
Repr. Agnieszka Furlińska
Stał się bohaterem jednej z najdziwniejszych i najbardziej romantycznych legend XIX wieku. Krótkie życie, samotność, mit więźnia Schönbrunnu i – co może zaskakiwać – nieprzebrana liczba kuriozów, które do dziś krążą po antykwariatach i aukcjach. O kolekcjonowaniu pamiątek związanych z Napoleonem II zwanym Orlątkiem, synem Napoleona Bonapartego i jego żony Marii Luizy Habsburg, fascynacjach i anegdotach opowiada Agnieszka Fulińska, badaczka XIX wieku i kolekcjonerka.

Mało kto dziś pamięta, że jedną z najbardziej znanych ról wielkiej Sarah Bernhardt była rola w „Orlątku” Edmonda Rostanda. Aktorka uczyniła wręcz z tej roli swój znak rozpoznawczy.
Ciekawe, że pan o tym wspomina. Oto mój ostatni nabytek – fajka z głową Bernhardt w roli Orlątka. W 1900 roku była to jej sztandarowa rola. Grała 20-letniego księcia Reichstadtu, bo taki był oficjalny tytuł syna Napoleona od 1818 roku, choć dobiegała wówczas… sześćdziesiątki. Fascynujące jest to, jak wielką karierę zrobiła sztuka Edmonda Rostanda. W kolekcji mam zdjęcia ponad 30 aktorów, kobiet i mężczyzn, w tej roli. Jest też Judy Garland w kostiumie Orlątka, choć nigdy tej roli nie grała, ale w filmie „Laski na Broadwayu” z 1941 roku wciela się m.in. w ducha Sarah Berhnardt i recytuje fragment akurat tej roli.
Autor liczył, że stworzył nowego „Hamleta”.
Może tak się nie stało, ale dramat był grany na całym świecie: od Ameryki po Nową Zelandię. Dosłownie kilka dni temu dotarł do mnie program z nowozelandzkiego przedstawienia. Warto dodać, że już premiera była podbudowana sporym marketingiem – jakbyśmy to dziś nazwali. Powstawały całe serie gadżetów teatralnych. Alfons Mucha zrobił rycinę rozdawaną z programem. Dziś to rzadkość – a jednak udało mi się zdobyć egzemplarz. Wtedy rozdawano je za darmo, choć autor był już uznanym artystą.
W tej roli występowały największe aktorki swoich epok. Ciekawy, genderowy wątek tej historii.
Tak, od początku księcia Reichstadtu grywały kobiety, i to największe gwiazdy.
Boitel w czasie II wojny światowej pod pseudonimem Mozart uczestniczyła m.in. w bardzo źle widzianej przez rząd Vichy akcji ukrywania dzieł sztuki na prowincji, w strefie nieokupowanej. Później wyszła za mąż za koordynatora tej akcji, głównego kustosza Luwru. Działała też w komórkach związanych ze środowiskiem teatralnym. Co ciekawe, kostium Orlątka nosiła już wcześniej: w filmie z 1931 roku zagrała kuzynkę księcia Reichstadtu, siostrzenicę Napoleona, Elizę Camerata, która w pewnym momencie, w całkowicie fikcyjnej scenie, zamienia się rolami z tytułowym bohaterem, by pozwolić mu wymknąć się niepostrzeżenie z balu i uciec z Wiednia
Warto przy tym zwrócić uwagę, że w Polsce było inaczej. Jako pierwszy zagrał u nas tę rolę Juliusz Osterwa, a więc mężczyzna, była to też jego pierwsza wielka rola. I Polska pozostała jedynym krajem, w którym – poza jednym szkolnym spektaklem w Poznaniu – nigdy w tej sztuce nie zagrała kobieta.
2. Fot. z kolekcji Agnieszki Fulińskiej


