Chłopcy ze szkieletami małp człekokształtnych, Afryka, lata 30.–40. XX w.
Chłopcy ze szkieletami małp człekokształtnych, Afryka, lata 30.–40. XX w.
Fot. Muzeum Etnograficzne w Warszwie
Wywiady

Niewinna etnografia nie istnieje

Wystawa „Wybielanie” w Państwowym Muzeum Etnograficznym w Warszawie wzbudziła szeroką dyskusję – o języku, pamięci, kolonialnych ambicjach II RP i odpowiedzialności instytucji. O tym, czy etnografia jest dziś nadal użytecznym narzędziem i dlaczego muzeum postanowiło zakwestionować własne zbiory, opowiadają kuratorzy wystawy, Magdalena Wróblewska i Witek Orski.


Niewinna etnografia nie istnieje

Wykropkowaliście – a właściwie wygwiazdkowaliście – słowo „Murzyn”.

Magdalena Wróblewska: Tak. Nie chcemy normalizować użycia tego słowa. Wiemy, że historycznie było w obiegu – używane w poprzednich dekadach i stuleciach – ale jest obraźliwe. Choć odsłonięcie historycznych podpisów na odwrociach fotografii jest ważnym gestem, w podpisach i transkrypcjach nie mogliśmy po prostu przepisać tego słowa. W przeciwnym razie jako instytucja i jako kuratorzy legitymizowalibyśmy jego stosowanie. A nie powinno ono być używane.

Witek Orski: Zarazem podążamy tu za głosami niebiałych Polek i Polaków, którzy jasno się do tego odnoszą. To nie chodzi o iluzję, że usunięcie tego słowa wyeliminuje rasizm. Przecież w USA, mimo że nie używa się już słowa na „n”, systemowy rasizm nadal istnieje. Ale to z naszej strony również gest solidarności z tymi, którzy nie chcą być tak nazywani.

MW: Jeśli 10-letnia Bianka Nwolisa wyszła na ulicę z transparentem „Stop calling me Murzyn” („Przestańcie mówić na mnie Murzyn”), to nie wyobrażam sobie, by muzea mogły ignorować takie głosy i używać tego słowa nawet na prawach historycznego cytatu.

Muzeum powinno być przestrzenią demokratyczną, w której każdy może czuć się komfortowo, a przynajmniej nie być obrażany. Dlatego muzea muszą respektować takie głosy, są instytucjami publicznymi.

Często w odniesieniu do waszej wystawy mówi się, że opowiada o polskim rasizmie albo próbuje wtłoczyć Polaków w stereotyp rasisty. Tymczasem mam wrażenie, że to nie jest krytyka naszych rodaków, tylko refleksja nad instytucją muzeum, jego historią i rolą w kształtowaniu relacji społecznych.

M.W.: Punktem wyjścia była refleksja nad historią tego miejsca i jego zbiorów. Etnografia od dawna jest poddawana autokrytyce – jak mówiła u nas Ewa Klekot, ta dyscyplina jest zbudowana na egzotyzowaniu Innego. To, co zrobiliśmy w muzeum, to nie próba załagodzenia historii, pominięcia niewygodnych faktów, ale przyjrzenia się temu, jaki jest nasz punkt wyjścia i co możemy zrobić, by błędów przeszłości nie powielać.

W.O.: Ja mam może nieco bardziej radykalne stanowisko. Zgadzam się z diagnozą, że w Polsce istnieje problem z rasizmem. Wystawa rzeczywiście jest refleksją nad instytucją, ale stawia też pytania o to, jak muzea – nie tylko nasze – operujące dziedzictwem kulturowym Afryki umacniały przez lata postawy wyższości rasowej. Sposoby eksponowania, prowadzenia narracji o kulturach, ludziach za pomocą egzotyzacji i urasowienia utrwalały stereotypowy obraz Afryki Subsaharyjskiej. Więc tak, to wystawa autorefleksyjna, ale zawiera też próbę zastanowienia się nad problemem rasizmu…

M.W.: …i jego źródłami. Są trochę inne niż na zachodzie Europy. Zarzut, że dopisujemy Polakom historię kolonialną, jest nietrafiony. Polska nie miała kolonii w Afryce Subsaharyjskiej – chociaż, jak wiemy, były takie ambicje. To nas zainteresowało: paradoks społeczeństwa, które miało doświadczenia bycia skolonizowanym – choćby pod zaborami – a jednocześnie snuło kolonialne plany w XIX wieku i po odzyskaniu niepodległości, gdy działała już Liga Morska i Kolonialna. Marzono o koloniach w Kamerunie, na Madagaskarze…

W.O.: W przypadku Liberii ten projekt był nawet w dość zaawansowanej fazie. I to są naprawdę ciekawe wątki.

M.W.: Na wystawie budujemy narrację wokół tych dwóch problemów: polskich ambicji kolonialnych i teorii rasy. Oba mają swoje odbicie w zbiorach muzeum. Jeśli chodzi o teorię rasy, to przejęliśmy ją z zachodniej nauki i upowszechniliśmy. Potem okazało się, że objęła ona również grupy etniczne naszej części Europy, a prosty podział na białych i czarnych stracił znaczenie.

