Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Puszczając wodze fantazji można by powiedzieć, że jest tu od zawsze. A tak naprawdę jest tu po prostu najdłużej. Pamięta idylliczny świat ostatnich książąt pszczyńskich w zamku Książ, pierwszych turystów, okrucieństwo i zniszczenia wojenne czy Dziki Zachód, jak mówi się nieraz o powojennym osadnictwie na Dolnym Śląsku. Zapytana o wydarzenia z przeszłości potrafi precyzyjnie przywołać konkretny dzień, pogodę czy wypowiedziane słowa ich uczestników. Słuchając, zastanawiam się, na ile narzuciła sobie autocenzurę. Każdy z nas przecież przeżył coś, o czym nie chciałby opowiedzieć. Dorothea Stempowska jest żywą legendą Książa i Wałbrzycha. Banałem byłoby powiedzieć, że historia jej życia to materiał na książkę, bo ta już powstaje. Nie wątpię, że doczeka się ekranizacji.
– Urodziłam się w 1935 roku w stadninie, w książęcych stajniach – mówi, a jej źrenice rozszerzają.
Wydaje mi się, że widzę w nich poruszające się czarno-białe obrazy minionego świata. Rodzina Dorothei ze strony mamy osiedliła się w dobrach księcia pszczyńskiego w Książu w 1843 roku.
– To jest w gazecie, mam artykuły, to jest wszystko opisane – dodaje, jakby chciała uwiarygodnić tę część historii, która nie była jeszcze jej osobistym udziałem.
Tego roku, kilka dobrych lat zanim niepokoje Wiosny Ludów wstrząsnęły dobrostanem Hochbergów i innych możnych ówczesnego świata, przodek Stempowskiej został sprowadzony do Książa jako kowal, opiekun koni, dając tym samym początek rodzinnej tradycji. Jej ojciec z kolei został zachęcony do pracy w majątku przez księcia w uznaniu jego umiejętności jeździeckich. Były to już czasy Jana Henryka XV i Daisy, jego angielskiej żony, której właściwe imię brzmiało Maria Teresa Olivia, z domu Cornwallis West. Jak cenna jest relacja Stempowskiej wiedzą z pewnością ci, którzy sami są potomkami osiadłych na tzw. ziemiach odzyskanych po 1945 roku. A więc ci, którzy poszukują i budują swoją tożsamość na gruncie, który trzeba oswoić. Opowieści z lat młodzieńczych naszych dziadków nie wydarzyły się tutaj, na brukach Wrocławia, Legnicy, Świdnicy czy Wałbrzycha. Dorothea jest w tym układzie niczym nasza zbiorowa babcia, która mówi – chodźcie, opowiem wam, jak tu kiedyś było.
Czasy Jana Henryka XV i jego żony, pieszczotliwie nazywanej Stokrotką, to zarazem książańskie belle epoque, jak i druzgocący upadek, niewiarygodny przepych i rozmach, ale też zdrada i ostatnie dni życia księżnej w biedzie i odosobnieniu.
Książ to obecnie trzeci co do wielkości zamek w Polsce. Ten rozmach zawdzięcza rozbudowie przeprowadzonej właśnie przez małżeństwo będące celebrytami swoich czasów. Ona – angielska arystokratka wysokiego urodzenia, słynąca z onieśmielające urody. On – potentat przemysłowy ze starego śląskiego rodu, bliskiemu cesarzowi, dziedzic fortuny klasyfikowanej w pierwszej dziesiątce majątków Europy. Kiedy razem wchodzili na najznamienitsze europejskie salony, pozostali goście szeptali “Oto idzie Odyn i Walkiria”. Byli jak starożytni germańscy bogowie – potężni, imponujący … i bardzo wysocy. Mężczyźni z rodu Hochbergów osiągali nieprzeciętny wzrost zbliżony do dwóch metrów, a o Daisy powiedzielibyśmy dziś, że miała sylwetkę i wzrost modelki haute couture. Oglądając jej zdobiony turkusami pas, który ma na sobie na słynnym portrecie Ellisa Robertsa, przecieram oczy ze zdumienia – jego długość to zaledwie 56 cm, co znaczy, że opina talię jeszcze szczuplejszą. Jak bardzo talia ta musiała być ściśnięta gorsetem, to odrębna kwestia.
