Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Dla mnie Kościuszko to nie tylko genialny inżynier, fortyfikator i artylerzysta oraz Najwyższy Naczelnik, ale też naiwny polityk i dyplomata, zapatrzony w siebie egoista i histeryk. To postać korzystająca ze sławy nie w pełni zasłużonej. Ale właśnie dlatego jest ciekawy – o Tadeuszu Kościuszce opowiada Sławomir Leśniewski, adwokat, autor trzydziestu książek historycznych, w tym najnowszej, „Kościuszko. Rysa na pomniku?”.
„Kościuszko wielkim Polakiem był” – tak nas uczono i postać Naczelnika tak funkcjonuje w powszechnej świadomości. A pan wbija kij w mrowisko i sugeruje, że jest inaczej.
Tak, bo skaz na pomniku generała jest wiele. Przed przeglądem dość obszernego materiału dotyczącego Kościuszki i zasiadając do pisania jego biografii nie do końca zdawałem sobie sprawę, że ów wielki Polak, tak bardzo wychwalany w licznych opracowaniach, jest postacią o licznych słabościach i deficytach charakteru. Wiedza, jaka o Kościuszce, ale przecież nie tylko o nim, wypływa z książek, jest niepełna i bardzo często zafałszowuje prawdę. Zaskakujące i bulwersujące dla niektórych może być wszystko to, co obnaża Kościuszkę jako naiwnego polityka i jeszcze gorszego dyplomatę, miernego dowódcę polowego, zapatrzonego w siebie egoistę i niestabilnego histeryka, a także człowieka miewającego problemy z honorowym załatwianiem trudnych spraw. Ponadto jego legendarne szarmanckie zachowanie wobec kobiet wielokrotnie było takim jedynie z nazwy.
No cóż, prędko się pan uporał z trwającym kilka wieków kultem.
A jeszcze nie wyczerpałem tematu. Czasem Kościuszko postępował niegodnie – ot, chociażby wówczas, kiedy synowi księżnej Anny Jadwigi z Zamoyskich Sapieżynie podarował szablę Sobieskiego, otrzymaną niegdyś od polskich legionistów we Włoszech. Dla nich stanowiła prawdziwy skarb, dla niego – jak się okazało – jedynie wartościowy przedmiot. Czyżby zrobił to dlatego, że księżna ogłosiła go „bohaterem Polski”? Bywał też fantastą i mitomanem, choćby wtedy, gdy w książeczce „Czy Polacy wybić się mogą na niepodległość”, katechizmie polskiego ruchu rewolucyjnego, bajał o milionie polskich kosynierów.
Zacznijmy od początku. Dlaczego Kościuszko w ogóle wybrał karierę wojskową? Nikt w jego rodzinie nie zapisał się szczególnie w wojskowej historii Polski.
Rzeczywiście, w rodzinie Kościuszków nie było żołnierzy z prawdziwego zdarzenia. Przed synami ubogiej szlachty, a taką byli Kościuszkowie, stały głównie trzy drogi kariery – armia, klientyzm wobec znaczącego magnata lub stan duchowny. Andrzej Tadeusz Bonawentura, posługujący się tym drugim imieniem, wybrał pierwszą z nich. Trafił do Korpusu Kadetów, później znanego pod nazwą Szkoły Rycerskiej w Warszawie, słynnej placówki kształcącej kadry do miniaturowej armii Rzeczypospolitej, w czym dopomógł mu jej komendant, generał podolski Adam Kazimierz Czartoryski. Prawdziwe szlify wojskowe zdobył Kościuszko w Ameryce, gdzie przebywał siedem lat i oddał Armii Kontynentalnej George’a Washingtona wielkie usługi jako inżynier. Ale stosownego i zasłużonego uznania się nie doczekał. Nadano mu jedynie wysokiej rangi odznaczenie i rangę generała brygadiera. Wyższego stopnia doczekał się dopiero po powrocie, w armii Rzeczypospolitej – już jako generał dywizji walczył w wojnie z Rosją w 1792 roku. A dwa lata później nadeszło najważniejsze wyróżnienie, gdy stanął na czele insurekcji i uzyskał godność Najwyższego Naczelnika.