W.O.: Polska etnografia nie tyle kreowała, ile przejmowała gotowe narracje – ale kopiowała je z konkretnych struktur i instytucji, które miały kolonialne korzenie. I tu jest sedno:

z pozycji, gdy sami byliśmy egzotyzowani przez Zachód – przeszliśmy do pozycji tych, którzy egzotyzują. Gdy tylko dano nam szansę, zaczęliśmy patrzeć na innych z góry.

Dobrze pokazuje to fotografia chłopców pozujących ze szkieletem małpy, która w pierwszym odruchu została już w samej instytucji zinterpretowana jako świadectwo bezczeszczenia ludzkich zwłok.

Niewinna etnografia nie istnieje
Chłopcy ze szkieletami małp człekokształtnych, Afryka, lata 30.–40. XX w.

Ten mechanizm kopiowania struktury kolonialnej przemocy nas interesuje i to jest jeden z kluczy do zrozumienia tej wystawy. To fascynujące. Kraj, który sam był rozbierany, kiedy tylko uzyskał niepodległość, od razu snuł plany ekspansji. Wielu ma dziś wrażenie, że skoro nie mieliśmy kolonii, to jesteśmy z tych opresyjnych historii zwolnieni. A przecież instytucje kultury, w tym muzea etnograficzne, też brały udział w budowaniu dyskursu dominacji. W inny sposób – bardziej symboliczny – ale jednak.

Bardzo chcieliśmy po I wojnie światowej stać się częścią Zachodu. Przejmowaliśmy więc ten punkt widzenia. Każdy chce trzymać z silniejszymi.

W.O.: Co ciekawe, mechanizmy te są obecne również w polskiej etnografii w odniesieniu do własnego folkloru. Zasada patrzenia z góry jest analogiczna. Staramy się przez dobór poszczególnych obiektów oraz precyzyjną narrację prowadzoną na wystawie zwrócić uwagę na to, jak ów mechanizm działał wobec kultur Afryki, ale nie ma wątpliwości, że jest to problem znacznie bardziej uniwersalny (…)

Magdalena Wróblewska
Historyczka sztuki, adiunkta na Wydziale „Artes
Liberales” UW. Dyrektorka Państwowego Muzeum
Etnograficznego w Warszawie.

Witek Orski
Artysta wizualny, fotograf i kurator. Zajmuje się
krytyczną analizą obrazu fotograficznego i jego
funkcji w dyskursie społecznym (4).

Cały tekst w kwartalniku „Spotkania z Zabytkami” nr 3/2025.

Pismo dostępne na rynku od początku lipca 2025. Do kupienia ONLINE oraz w Salonikach Prasowych Kolportera, w Empiku i sklepach z prasą. Zapraszamy i polecamy serdecznie!


Łukasz Gazur

Krytyk sztuki i teatru, wieloletni szef działu kultury w "Dzienniku Polskim" i "Gazecie Krakowskiej". Publikował i współpracował m.in. z "Przekrojem", "Tygodnikiem Powszechnym", "Wprost", TVP Kultura. Wykładowca akademicki na kierunkach kolekcjonerskich i antykwarycznych oraz dziennikarskich. Czterokrotnie wyróżniony Nagrodą Dziennikarzy Małopolski. Członek polskiej sekcji międzynarodowego stowarzyszenia krytyków AICA. Zastępca redaktora naczelnego magazynu "Spotkania z Zabytkami". Laureat jubileuszowej edycji nagród „Kolekcjonerstwo – nauka i upowszechnianie” im. Feliksa Jasieńskiego.

Popularne

Tworzyły na własnych zasadach

„Co babie do pędzla?” – zapytał zgryźliwie malarz Kazimierz Sichulski, widząc obrazy Olgi Boznańskiej. Miał być cięty dowcip, a wyszło coś na kształt historycznego autooskarżenia. Bo to zdanie – anegdota, bon mot, złośliwość rzucona w eter – wraca dziś nie jako pytanie. W Muzeum Narodowym w Lublinie staje się tytułem wystawy, która wpisuje się w międzynarodowy nurt artystycznej inwentaryzacji, w którym porządkuje się nie tylko magazyny muzealne, lecz także sumienia historyków sztuki. Tu każda praca to zarówno dzieło, jak i petycja o miejsce w historii...

Niosąca żar wyniesiona i odnaleziona

Była środa, gdy pracownik Muzeum Narodowego w Gdańsku przypadkowo strącił ze ściany nieduże (około 17x17 cm) dzieło Pietera Breughla młodszego „Kobieta niosąca żar”. Do leżącego na podłodze obrazu został poproszony pracownik pracowni stolarsko-konserwatorskiej, by sprawdzić, czy nie stało się nic złego. Wtedy okazało się, że w ramie zamiast oryginału znajduje się jedynie... wycięta z kolorowego czasopisma „Polska” ilustracja przedstawiająca to dzieło...