Na kryzys w tym książańskim raju złożyło się kilka czynników. Po zakończeniu I wojny światowej i odzyskaniu przez Polskę niepodległości, Pszczyna – bardzo ważny element hochbergowskiego klucza, wraz z górnośląskimi kopalniami, czy Browarem Książęcym, została utracona na rzecz odradzającego się państwa polskiego. Ta ważna strata przypadła na okres, w którym Jan Henryk XV prowadził już gigantyczną przebudowę i rozbudowę Książa. To wtedy powstało skrzydło północne i zachodnie zamku, dzięki którym stał się prawdziwym kolosem. Prace budowlane pochłaniały olbrzymie środki. Henryk sprowadzał do Książa włoskie fontanny, kominki i portale. Do tej pory badacze ustalają ich proweniencję i wiek, odczytują herby rodzin czasami wymarłych już włoskich arystokratów.
Za życia jednego pokolenia potężny ród Hochbergów stopniowo tracił swoje majątki i rezydencje. Ostateczny cios przyszedł w 1943 roku, kiedy do przejętego za długi zamku Książ wkroczyła organizacja Todt, której celem była totalna jego przebudowa na użytek najwyższych oficjeli nazistowskiej machiny zagłady. W ramach tych prac, wykorzystujących niewolniczą pracę więźniów obozu koncentracyjnego Gross Rosen, nie tylko zdewastowano zamkowe wnętrza, ale wzniesiono też sieć podziemnych korytarzy pod zamkiem sięgających poziomu -50.
W 1938 roku Jan Henryk XVII sprzedał stadninę państwu. Stajnie książęce przemianowano na państwowe stado ogierów. Załoga księcia musiała je opuścić. Wtedy ojciec dostał mieszkanie tu, przy zamku. Mieszkam w tej oficynie od 39 roku. Przypominam sobie lata mojego dzieciństwa… – mówi Dorothea Stempowska. – Tu było bajecznie, był spokój, ogrody były pielęgnowane. Pod koniec lat 20. zamek został przeznaczony na cele turystyczne. Koszty jego utrzymania przekraczały już wtedy możliwości Hochbergów. Młody książę zdecydował, że zamek będzie dla zwiedzających. Rodzina Hochbergów przeniosła się tu, do oficyny. Dokładnie księżna Daisy mieszkała właśnie w tym mieszkaniu. Henryk XVII trochę dalej, w tym samym budynku. Zwiedzanie nie odbywało się górą, jak teraz – tutaj wciąż był spokój i cisza – tylko tyłem, oślą bramą. Był tam kiosk, w którym zbierali się przewodnicy i tłumy ludzi. Było pomieszczenie dla fotografa. Ojciec poszedł na prywatną emeryturę książęcą, tak jak jego koledzy, bo nie było już stajni. Zostali przewodnikami. Zwiedzanie odbywało się tylko latem. Zamek był wtedy utrzymywany tak, jakby rodzina książęca miała tam mieszkać – dodaje.
Na miejscu pracowała fotografka. Na początku zwiedzania robiła każdej grupie zdjęcie, które można było zakupić po zakończeniu wycieczki. Na jednym z takich zdjęć została uwieczniona mała Dorothea i jej ojciec, jeden z pierwszych książańskich przewodników.