Jednak wojsko nie było całym jego życiem. Okazuje się, że był człowiekiem wielu pasji.
Jako młody człowiek dużo czytał, miał swoje ulubione lektury. W późnym wieku majsterkował, lubił wyrabiać różne przedmioty z drewna, korzystając z warsztatu tokarskiego otrzymanego od cara Pawła I. Podczas pierwszego pobytu w Ameryce z pasją uprawiał maleńki warzywny ogródek urządzony na skalnym tarasie. Talentami artystycznymi mógł zaimponować. Jego rysunki robią duże wrażenie, szczególnie słynny Chrystus. Próbował również sił na niwie muzycznej.
Jako młody człowiek był chyba idealistą, uparcie motywującym się do działania. „Siebie samego doskonalić nie zapomnij”, „Dobro z natury ci dane pomnażaj”, „Rozumem się we wszystkim rządź” – takie między innymi myśli możemy wyczytać z notatek Kościuszki, które robił w latach młodości.
Może najbardziej rzucającą się w oczy cechą charakteru Kościuszki była pracowitość i duża rzetelność w wykonywaniu powierzonych sobie obowiązków. Powszechnie go za to chwalono na różnych etapach życia. Już w młodości wykazywał zdolności przywódcze i miał naturę człowieka potrafiącego narzucać swoją wolę otoczeniu. W Szkole Rycerskiej nadano mu pseudonim Szwed, co odnosiło się do króla Szwecji Karola XII i było nie lada wyróżnieniem. Ale też na wyrost go otrzymał – szwedzki władca był prawdziwym geniuszem wojskowym, czego o Kościuszce żadną miarą nie da się powiedzieć.
Jednak zrobił karierę wojskową nawet w Ameryce. Wyruszył tam w 1776 roku, w zasadzie, jak pan pisze, nie do końca wiadomo dlaczego.
To mogły być różne powody i w gruncie rzeczy nikt dostatecznie wiarygodnie nie wyjaśnił przyczyn wyjazdu Kościuszki do Ameryki. Mógł to być doznany zawód miłosny, ale równie dobrze czyjś list polecający i osobiste koneksje. Albo nagły impuls. Jak mówiłem, w Ameryce dał się poznać jako doskonały inżynier – nauki przekazywane w Szkole Rycerskiej przez doświadczonych wykładowców nie poszły na marne. Projektował pomysłowe zapory na rzekach i w lasach, powstrzymujące atakujących Anglików, umacniał forty, uczestniczył przy powstaniu fortyfikacji w West Point. Trochę wbrew ogólnemu przeświadczeniu, dla Amerykanów podczas wojny z Anglikami pracowało wielu inżynierów, w tym cała grupa utalentowanych Francuzów. Kościuszce niełatwo było wykazać się na ich tle, tym bardziej, że w grę wchodziła czasami zwykła ludzka zazdrość i pomniejszanie zasług konkurenta. Ale sięgnął po miano jednego z najwybitniejszych inżynierów.
Jako jedną z możliwych przyczyn decyzji wspomniał pan zawód miłosny. Okazuje się, że Naczelnik w sukmanie, który poprowadził naród do rozpaczliwej walki z zaborcami, wcale nie Polskę jedynie ukochał, a miał całkiem złożone życie osobiste.
W 1774 roku poznał 23-letnią Ludwikę Sosnowską i zapałał do niej wielkim uczuciem. To była jego pierwsza i chyba największa miłość w życiu. Niestety, mimo że młodsza o kilka lat kobieta odwzajemniała jego uczucie, okazał się słabą partią dla jej rodziców, szczególnie hetmana polnego litewskiego, Józefa Sylwestra Sosnowskiego. Sentyment nie wygasł w Ludwice przez wiele lat, o czym świadczą zachowane listy. Podobnego zawodu doznał za sprawą ojca młodziutkiej Tekli Żurkowskiej. Później przeżywał liczne miłostki, ale już bez takiego zaangażowania i zamiaru założenia rodziny.
Nawet w późnych latach życia, kiedy swoją drogą z sukcesem hodował róże, lubił otaczać się kobietami. Uniesienia miłosne przeżywał i po pięćdziesiątce.
