Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Wyjątkowo tajemniczy, na co dzień niedostępny, praktycznie turystycznie nieznany – jeśli odwiedzany, to z zewnątrz, czasem bez zaproszenia właściciela w ramach nielegalnych prób wejścia na posesję. Ta nieznana perła wśród śląskich pałaców – na ziemi tak przecież bogatej w zabytkowe arystokratyczne założenia – zawiera w sobie historię najsłynniejszego dzieła astronomicznego „O obrotach sfer niebieskich” Mikołaja Kopernika, galerii z dziełami Albrechta Dürera i Michaela Willmanna czy niezwykłe wnętrza – jedno z nich ma formę groty skalnej, a ogromną salę recepcyjną zdobi galeria portretów przodków i trzy plafony z malarską pochwałą rządów Leopolda I Habsburga. Swoją tajemniczość pałac w dolnośląskim Luboradzu zawdzięcza też właścicielowi, nazywanemu niekiedy na formach poświęconych zabytkom „hrabią”. Skutecznie od lat broni dostępu do pałacu, który uważa za swój dom.
Słyszałam dotąd o kilku miejscach, którym przyznawane jest miano perły śląskiego baroku – najczęściej wymienia się zespół klasztorno-pałacowy w Lubiążu, inne założenie cysterskie w Krzeszowie lub bazylikę pw. św. Jadwigi w Legnickim Polu. To podium zabytków sakralnych. Wśród świeckich do najbardziej znanych należy wystrój sali Maksymiliana w Zamku Książ czy Aula Leopoldyńska na Uniwersytecie Wrocławskim. Jeśli chodzi o te mniej znane, należałoby wspomnieć o pałacu w Roztoce, choć wystrój jego wielkiej sali uległ wielokrotnym przekształceniom, to zespół polichromii tworzących późnobarokowy program nadal kryje się pod kilkoma warstwami farby olejnej. Po zapoznaniu się z nielicznymi opracowaniami na temat pałacu w Luboradzu, opisami nieprawdopodobnych wręcz wnętrz, wiem już, że zajmuje on wysoką pozycję w tym zestawieniu, choć tak niewielu miało szansę go zobaczyć, nie mówiąc już o specjalistycznych badaniach. Czy pałac zostanie kiedyś udostępniony w jakieś formie zainteresowanym turystom? To trudne pytanie do zadania jego właścicielowi.
Niestety, tzw. los, czyli powojenni osadnicy nie obeszli się z pałacem w Luboradzu łaskawie, przez co jest dziś zaledwie nikłym cieniem swojego dawnego splendoru.
To kompletne dzieło pełnego baroku z bogatym programem artystycznym, będące hołdem dla habsburskiego panowania na Śląsku przez zawieruchę wojenną przeszło „nieuszkodzone”, jak określono w karcie zabytku,
– wtedy też zapadła decyzja o objęciu go ochroną poprzez wpis do rejestru zabytków.
Ochrona była jednak tylko na papierze – trudno bronić sztuki baroku w obiekcie, który stał się siedzibą Państwowego Gospodarstwa Rolnego. Choć nie był to dobry czas i funkcja dla obiektu zabytkowego tej rangi, to paradoksalnie pałace, w których zagnieździły się PGR-y miały większe szanse na „przeżycie” od tych bez żadnej funkcji. W użytkowanym budynku dbano chociaż, aby dach nie zawalił się na głowę. W karcie czytamy o kolejnych remontach w latach 60., 70., 80…. Najtrudniejszy momentem w tym modus operandi przeistaczania się pałacu w ruinę następował zaskakująco często wraz z okresem transformacji ustrojowej.
O to, jakie były losy pałacu w Luboradzu w sprywatyzowanej Polsce chcę zapytać współczesnego właściciela.
Jakże spektakularnie się zawiodłam. Przygotowania do spotkania z „hrabią” trwały ponad dwa miesiące. Na początku w ogóle nie chciał słyszeć o żadnym wywiadzie.
– O czym ja mam z panią rozmawiać? – usłyszałam. – Chyba pani wie, w jakich realiach żyjemy? Dziś nie szanuje się własności prywatnej – wycedził przez telefon z goryczą przy pierwszej próbie nawiązania kontaktu.