– Dzieci było nas tu piątka, tych mniejszych. Mogliśmy się tu bawić, nikt nam nie bronił. W 1940 roku księżną wywieźli do willi, przy zamku miejskim. Tam żyła do 1943 roku, zmarła w czerwcu, dzień po swoich urodzinach. Kiedy wynosili ją z tego mieszkania (nie mogła już wtedy chodzić) zawołali nas, dzieci. Kobiety ogrodniczki zrobiły bukieciki, a nam kazali kłaść je na pledzie księżnej, która mówiła “dziękuję wam kochane dzieci”. Wtedy ostatni raz ją widziałam. Później jeszcze były tarasy zadbane, wszystko tak, jak księżna zostawiła. Ale w 1943 roku zrobiło się już nieprzyjemnie. Zamek przejęła organizacja Todt. Umundurowane jednostki. Od nas nikt nie wiedział, co będzie. (…) Muszę jeszcze powiedzieć, że 1 września, kiedy zaczęła się wojna, nie było już zwiedzania, zamek został zamknięty, a ojciec skierowany przymusowo do pracy w Świebodzicach, w fabryce części samolotowych – tłumaczy Dorothea Stempowska.
Organizacja Todt, specjalizująca się w budowach bunkrów i obiektów o przeznaczeniu militarnym, do pracy przy przebudowie Książa – a właściwie jego dewastacji – oraz drążeniu podziemnych korytarzy, sprowadziła więźniów obozu Gross Rosen, tworząc tu filię AL Furstenstein. W oficynach zamkowych mieszkało w tym czasie jeszcze kilka rodzin.
– Można powiedzieć, że w każdym z tych domów ktoś pomagał jakiemuś więźniowi. Do nas przyszedł jeden z Cieszyna. Oni przeważnie mówili po niemiecku. Dawaliśmy mu chleb, coś z ogródka. Później matkę oskarżyli, że Żydów karmi –
kontynuuje opowieść Stempowska.
Matka mogła nie przeżyć zesłania do obozu. Ojcu, po wręczeniu torby papierosów, pisemnym oświadczeniu, że więcej nie będzie dzielić się jedzeniem oraz wpłacie grzywny, udało się uratować ją od kary.
– Ale to było w sobotę. A w poniedziałek znowu ten człowiek stoi pod drzwiami. I jak komuś takiemu nie dać – tłumaczy Stempowska
Już po upadku III Rzeszy doszło do niesamowitego spotkania.
– Wojna się skończyła. Późnym latem wieść się rozniosła, że w Świebodzicach Żyd otworzył sklep i można masło kupić. Pani sobie wyobraża? Podstawowym wyżywieniem były otręby i sól. A tu masło! Ten człowiek miał sklep przy ulicy Młynarskiej. Co ciekawe, to w niemieckich czasach była Młynarska, i w polskich też. Było tam pełno ludzi w kolejce. Mama doszła do niego, a on mówi „pani jest z zamku, pani mi dała chleb”. Mama była zdziwiona – to pan przeżył? Jego żona wróciła z Oświęcimia. Dał nam kakao. Zawsze, kiedy tam wracaliśmy, dawał nam coś w dowód wdzięczności. Ale kakao? To przecież tylko z opowiadań znaliśmy. Później wyjechali do Izraela. Żydzi z Gross Rosen w ogóle tu się osiedlili, w Wałbrzychu i w okolicach – opowiada Stempowska.
Jej rodzina mogła zostać po wojnie po wojnie, choć wszyscy Niemcy mieli być wysiedleni.
– Ale ojciec pochodził z Cieszyna i miał nazwisko Wawrzyczek. Jeszcze jeden taki był – pan Szczotka, zatrudniony w stajniach. Już nas mieli wysiedlać, ale rano jeszcze ojca wezwali do gminy w Lubiechowie. Pytali się, co, jak, nazwisko. I pozwolili nam zostać. A do sierpnia 1946 roku tylko Rosjanie mogli być w zamku, później przeszedł pod polską administrację i został zaliczony do przemysłu węglowego. Mojego ojca zatrudnili w zamku, żeby pilnował go razem z tym Szczotką. I tak też żyliśmy. Tylko zamek był zniszczony – dodaje.
Oglądamy zdjęcia. Jest ojciec, jest dziadek. Dorothea zamyśla się.
– Mojego dziadka kowala zastrzelili. Był też pszczelarzem. Miał odznakę związku pszczelarskiego. Było jego zdjęcie z tą odznaką i oni myśleli, że to swastyka. Zastrzelili go – mówi.