Zagadką pozostaje, dlaczego nie zagrała tej roli Helena Modrzejewska. Z tego, co udało mi się ustalić, unikała powtarzania repertuaru Bernhardt, by nie dochodziło do porównań. Między nimi nie było otwartej wrogości, ale pewien rodzaj rywalizacji i być może Modrzejewska nie chciała, by ją porównywano do aktorki, dla której ta sztuka powstała.
Sztuka odbija też echa społecznych dyskusji tamtych czasów. Można ją odczytywać jako antyniemiecką, a także jako głos w sprawie Dreyfusa.
Sztukę bardzo łatwo interpretować jako antyniemiecką: mamy tu przecież francuskiego księcia de facto uwięzionego i umierającego na dworze austriackim. Rzecz napisana przez autora dla aktorki będącej Żydówką została wystawiona w czasie, kiedy sprawa Dreyfusa – w której antysemityzm nakręcała m.in. fatalna postawa najwyższych kręgów władz wojskowych – wciąż rozgrzewała nastroje. Mimo to przedstawienie nie wywołało większych manifestacji ani antysemickich, ani antygermańskich, ani nacjonalistycznych.
Jeśli cokolwiek świadczy o od początku zauważanej uniwersalności „Orlątka”, kolejnego wcielenia „Hamleta” Szekspira i „Don Carlosa” Schillera, to właśnie to.
A jak zaczęła się pani historia z Orlątkiem?
Zabawnie, bo cała napoleońska przygoda zaczęła się de facto od gier fabularnych RPG! Potem była podróż z przyjaciółką do Wiednia i zwiedzanie Schönbrunnu. W pokoju, w którym zmarł książę Reichstadtu, a wcześniej mieszkał Napoleon, poczułam ogromny smutek tej postaci. Co ciekawe, ten pokój przyciąga turystów nie ze względu na Napoleona, ale właśnie jako komnata Orlątka. Jest to zatem ktoś, kto „nie miał” życia, a jednak jego legenda trwa do dziś.
I to wtedy narodził się impuls kolekcjonerski?
Tak. Największe wrażenie zrobił na mnie nie portret czy łóżko, ale wypchany ptaszek – przyjaciel chłopca. Wyobraziłam sobie, jak książę się nim bawi, jak do niego mówi. To było najbardziej wzruszające. I chyba wtedy pomyślałam, że bardziej niż monumentalne obrazy interesują mnie kruche ślady jego obecności w świadomości ludzkiej.
Dziś kolekcja liczy już kilka tysięcy obiektów.
Około trzech tysięcy. Oczywiście część z nich to np. pocztówki czy reklamy, które same w sobie mają wartość właściwie zerową, dopiero w kontekście kolekcji nabierają znaczenia. Stają się świadectwem funkcjonowania legendy. Na przykład mam pudełko po czekoladkach z 20-międzywojennego. Kto i dlaczego je zachował? Karton, opakowanie po produkcji efemerycznej firmy z Bordeaux. Może kiedyś masowa produkcja, ale dziś to unikat. Mam list z lat 50. XX wieku, w którym osoba pisząca wspomina sztukę Rostanda jako przeżycie pokoleniowe i dołącza naiwny rysunek z portretem. A także list z grudnia 1940 roku, napisany do znanego historyka sztuki, w którym nadawczyni złości się na nazistów za de facto profanację legendy. Ten ostatni skarb to typowy „nos” kolekcjonera: za 10 euro kupiłam dwie posiadane już wcześniej książki, bo sprzedawca napisał, że w środku są wycinki z prasy i niezidentyfikowane rękopisy…
A najdziwniejsze obiekty?
Mam w kolekcji osobny „rozdział” pt. kurioza, bo zbieram często rzeczy dziwne i zaskakujące, ale częściowo są one związane bardziej z Napoleonem niż samym Orlątkiem. Ciekawostkami zainteresowałam się w sumie przez przypadek. W wojskowym muzeum Empéri w Salon-de-Provence trafiłam na dziwaczną witrynę, w której był obrazek „Diogenes szukający człowieka”, a obok portret Napoleona. Pamiętałam tyle, że istnieje medal napoleoński, gdzie właśnie też pojawia się Diogenes, więc sfotografowałam oba obiekty i poszłam dalej. Jakiś czas później na eBayu znalazłam przedmiot, który mi wyjaśnił zagadkę. To był obrazek, który się wkładało jeden w drugi. Rama była grubsza i z przodu był Diogenes szukający człowieka, z kolei można było wyciągnąć Diogenesa i z tyłu się pokazywał Napoleon – jako ten znaleziony człowiek. Dzieło jest datowane na czasy restauracji Burbonów (1814–1830, z przerwą na tzw. 100 dni Napoleona od 20 marca do 22 czerwca 1815 roku – przyp. red.), więc to takie kuriozum wywrotowe. Ukrywanie tych wizerunków to próba zatajania napoleońskich sympatii. Ta przygoda zaczęła świadome zbieranie kuriozów. Już w związku z samym Orlątkiem mam taką rycinę, na której z jednej strony jest nadruk króla Karola X z zamazaną twarzą, a po drugiej stronie wizerunek Orlątka.
2. Fot. Agnieszka Fulińska


XIX wiek obfitował też w eksperymenty artystyczne i techniczne, które dla mnie są fascynujące. Mam np. obrazy, które pod wpływem światła ukazują inny obraz ukryty pod wierzchnią warstwą. Na przykład jedna rycina zmienia się z religijnego obrazka w apoteozę Napoleona i Marii Luizy z synem. W 1820 roku uznano to dzieło za wywrotowe zarówno religijnie, jak i politycznie, i nakazano zniszczenie całego nakładu. A jednak – jak widać – przetrwało…. Mam też np. podświetlany obraz żołnierza stojącego nad symbolicznym grobem. Po włączeniu światła pojawia się scena nocna ze świecami rozświetlającymi mogiłę. Inny relief, zwykle biały, po podświetleniu staje się wielobarwny. Jest też obraz Napoleona na Wyspie Świętej Heleny: w dziennym świetle samotny, po podświetleniu otoczony żołnierzami. Wreszcie mam apoteozę Orlątka, spotkanie ojca z synem, w tej samej technice. Fascynują mnie te pierwsze próby technik protofilmowych. Ryciny, które odsłaniają nowe warstwy. Świetnie się nadawały do ukrywania prawdziwych intencji (…)
Cały tekst w kwartalniku „Spotkania z Zabytkami” nr 4/2025.
Pismo dostępne na rynku od początku października 2025. Do kupienia ONLINE oraz w Salonikach Prasowych Kolportera, w Empiku i sklepach z prasą. Zachęcamy do kupna przenumeraty i egzemplarzy archiwalnych.
Polecamy serdecznie!
