
Fot. Bartosz Wieliński / Agencja Gazeta
Zabytki techniki

Panna Wisława

Z tego artykułu dowiesz się:
  • dlaczego władze nie chciały zgodzić się na Grubą Kaśkę
  • czym zajmują się Chude Wojtki
  • ile miesięcy trwa dyżur małży słodkowodnych

„Zgodnie z dewizą przedsiębiorstwa wodociągowego: odbiorca wody nasz pan” – mówi zdumionym lokatorom Leopold Górski, pracownik stołecznych filtrów, przepraszając jednocześnie za to, że trzeba będzie chwilowo odciąć dopływ wody. Zdziwienie mieszkańców bierze się stąd, że oglądamy Warszawę czasów Władysława Gomułki, kiedy „fachowcy” raczej nie przepraszali.

To jednak tylko kino. Dokładniej, scena z filmu „Pieczone gołąbki” – komedii romantyczno-obyczajowej z 1966 roku w reżyserii Tadeusza Chmielewskiego. W dodatku Leopold (w tej roli Krzysztof Litwin) to fachowiec zgoła nietypowy. Pracuje w wodociągach na etacie zakładowego poety i umila kolegom pracę za pomocą mowy wiązanej i akompaniamentu gitary. Śpiewa przy tym nie tylko o pracy, ale i o życiu. Na przykład tak:

„A na mej życiowej trasie 
naraz dwie stanęły Kasie
i szczęśliwie pokochałem naraz dwie”.

Jedna z opiewanych tu miłości bohatera to Katarzyna Zasławska (Magdalena Zawadzka), ale my skupimy się na drugiej, nazwanej przez warszawiaków Grubą Kaśką. Tu bowiem pracuje nasz bohater, dzięki czemu możemy zajrzeć do wnętrza stacji, oddanej do użytku parę lat przed premierą filmu. Bo „Pieczone gołąbki” to także komedia… wodociągowa.

Pionierzy znad (i spod) Wisły

Fot. Bartosz Wieliński / Agencja Gazeta
Panna Wisława
Gruba Kaśka i Chudy Wojtek z centrum miasta w tle. Warszawa, wrzesień 2021 r.

„Gruba Kaśka to stacja pomp. Wybudowana na środku Wisły. Ma około 50 metrów wysokości,
z czego 30 pod poziomem wody.
Rozchodzi się od niej 15 drenów, czyli rur o przekroju
300 milimetrów.
4 olbrzymie pompy – polskiej produkcji
– tłoczą 3100 metrów sześciennych wody na godzinę, co daje…”

– wylicza z zapamiętaniem Leopold, by się w końcu zmitygować: „Przepraszam, panią to nudzi”. „Ależ nie, to bardzo interesujące” – spieszy z zapewnieniem Katarzyna.

Dodajmy więc, że owe dreny, czyli perforowane rury o długości 90–180 metrów, pobierające wodę spod dna Wisły, umieszczono promieniście, w kierunku lewego brzegu, na głębokości około siedmiu metrów. Trzeba je wymieniać co 15 lat – wtedy do akcji wkraczają nurkowie.

Dreny zbierają wodę wstępnie oczyszczoną, bo piaskowo-żwirowe dno rzeki stanowi dla niej pierwszy, naturalny filtr.

Trafia ona następnie do wnętrza cylindrycznej studni, skąd tłoczona jest ponad 300-metrowym tunelem, także biegnącym pod dnem Wisły, do kolejnych etapów uzdatniania.

Fot. Jerzy Dąbrowski / Forum
Panna Wisława
Budowa Grubej Kaśki, Warszawa, lipiec 1953 r.