Nawet chyba coś o wiele więcej niż same tylko uniesienia. Kiedy mieszkał we Francji, do Berville zjechała Wirydiana z Radolińskich Kwilecka, która stała się ochmistrzynią „dworu” Naczelnika, a liczyła na poważniejszy związek z nim. Rywalizowała bezskutecznie o względy Kościuszki z Angeliką Zelner, żoną jego gospodarza. Wydaje się, że Kościuszkę łączyła z nią intymna relacja, której owocem mogło być dziecko – oficjalnie córka Zelnerów, Thadei. Z pewnością był kochliwy i lubił otaczać się kobietami w różnym wieku. Hołdowały mu, traktowały jak skarb narodowy i guru, pompowały i tak jego wielkie ego.
Chyba nie miało granic, skoro Kościuszko w liście do swojego bliskiego przyjaciela, prezydenta USA Thomasa Jeffersona, nazywał siebie „jedynym prawdziwym Polakiem”, a tych, którzy poszli na służbę innych nacji – „kurtyzanami”.
Co prawda pisał te słowa niedługo przed śmiercią i gdyby nie wiedza, że do ostatnich niemal dni zachował dość dużo zdrowia, można by przyjąć, że stracił już poczucie rzeczywistości.
Wróćmy do tych lat jego życia, gdy był żwawy. Kościuszkę pamiętamy oczywiście jako bohatera insurekcji, której nazwa bierze się od jego nazwiska. A ponoć został przekonany do uczestnictwa w niej w osobliwy sposób. Karol Prozor, jeden z przywódców organizacji wojskowej, przygotowującej wybuch powstania, w 1792 roku spotkał się z Kościuszką, aby skłonić go do podjęcia działania. Podobno przyłożył sobie do skroni nabity pistolet i zagroził, że wystrzeli, jeśli Kościuszko „trwać będzie dalej w odmowie ratowania ojczyzny”. Powalony siłą argumentu Kościuszko ustąpił. Pisze pan, że to kolejny polski wódz, który przekonanie „jakoś to będzie” stawiał ponad zimną kalkulację i racjonalną ocenę szans.
Sytuacja z Prozorem, nie do końca wiadomo czy prawdziwa, dobrze oddaje aurę towarzyszącą bałaganowi, w jakim odbywały się przygotowania do powstania i poszukiwanie jego wodza. Obok Kościuszki było wskazywanych kilku innych kandydatów. Zaś owe „jakoś to będzie” ma wielowiekową tradycję i ciągnie się od czasu Jagiellonów – niebawem ukaże się moja książka o tej dynastii – którzy zamiast brać się za bary z problemami, odkładali ten trud na później, licząc, że owe problemy same jakoś się rozwiążą. Niestety, Kościuszko z „dogłębnym ważeniem szans” zawsze miewał problemy. Gdyby potrafił racjonalnie kalkulować, z pewnością zawczasu wycofałby armię spod Szczekocin, gdzie doszło do bitwy z połączonymi wojskami rosyjsko-pruskimi i nie istniała żadna szansa na zwycięstwo. Ale on chciał „popróbować” Prusaków i potem w ataku histerii snuł się po pobojowisku, chcąc być „ubitym”. Cóż to za wódz i przywódca narodu, który chce odejść w ten sposób i pozostawić po sobie niezałatwione sprawy?
Dramatyzował również po klęsce w bitwie pod Maciejowicami. Ciężko ranny, tuż przed tym, jak został wzięty do niewoli rosyjskiej, wyrzucił z siebie podobno słowa: „Finis Poloniae!”. To był symboliczny koniec tego powstania i zarazem przemiana Kościuszki w tragicznego bohatera polskiej, zbiorowej wyobraźni?
Słów tych Kościuszko nie wypowiedział, ale porażka pod Maciejowicami z pewnością była decydującym momentem insurekcji, choć może nie najbardziej dramatycznym – tym była rzeź Pragi, gdzie doszło do niesłychanego wręcz barbarzyństwa wobec ludności cywilnej. Po dostaniu się Naczelnika do niewoli Polacy wciąż mogli walczyć, mieli jeszcze sporo wojska i różne możliwości operacyjne. Jednak zostali pozbawieni wodza, człowieka-symbolu, od którego niemal wszystko zależało. Zabrakło Kościuszki, a wraz z nim zupełnie upadł duch walki i przekonanie, że może ona przynieść sukces.
