
Fot. NAC
O tym, ile osób mówi po wilamowsku, czym jest „S’łjyrbihła cyr wymysiöeryśa śproh fjy dyg rusa łoüt” oraz gdzie prowadzony jest lektorat języka wilamowskiego, czyli wymysiöeryś, mówi Tomasz Wicherkiewicz, profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, członek rady programowej Instytutu Różnorodności Językowej Rzeczypospolitej.
Co pana – naukowca zajmującego się zagrożonymi językami – ostatnio zachwyciło? Na widok czego zabiło panu mocniej serce?
Na widok, czyli pyta pani o jakiś np. zabytek językowy, napis? Chociaż nie uważam, że warunkiem do funkcjonowania języka jest posiadanie wariantu pisanego, to rzeczywiście rozmaite artefakty pisane bardzo cieszą. Przeżywam wtedy wręcz coś w rodzaju euforii!
Tak właśnie było kilka dni temu w Kraju Basków, w Muzeum Nawarry w Pampelunie, gdzie miałem okazję zobaczyć tzw. dłoń z Irulegi. Została znaleziona w 2021 roku i już sama wiadomość o niej wywołała ogromne poruszenie – zarówno wśród historyków, językoznawców, jak i zwykłych Basków. Przedmiot ma kształt prawej dłoni, został wykonany z brązu w I wieku p.n.e.
Prawdopodobnie wisiał przy wejściu do domu, bo jest na nim wyryte błogosławieństwo. Można odczytać słowo zorioneko, czyli po baskijsku „szczęście”.
No i samo pismo, tzw. iberyjskie, o którym – przyznam! – nie miałem pojęcia, a które było wzorowane na alfabecie greckim! To pierwszy znaleziony zapis w języku, który był przodkiem baskijskiego. Jakiż to impuls dla Basków, żeby dbać o swój język, kulturę i tożsamość! „Nie tylko byliśmy tu przed innymi, ale jeszcze dwa tysiące lat temu umieliśmy pisać!”. Wyobrażam sobie, co czują Baskowie, bo i dla mnie zobaczenie dłoni z Irulegi było wielkim przeżyciem.
W Polsce trudno o podobne emocje?
Największy zachwyt – i to taki, który zmienił moją karierę naukową, a także miał wpływ na cały język – przeżyłem właśnie tu, w Polsce. W lutym 1989 roku trafiłem do Wilamowic, niewielkiej wsi koło Bielska-Białej. Ktoś z urzędu gminy skierował mnie do Anny Bilczewskiej, emerytowanej nauczycielki, mieszkającej przy rynku. Ta wyciągnęła stary brulion z zapiskami. Nie był to niemiecki, nie był to niderlandzki, na pewno nie był to polski… To był pisany język wilamowski! Ginący język germański, w którym wówczas mówiło około stu osób, głównie starszych.
2. Fot. Bew


Co było w tym brulionie?
Wiersze, a dokładnie fragment poematu „Uf jer wełt” Floriana Biesika z lat 20. XX wieku. Żaden językoznawca wcześniej tego nie widział. Nikt tego wcześniej w całości nie opublikował!
Zrobił to pan, przy okazji pomagając w odrodzeniu tego języka. Najpierw obronił doktorat, a potem promował wilamowski jako język regionalny na konferencjach naukowych, także w Sejmie…
…z wielką pomocą rodzimych użytkowniczek. Jestem im za to bardzo wdzięczny.
Za mówienie po wilamowsku były po wojnie szykanowane.
Przez lata miały traumę, z którą na szczęście niektóre z nich zaczęły sobie radzić pod koniec długiego życia. Bo to, co kiedyś było dla rodzimych użytkowników powodem problemów, a może i wstydu, okazało się czymś wartościowym, o co pytają „mądrzy ludzie” z uniwersytetów, do czego warto wrócić, czym warto się dzielić. Przykład rewitalizacji wilamowskiego to konglomerat szczęśliwych zbiegów okoliczności, połączonych z ciężką pracą i idée fixe dotyczącą wartości swojego języka i swojej kultury.
Wilamowice przed II wojną (Galeria)







Z jednej strony według UNESCO wilamowski ma status języka poważnie zagrożonego. Z drugiej – w tym języku mówi coraz więcej osób. Wiadomo, ile dokładnie?
Lektorat wilamowskiego, czyli wymysiöeryś jest prowadzony obecnie na Uniwersytecie Warszawskim. Kursy dla dzieci, młodzieży i dorosłych są organizowane w Wilamowicach. Przyznam, że przygotowując się do naszej rozmowy, zajrzałam na stronę Muzeum Kultury Wilamowskiej i od razu pobrałam podręcznik zatytułowany:
Co za wspaniały miks polsko-niemieckiej ortografii!
To prawda – wilamowski przez stulecia kształtował się na pograniczu intensywnych germańsko-słowiańskich kontaktów językowych.
Za tym idealnym – moim zdaniem – dla wilamowskiego zapisem, a tak naprawdę za całą rewitalizacją języka stoi jedna postać. To Tymoteusz Król. Urodził się, kiedy ja już obroniłem doktorat i zacząłem zajmować się innymi językami. Tymoteusz miał nianię, która mówiła do niego i po wilamowsku, i po polsku – od dzieciństwa był więc dwujęzyczny.
Już jako 11-latek zaczął dokumentować język swojej miejscowości – nagrywał wywiady z rodzimymi użytkownikami i użytkowniczkami, konsultował z nimi nowe słowa, razem stworzyli swoistą radę językową. Potem zaangażował się w prowadzenie kursów wilamowskiego i opracował współczesną ortografię. Tymoteusz nauczył się tego języka naturalnie, od starszego pokolenia. To był ostatni moment, żeby zachować ciągłość językową, żeby przeskoczył ten trybik przekazu międzypokoleniowego (…)
Cały wywiad ukaże się w magazynie „Spotkania z Zabytkami” nr 1/2026, dostępnym na rynku od 2 stycznia 2026 roku.