Gruba Kaśka była dumą stolicy lat 60. Opatentowana koncepcja pobierania wody spod dna rzeki powstała kilkanaście lat wcześniej – stał za nią warszawiak, inż. Włodzimierz Skoraszewski, we współpracy z inż. Stanisławem Wojnarowiczem, ówczesnym dyrektorem stołecznych wodociągów. „Na głębokości 7–8 m pod dnem rzeki nie mogą egzystować bakterie i dzięki temu z ujęcia według wynalazku otrzymuje się dużą ilość wody, która nie wymaga uzdatnienia, lub której uzdatnienie jest łatwe i wymagane tylko w pierwszym okresie pracy wodociągu” – czytamy w opisie patentu z marca 1959 roku. „Nowy system otrzymywania wody bez konieczności budowy kosztownych filtrów stworzy szerokie możliwości skanalizowania i zaopatrzenia w wodociągi nawet niewielkich miast, leżących nad brzegami rzek” – chwaliło już kilka lat wcześniej „Życie Warszawy”.

W owym czasie niewiele było na świecie takich rozwiązań – podobne, choć wyraźnie starsze konstrukcje stały na Missisipi (St. Louis) i Wołdze (Kazań) czy jeziorach Erie (Cleveland) oraz Salama i Tama (Tokio).

Warszawa była jednym z europejskich pionierów.

Jednak droga od idei do realizacji bywa długa. „Zarówno projekty, jak i budowa studni, rozpoczęta w 1953 r. przechodziły tak różnorodne koleje losu, że dopiero obecnie możemy zapoznać czytelników z ostateczną wersją całego kompleksu” – szczerze informował w 1962 roku tygodnik „Stolica”. Istotnie, Grubą Kaśkę budowano przez dekadę, z przerwą w latach 1954–1955, spowodowaną ponoć wątpliwościami Biura Urbanistycznego m.st. Warszawy. Stołeczni architekci uznali, że nadwodna część studni fatalnie wpłynie na panoramę Wisły i zakłóci widok ze wznoszonego akurat Pałacu Kultury i Nauki.

Fot. Grażyna Rutowska / NAC
Panna Wisława
Widok na ślimaki Trasy Łazienkowskiej z Grubą Kaśką na Wiśle. Warszawa, 1974 r.

Jak donosiła oszczędnie stołeczna prasa, „zewnętrzny wygląd nowego ujęcia, opracowywany kilkakrotnie, nie mógł zyskać zatwierdzenia”. Negocjacje z miejskimi urzędnikami miały trwać blisko dwa lata. „Nowa forma oderwała się od zbytecznego ozdóbkarstwa i monumentalizmu, podporządkowując się tylko sprawom funkcji. Elewacje, wyłożone jasnymi, błyszczącymi płytkami, nie będą się kłócić z obrazem lustra wody” – zapowiedziała w końcu „Stolica”. Nie był to jednak koniec perypetii. W roku 1956 budowana konstrukcja pękła na całym obwodzie, co spowodowało kolejne opóźnienia.

„Warszawa (…) odczuwa coraz bardziej brak wody. Na wyższych piętrach z reguły już panuje posucha. Warszawskie wodociągi gwarantują bowiem dostawę wody teoretycznie do czwartego piętra, praktycznie woda sięga w niektórych rejonach tylko trzecich pięter. Wyższe piętra, a przecież obecnie buduje się siedmio-, ośmiokondygnacjowe i bardziej «niebosiężne» domy, skazane są na hydrofory, z których niemało działa wadliwie”

– nie krył autor tekstu w „Życiu Warszawy” z 1962 roku. „Tajemnicą poliszynela jest niedostateczna produkcja wody. No bo skąd? Z jedynego ujęcia i jedynych filtrów, które mogą dać tyle, ile dają i to bez żadnej rezerwy. Na razie czekamy na pierwsze nowe ujęcie – na wiślaną Kaśkę. Niebawem będziemy obchodzić niezbyt chwalebny jubileusz. Boć przecież równo dziesięć lat temu gotowe były projekty tej studni. (…) Różne były terminy oddania praskiego wodociągu do użytku. My sami podawaliśmy rok 1961, potem przełom 1962/63. Były na to zobowiązania ministerialne. Obecnie mówi się o roku 1964” – przewidywało „Życie…”.