W końcu udało mi się przybliżyć intencje moich artykułów o zabytkach, w których zawsze staram się przedstawić nie tylko historię miejsca, czy jego opis, ale także punkt widzenia, motywacje czy plany współczesnych właścicieli. Jesteśmy przecież tylko epizodem w trwaniu tych obiektów. „Hrabia” raz to dawał mi nadzieję, a potem zbywał, odwlekał moje wejście do pałacu. W końcu powiedział wprost:
– Ja pani nie powiem nic do artykułu, nic do zacytowania, żadnych zdjęć nie będzie. To jest mój dom. Mój prywatny dom, rozumie pani? A jakby do pani do domu ktoś chciał przyjść i napisać o nim, co by pani zrobiła?
– Ale mój dom nie jest zabytkiem chronionym wpisem do rejestru, nie jest dziełem minionych pokoleń o wybitnym znaczeniu artystycznym i historycznym, dziedzictwem kultury o randze krajowej i europejskiej – odpowiadam nie widząc związku z moją poniemiecką wiejską chatką.
Dziedzictwo?” – to określenie zdenerwowało właściciela.
A czym jest dla nich dziedzictwo? Nie wiem, czym jest dla NICH, wiem, że dla mnie, dla nas – odczuwających odpowiedzialność za poznawanie i ochronę dziedzictwa kultury, którego jesteśmy depozytariuszami – jest niezmiernie ciekawym obiektem, ważnym element w układance tożsamości regionalnej historycznego Śląska.
– Wie pani, ja mam zdjęcia, na których jest pokazane jak kręcili film w sali antenatów. Tu palili ogniska w środku. A potem z pałacu zginęło kilkadziesiąt cennych dzieł sztuki. Tym jest dla nich dziedzictwo. Przecież pani wie, kto niszczył te wszystkie pałace. To nie wojna, tylko ludzie” – coś w tym jest.
Po chwili pauzy kontynuuje:
– Niech dziedzictwem zajmują się ci, którzy są do tego powołani, to znaczy odpowiednie instytucje. A to jest po prostu mój prywatny azyl, ja tu mam swoje życie, swoje sprawy, nie potrzebuję, żeby ktoś tu zaglądał.
Musi więc paść w końcu pytanie, które chcę zadać od dwóch miesięcy, od kiedy gromadzę informacje o pałacu:
– Czy będzie kiedykolwiek dostępny w jakiejkolwiek formie dla zainteresowanych amatorów zabytków, pasjonatów historii, turystów?
– Nie. Nie mam takich planów – „hrabia” w sekundę ucina moje nadzieje.
Od lat mam dobre relacje z właścicielami i zarządcami zabytków – dla niektórych z nich pracowałam lub pracuję, z innym współpracuję. To moja pierwsza taka porażka. Po raz pierwszy nie doświadczę magii obcowania z pilnie strzeżonymi skarbami dziedzictwa.
Pałac w Luboradzu wzniesiony pierwotnie jako typowe dla Śląska renesansowe założenie obronne związane z rodziną von Bock, swoją najważniejszą przebudowę oraz pełny splendoru wystrój wnętrz zawdzięcza rozkwitowi sztuki baroku pod wpływem stolicy państwa, którą dla prowincji był ówcześnie Wiedeń. W 1653 roku, w realiach kraju zrujnowanego przez wojnę trzydziestoletnią, dobra przejmuje Otto von Nostitz, starosta księstwa świdnicko-jaworskiego. To przedstawiciel znamienitego śląskiego rodu, którego świetność przypada na panowanie w tej krainie rodu Habsburgów.
Kres najlepszej passy wiedeńskich rojalistów przyniosą dopiero rządu Fryderyka Wielkiego wraz z przejściem Śląska pod panowanie pruskie. Niemniej jednak od czasu zakupu, Nostitzowie będą dzierżyć Luboradz przez niespełna 300 kolejnych lat.
Wielką barokową przebudowę pałacu należy podzielić na dwie fazy. Pierwsza, przypada na połowę XVII wieku. W jej ramach, do renesansowego skrzydła północnego, dobudowano trakt zachodni z salą recepcyjną – charakterystycznym punktem centralnym barokowych pałaców.
Następca Otto, Christopher Wazlaw, wykształcony erudyta, miłośnik ksiąg i sztuki, bywalec europejskich dworów, sprowadził do Luboradza włoskiego architekta i sztukatora Antonio Domenico Rossiego. Włoch pozostawał gościem starosty jedynie przez kilka lat, ale wielka przebudowa i wprowadzanie nowego wystroju trwały od 1680 do 1712 roku.