Ciekawy zwrot w życiu Naczelnika nastąpił potem. Został osadzony w Twierdzy Pietropawłowskiej. Niechętna polepszeniu jego losu Katarzyna II umarła w 1796 roku, a jej następcą został Paweł I, który nienawidził wszystkiego, co wiązało się z matką. Zaoferował Kościuszce wolność, ale pod warunkiem złożenia wiernopoddańczej przysięgi. Naczelnik, o zgrozo, się zgodził.
Julian Ursyn Niemcewicz, przyjaciel i adiutant Naczelnika, nazwał tę przysięgę straszliwą. I taką była. Kościuszko przysiągł na Boga wspierać Pawła I i jego następców przeciwko każdemu i w każdej chwili, kiedy go tylko wezwą. Później twierdzono, że złożył przysięgę, aby uzyskać zwolnienie kilkunastu tysięcy polskich jeńców, ale też, że został omotany, oszukany i nie wiedział, co robi. Trochę smutne, że w ten sposób usiłowano usprawiedliwić postępek jednego z największych Polaków.
Może sam jednak był nieco zawstydzony, skoro wypuszczony z niewoli jako celu podróży nie wybrał ojczyzny, a Amerykę. Nie chciał się konfrontować ze spojrzeniami i komentarzami rodaków?
Przypuszczam, że właśnie o to chodziło. Wieść o straszliwej przysiędze złożonej carowi zdążyła już zatoczyć szerokie kręgi i rozeszła się po kraju. I bynajmniej nie był to jedyny przypadek, kiedy Kościuszko uciekał przed rodakami. Do charakterystycznego wydarzenia doszło w Berville, gdzie ówcześnie mieszkał Naczelnik, gdy wiosną 1808 roku doszło do jego przypadkowego spotkania z grupą lansjerów nadwiślańskich. I wówczas bez słowa czmychnął przed nimi, nie chcąc wchodzić w jakiekolwiek rozmowy. Oni szli się bić u boku cesarza, w Hiszpanii, ale w ich mniemaniu za Polskę, on zaszył się w swojej samotni.
Podobnie mierne zdanie o Kościuszce jako wojskowym miał Napoleon. Spotkali się osobiście w 1799 roku. Cesarz Francuzów pozwolił sobie na interesującą ocenę Naczelnika: „Nie przywiązuję żadnej wagi do Kościuszki. Nie odgrywa on w kraju wcale tej roli, jak myśli; jego całe postępowanie dowodzi, że nie jest czymś innym jak głupcem”.
Początkowo Napoleonowi na współpracy z Kościuszką bardzo zależało. Było tak zarówno w dobie zamachu 18 brumaire’a, kiedy Bonaparte sięgał po władzę nad Francją, jak i w 1806 roku, kiedy Francuzi rozgromili Prusaków i szli na wschód, wyzwalając Wielkopolskę i zbliżając się do Warszawy, a także w 1809 roku po szczęśliwej kampanii przeciwko Austrii i znaczącym powiększeniu terytorium Wielkiego Księstwa Warszawskiego. Ba, nawet w 1812 roku, w przededniu drugiej wojny polskiej – decydującego starcia z Moskwą, które mogło przynieść Polakom reaktywację Rzeczypospolitej. Gdy naród siadał na koń, aby bić Moskali, Naczelnik demonstracyjnie nie złożył swojego podpisu pod aktem Konfederacji Generalnej Królestwa Polskiego, gdyż w dokumencie zabrakło „imienia Polski” i z góry określonych granic. W żadnym ze wspomnianych momentów historycznych Naczelnik nie opowiedział się po stronie Napoleona, którego uważał za dyktatora i pogromcę demokracji. Jak napisałem, Kościuszko: „Ustawił się w pozycji bezkompromisowego patrioty, na którego cnotę dybie człowiek przewrotny, zły i pragnący wykorzystać Polskę jedynie dla własnych celów”.
Jak mniemam, rzeczywistość była bardziej skomplikowana.