W końcu, 22 września 1964 roku woda z nowej oczyszczalni trafiła do części warszawskich kranów. Włodzimierz Skoraszewski nie doczekał – zmarł w roku 1959.

Fot. Jacek Sielski / Forum
Panna Wisława
Sterownia Grubej Kaśki, Warszawa, lata 70.

Potrzeby wciąż rosły, zatem w latach 1969–1970 uruchomiono dwa podobne w formie – jednak umieszczone na brzegu rzeki – ujęcia uzupełniające, nazywane Małymi Kaśkami. Stoją w pobliżu Mostu Siekierkowskiego.

Sztama chudych z grubymi

60 lat później szacuje się, że Gruba Kaśka
nawadnia 30 procent powierzchni miasta.
Od momentu ujęcia wody przez stację do chwili pojawienia się jej w kranie u odbiorcy mija nawet 60 godzin.

Sam proces naturalnej infiltracji (przejście przez piasek rzecznego dna) trwa około doby, co – jak zapewniają w Miejskim Przedsiębiorstwie Wodociągów i Kanalizacji – pozwala zapewnić miastu dobrą jakość wody nawet w przypadku zanieczyszczenia rzeki.

Pomysł warszawskich inżynierów sprawdza się zatem w praktyce. Także dzięki temu, że na nieuregulowanej rzece, jaką częściowo jest Wisła na wysokości Warszawy, występuje zjawisko stałego przesuwania się rumowiska dennego. A to zapewnia ujęciom stałą, naturalną wymianę naturalnego filtra.

Fot. Maciek Jazwiecki / Agencja Wyborcza.pl
Panna Wisława
Gruba kaśka i Chudy Wojtek. Warszawa, Wisła, lipiec 2022 r.

Od początku lat 70. naturę wspomagają Chude Wojtki – pływające urządzenia do płukania i spulchniania piasku filtracyjnego, które czyszczą dno nad drenami strumieniem wody. Statki zaprojektował inżynier Jerzy Wojtkowski i to ponoć jego postura miała przyczynić się do ich nazwy. Pierwszy statek, oddany w 1971 roku, pracował do lat 90. Teraz na rzece pracują Wojtki nr II i III (zwodowane, odpowiednio, w 1980 i 1998 roku). W roku 2024 Miejskie Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji podpisało umowę na budowę dwóch kolejnych Chudych Wojtków. Park praskich maszyn uzupełnia pogłębiarka Sawa, która przy okazji swojej pracy zaopatruje warszawskie plaże w wiślany piasek.

Fot. Dariusz Kowalczyk / wikimedia.org
Panna Wisława
Pogłębiarka Sawa (z Chudym Wojtkiem w tle). Warszawa, 2016 r.
Fot. Mateusz Włodarczyk / Forum
Panna Wisława
Chudy Wojtek przy Małej Kaśce. Warszawa, sierpień 2019 r.

Czujne skójki

W filmie „Pieczone gołąbki” oglądamy zautomatyzowany zakład z kilkoma zaledwie pracownikami, uśpionymi jednostajnym szumem wody. Zgodnie jednak z informacjami „Stolicy” załoga stacji liczyła wówczas blisko 170 osób, pracujących na trzy zmiany i pełniących głównie funkcje kontrolne.

Dziś pracują tu jednak nie tylko ludzie. Wewnątrz stacji służbę pełni także osiem małży słodkowodnych – skójek zaostrzonych. Przebywają w wodzie, która pobierana jest z Wisły, zaś dyspozytorzy obserwują ich zachowanie, przede wszystkim stopień otwarcia muszli. Małże są bowiem wrażliwe na zanieczyszczenie wody – która jest w końcu kluczowa dla ich przeżycia – i w razie zagrożenia zamykają się w skorupce, połączonej podczas pracy z prostym czujnikiem. Alarm ogłasza się, gdy stopień otwarcia muszli spada poniżej 25 procent od poziomu naturalnego (ustalonego wcześniej w procesie „kalibracji”).