Za Rossiego wzniesiono nową kaplicę – jedną z pierwszych o eliptycznym rzucie w tym regionie – oraz dobudowano kolejne skrzydło, a całości nadano monumentalny wystrój za pomocą ciągu reprezentacyjnego. I choć pałac przebudowywano kolejno w XVIII i XIX stuleciu, a ostatni sznyt nadał mu August Wilhelm Hogreve w latach 1938-1944, to żadne z tych działań nie zatarło charakteru nadanego w czasach największej świetności von Nostitzów i dynastii Habsburgów.
Ciąg pomieszczeń reprezentacyjnych pałacu musiał wywierać ogromne wrażenie w jego najlepszych czasach. Karta zabytku wymienia jednym tchem w formie równoważników zdań to, co udało się uchwycić jeszcze w 1959 rok: “tynki boniowane, sgraffito pod tynkiem, trzy portale z piaskowca z herbami, loggia na wewnętrznym dziedzińcu, drzwi dębowe rzeźbione z 1681 roku, sala z portretami rodu Nostitz, plafon z malowidłami, trzy pary drzwi rzeźbionych z XVII w., w baszcie północno-zachodniej dekoracja muszlowa” – przelatujemy w telegraficznym skrócie od fasady do sali w jednym z alkierzy przylegających do wielkiej sali recepcyjnej, zwanej też salą antenatów.
Prawdziwy splendor sal reprezentacyjnych połączonych amfiladowo rozpoczynał się po prawej stronie holu. Jedna z nich mieściła słynną bibliotekę von Nostitzów, w której zagościł m.in. rękopis dzieła Mikołaja Kopernika. Sala balowa mierzy 21 na 8 metrów, nazywana jest też recepcyjną – od funkcji pełnionej w dobie wczesnego baroku – czy też salą antenatów – od znajdujących się tam portretów 53 przodków pana Nostitza. Jest połączona bezpośrednio z biblioteką i jadalnią, nakryta sklepieniem zwierciadlanym zdobionym bogato stiukami i trzema plafonami.
Centralny z nich to wyraz oddania dla panującego rodu Habsburgów, a dokładniej dla Leopolda I i jego następcy – arcyksięcia Józefa. Zdaniem jednego z nielicznych badaczy pałacu w Luboradzu, Konstantego Kalinowskiego, dająca dostrzec się na plafonie głównym symbolika solarna zainspirowana jest programem ikonograficznym dekoracji bramy triumfalnej wykonanej z okazji koronacji Leopolda I na króla rzymskiego w 1690 roku.
Plafony boczne mają sławić gospodarzy pałacu. Na jednym z nich putto nanosi na mapę posiadłości Nostitza, pokazując tym samym odbiorcy z jak majętnym rodem ma do czynienia. Pozostałe elementy wystroju, których nie sposób opisać w krótkim tekście, sprawiały, że nie ustępowała ona najbardziej podziwianym dziś wnętrzom barokowym. Zachodnie narożniki sali zamykają dwie wieżyczki alkierzowe – w jednej z nich wykonano dekoracje imitujące altanę wyłożoną rudą darniową i kawałkami szkła, a drugą zamieniono w grotę ze ścianami wyłożonymi czarnym żużlem imitującym skałę przeplataną białymi muszlami – chciałoby się powiedzieć architektura biżuteryjna.
Nieproszona i nieoczekiwana przyjeżdżam obejrzeć pałac w Luboradzu – chociaż z zewnątrz – w jeden z deszczowych dni podczas powodzi wrześniowej na Śląsku. Na miejscu trwa akcja ratownicza mieszkańców wsi, którzy bronią budynków przed wdzierającą się wodą.
– Podoba się pani pałac? – zaczepia mnie jeden z nich widząc, że robię zdjęcia stojących nieopodal rzeźb. Przytakuję. Dowiaduję się dzięki temu, że w pięknych wnętrzach z malowidłami odbywały się kiedyś wiejskie imprezy. Ale teraz już nie, bo jest właściciel, który dba o pałac.
– Chociaż faktycznie dawno go nie było, długo już żadnych prac nie ma – mężczyzna zamyśla się widząc, jak fotografuję wodę lejącą się bezpośrednio po elewacji z połaci dachowych – budynek nie ma rynien, żadnego systemu odprowadzania wody opadowej, która płynie wprost po sgraffitowej dekoracji elewacji.
– Miał przywrócić pokrycie dachu z łupka. Ten łupek musi gdzieś tam być zmagazynowany.
Obecnie dach pokryty jest papą – nie jest to może estetyczne, ale najważniejsze żeby nie przeciekała.
– Oby zdążył, bo to już starszy człowiek. On kupił kiedyś więcej pałaców, ma jeszcze inne budynki.