Napoleon rzeczywiście zasługiwał na miano dyktatora i traktował żołnierzy jak mięso armatnie – w podobnym stopniu Niemców, Polaków jak i Francuzów – ale był ówcześnie jedynym człowiekiem, który Polakom chciał i mógł przynieść wolność. Wydaje się, że Kościuszkę przed współpracą z nim powstrzymywała w wielkim stopniu nieszczęsna przysięga. Naczelnika z powodzeniem zastąpili Jan Henryk Dąbrowski i Józef Wybicki, później doszedł książę Poniatowski. Coraz bardziej zdziwaczały, zrzędliwy starzec, w jakiego zamieniał się Kościuszko, był już cesarzowi do niczego niepotrzebny. Po latach ten, który odrzucał Napoleona, zaczął wychwalać cara Aleksandra I i chciał mu budować bramę triumfalną w Warszawie. Jego patriotyzm nabrał szczególnego charakteru.
Jak więc w pana ocenie wypada po latach Kościuszko? Możemy z czystym sumieniem powiedzieć: „Imię jego jest Polska”?
W ostatnim zdaniu książki wyraziłem wątpliwość, czy imię Kościuszki to Polska… Oznacza to, ni mniej ni więcej, owe symboliczne strącenie Naczelnika z pomnika i podważenie nie tylko przypisywanych mu zasług i wielkości, ale i korektę wyobrażenia o jego postaci. Nie była kryształowa, jak to przedstawia wielu autorów. Wydaje mi się, że wybór Kościuszki na narodowego bohatera tak wielkiego kalibru, poza tragizmem wydarzeń, w jakich uczestniczył, wynikał po części z braku innych kandydatów, którzy byliby w stanie z nim konkurować. Może poza księciem Józefem Poniatowskim, którego w przyjętej przeze mnie hierarchii stawiam zdecydowanie wyżej od Naczelnika. Kościuszko na tle Poniatowskiego jest dla mnie postacią mało porywającą, po trosze plastikową. Wydaje mi się, że Naczelnik żył w świecie głębokich kompleksów, bał się obnażenia swoich niedomogów, z tego powodu bywał podejrzliwy, oschły i nieprzyjemny, również wobec kobiet.
Dlaczego więc był dla pana – jako autora wielu historycznych książek – ciekawy?
Dlatego, że polemika z mitami, dodawanie nowych kontekstów i interpretacja znanych faktów, które często ukrywają jakże interesujące dla czytelnika „drugie dno”, jest czymś, co zawsze dawało mi wielką przyjemność podczas pisania. Powielanie utartych sądów i przyłączanie się do chóru pochlebców nigdy mnie nie pociągało. Niechaj czynią tak ci, którzy nie mają własnego zdania. Zdaję sobie przy tym sprawę, że krytyczne spojrzenie na taką postać jak Kościuszko, bohatera otoczonego nieprzemijającym szacunkiem, a nawet uwielbieniem, może mnie narazić ostrzał krytyki i negatywne oceny. Tego się jednak nigdy nie obawiałem.
Premiera filmu “Kos” w reżyserii Pawła Maślonego będzie miała miejsce 26.01.2024 roku. Głównym tematem filmu jest insurekcja kościuszkowska z 1794 roku.
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Ogromne emocje i dyskusje wzbudza film „Napoleon” Ridley’a Scotta, a my zachęcamy do przeczytania tekstu o polskim wkładzie w archeologię pól bitewnych i odkryciu śladów bitwy napoleońskiej.
Wisłoujście jest unikatową i najstarszą na wybrzeżu polskim twierdzą nadmorską. Usytuowana na brzegu Wisły, otoczona bastionami i oddzielona od lądu fosą stanowi ufortyfikowaną, sztuczną wyspę. Nazwa twierdzy oddaje charakter fortyfikacji znajdującej się niegdyś u ujścia głównego ramienia Wisły do Bałtyku....
Śmierć i ból nieodłącznie towarzyszą każdej z wojen. W przeszłości, gdy medycyna nie była tak rozwinięta, wielu walczących ginęło w wyniku odniesionych ran. Kroniki i rozpowszechniane relacje dokładnie opisywały pola zalane krwią walczących i niosące się z oddali jęki rannych,...