Skójki żyją zazwyczaj kilka–kilkanaście lat, ale w delegację do Warszawy przyjeżdżają tylko na trzy miesiące. Po takim okresie pracy w wodociągach wracają do macierzystych zbiorników – wielkopolskich jezior – a ich miejsce zajmuje kolejna zmiana.

Testerami wody w warszawskich wodociągach są również wybrane gatunki słodkowodnych ryb – certy i brzany. Żyją w akwariach przepływowych z wodą ujmowaną infiltracyjnie (spod dna Wisły) lub powierzchniowo (bezpośrednio z rzeki). Ich zachowanie obserwują w określonych odstępach czasu odpowiednio przeszkoleni pracownicy.

Wodociągowcy podkreślają przy tym, że biomonitoring to nie jedyna metoda kontroli jakości wody. Do badania jej stanu wykorzystuje się też typowe badania laboratoryjne, podczas których analizowanych jest około 70 wskaźników biochemicznych. Miło jednak wiedzieć, że jesteśmy również pod opieką żywych organizmów.

Skąd nazwa, czyli niejednej studni Gruba Kaśka

Stacja wodociągowa z lat 60. XX wieku to nie pierwsza Gruba Kaśka w stolicy. Jej nazwa – wybrana przez warszawiaków w konkursie – nawiązuje do XVIII-wiecznej studni przy placu na Tłomackiem (Tłómackiem, Tłumackiem) – tak nazywała się jurydyka w okolicach dzisiejszego placu Bankowego i ulicy Tłomackie. Klasycystyczny okrąglak przypomina o nieistniejącym zespole budynków według projektu architekta Szymona Bogumiła Zuga (w jego dorobku znajdują się też Pałac Blanka przy ulicy Senatorskiej czy też Elizeum w Parku Rydza Śmigłego, by wymienić tylko warszawskie realizacje).

Wróćmy na dzisiejszy plac Bankowy. Inwestor, bankier Karol Schultz, który wykupił te grunty, zaplanował tu budowę swojego pałacu i komercyjnego zespołu handlowo-mieszkaniowego, składającego się z luksusowego hotelu, zespołu stajni i wozowni, budynków na wynajem oraz sklepów. Projektu nie zrealizowano w całości, bo pod koniec XVIII stulecia bank Schultza upadł. Do dziś została tylko obudowa studni nazywana zwyczajowo Grubą Kaśką. Sama studnia działała jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym – służyła wówczas do pojenia dorożkarskich koni.

1. Fot. Zbyszko Siemaszko / NAC
2. Fot. Grażyna Rutowska / NAC
Wodozbiór Gruba Kaśka – w czasach budowy wiślanego ujęcia wody o tej samej nazwie. Ówczesna al. Świerczewskiego, widok w kierunku Nowotki i Pałacu Mostowskich. Warszawa, ok. 1955-1965 r.
Bar „Gruba Kaśka” vis-a-vis wodozbioru, od którego wziął nazwę. Warszawa, sierpień 1969 r.
Wodozbiór Gruba Kaśka – w czasach budowy wiślanego ujęcia wody o tej samej nazwie. Ówczesna al. Świerczewskiego, widok w kierunku Nowotki i Pałacu Mostowskich. Warszawa, ok. 1955-1965 r. (slajd pierwszy) i pobliski bar (slajd drugi)

Bartosz Klimas

Dziennikarz, pisze o historii Warszawy, architekturze poprzemysłowej i zabytkach (po)kolejowych. Stworzył portal o dziejach stołecznego przemysłu – wawtech.pl. Publikował m.in. na łamach „Rzeczpospolitej”, „Stolicy” i „Kroniki Warszawy”.

Popularne