W obliczu przygnębiającego widoku stanu pałacu, moje pytanie o to, czy właściciel tu mieszka, zostało zbyte śmiechem.
– No jak pani to sobie wyobraża?
Pałacowe skrzydła podmakające od wody podchodzącej od gruntu, wydane na pastwę wody spływającej bezpośrednio po ścianach, spękane mury, odspojone przypory – wszystko to w ten ponury dzień robi takie wrażenie, jakby los tego wybitnego założenia rezydencjonalnego został przesądzony. Czy ktoś go jeszcze zdąży przebadać? Wyjątkowy zlepek architektury i sztuki renesansu oraz baroku zasługuje na porządną analizę i dokumentację.
Pałac słynie nie tylko z architektury, ale też ze swoich dawnych zbiorów. W potężnej bibliotece von Nostitzów przechowywany był przez pewien czas rękopis najsłynniejszego dzieła Mikołaja Kopernika. Do Luboradza trafił dzięki czeskiemu uczonemu Janowi Amosowi Komensky’iemu, który zakupił go, by następnie – podczas wojny trzydziestoletniej – odsprzedać von Nostitzowi, który początkowo przechowywał go w jaworskim zamku, by następnie przenieść do pałacowej biblioteki.
To jedno z bogato zdobionych reprezentacyjnych wnętrz. W szczytowym okresie zbiory liczyły 11 000 tysięcy woluminów. Oprócz Kopernika, były tam także dzieła Lutra czy Kalwina. W czasie wojny 1807 roku pałac został splądrowany, ale zbiory biblioteczne udało się zabezpieczyć i przygotować do ewakuacji do Pragi. Tam woluminy przeleżały w zapomnieniu, a rękopis Kopernika udało się pozyskać dopiero w 1956 roku, kiedy to sprowadzono go do zbiorów Uniwersytetu Jagiellońskiego. Podobnie niektóre okazy z kolekcji obrazów (w XIX w. wieku w sali antenatów i jadalni eksponowano ich jeszcze około 200). Choć kolekcja jako taka posiadała wartość przede wszystkich historyczną i dokumentacyjną dla sportretowanej epoki, to były w niej również dzieła jednego z najbardziej uznanych warsztatów śląskiego baroku – mistrza Michaela Willmanna. Jedno z nich – słynna „Andromeda” znajduje się obecnie w Pradze. Wystroju sal dopełnia kolekcja historycznej broni.
Luboradz wciąż czeka na zdeterminowany interdyscyplinarny zespół badaczy w zakresie architektury, konserwacji i archeologii. Jak dotąd dysponujemy jedynie wynikami prac z lat 70. XX wieku, w tym inwentaryzacją wykonaną przez Polskie Pracownie Konserwacji Zabytków, a także pracą magisterską Wandy Roszuk czy współczesną jej analizą programu artystycznego pałacu Konstantego Kalinowskiego. To już dziś prace historyczne i pewnie – niestety – już nieaktualne ze względu na pogarszający się stan obiektu. Tylko czy współczesnym badaczom starczy motywacji by przekonać „hrabiego”, że to dziedzictwo ważne dla całej kultury Śląska? Myślę, że takie porozumienie jest możliwe – nauka to jednak nie to samo, co turystyka.
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Domanice. Perełka pośród zabytków Dolnego Śląska rozciąga się nad Zalewem Mietkowskim. Wzniesiono ją w XVIII wieku na miejscu XIII-wiecznej rycerskiej siedziby obronnej. To tutaj mieszkał potomek pruskiego króla Fryderyka Wilhelma II – książę Fryderyk Wilhelm von Brandenburg. Teraz do rezydencji wprowadził się jej nowy właściciel – aktor Maciej Musiałowski...
Na dole miasteczko z doskonale czytelnym średniowiecznym układem ulic i rzeka Sajna płynąca w głębokim jarze w cienistym parku, wprost wymarzonym do spacerów. W zakolu rzeki – wzgórze. Na wzgórzu trójząb utworzony przez dwie wieże i wieżyczkę dzwonną średniowiecznego zamku....
Zator to jedno z nielicznych małych miasteczek, które regularnie pojawiają się w telewizyjnych reklamach: stolica tzw. „Doliny Karpia” znana jest bowiem przede wszystkim wielbicielom różnego rodzaju parków rozrywki. Jednak to, co przyciąga jednych, odstrasza drugich – tych, którzy chcieliby w ciszy i spokoju nacieszyć się atmosferą miasta, którego dzieje sięgają bardzo głęboko w przeszłość...