Oni? Rosjanie? Nie chcę otwierać dawnych ran. Wśród zdjęć dostrzegam też rodzinę książęcą na miejskiej przejażdżce w powozie zaprzęgniętym w cztery konie. Wśród postaci jest księżna Daisy.
– Ojciec zawsze o niej mówi, że to szlachetna osoba. Miała swoje kaprysy… mogła sobie na to pozwolić. Wspominał, że były takie obchody w 1912 roku. Przyjechał cesarz. Arystokracja śląska miała jechać za cesarzem. Ale księżna wymyśliła, że ona będzie jechać pierwsza. Miała pięć białych koni i sama kierowała. A mój ojciec siedział w bryczce z tyłu, w razie czego. Opowiadał często: siedzę, patrzę, a ona pierwsza jedzie przed cesarzem! W życiu takiej bury nie dostał od księcia. No trudno się mówi. Na pewno się nie pomyliła. Na ogół była lubiana. Cesarz też ją lubił tłumaczy Dorothea.
– Jeszcze takie wspomnienie… może to nie ważne, ale to też świadczy o niej. Księżna miała synów i oni od najmłodszych lat na koniach, nawet w koszu. Ten najstarszy Hansel miał 6 lat, to dziecko jeszcze. I już jeździł konno co dzień rano. Ojciec z nim jeździł. Pewnego dnia księżna idzie z nim, pieski dwa pod pachą – Od dziś będzie jeździł z pieskami, bo na drugi rok będzie z nami jeździł na polowania, tam będą psy, musi się nauczyć jeździć z psami. Ojciec jej tłumaczył, że to jeszcze za młody jeździec, żeby z psami jeździł. „A co pan mówi, on ma jeździć”. I rzeczywiście, te dwa-trzy tygodnie jeździli. A raz za mauzoleum, w maju, trawa wysoka i w tej trawie psy koniowi pod nogi, koń wybił, chłopiec leży. Telefonu jeszcze nie ma, chłopca nie może zostawić… Ojciec sprawdził – noga cała, ręka cała. Wsadził go na konia, nic specjalnego się nie stało. Po przerwie obiadowej, kazali mu iść do księżnej. Przez całą drogę przez dziedziniec honorowy myślał, gdzie on teraz pójdzie do pracy. Daisy powiedziała ojcu, żeby się niczym nie przejmował. „To jest mały chłopiec, który ma się nauczyć konnej jazdy. Gdyby lepiej siedział, to by nie spadł”. Tak mu powiedziała.
Sama Dorothea – gdy dorosła – również została pracownicą zamku – jak ojciec. Choć w zupełnie innych czasach.
– Zamek wzięło PTTK. A ja sprzedawałam cegiełki, bo biletów jeszcze wtedy nie było, i oprowadzałam. Do 1969 roku. Polska Akademia Nauk interesowała się podziemiami i tymi skałami, na których stoi zamek. Dzięki temu powstało tu obserwatorium geofizyczne i wzięli mnie do pracy. Zamieszkałam w części oficyny. Dostałam tu mieszkanie służbowe. Różnie bywało, ale jestem tu. I chyba już mnie stąd wyniosą – mówi.
2023 rok był w Wałbrzychu Rokiem Księżnej Daisy. Na wniosek Mateusza Myktyszyna, prezesa Fundacji Księżnej Daisy von Pless i Anny Żabskiej, prezeski zamku Książ, Dorothea Stempowska została odznaczona wyróżnieniem Zasłużona dla miasta Wałbrzycha. Pięć lat wcześniej Prezydent RP uhonorował ją Brązowym Krzyżem Zasług.
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Nic nie rozbudza narodowych fantazji tak mocno jak zamki. Odbudować czy zostawić resztki murów? To pytanie szczególnie aktualne dla tych, którym marzy się przywrócenie starym budowlom dawnego blasku. Niestety te, które znalazły się w prywatnych rękach, czasem śmiało mogłyby konkurować...
Jelenia Góra nazywana bywa czasem stolicą Karkonoszy. Jako serce powiatu karkonoskiego, a jednocześnie siedziba Karkonoskiego Parku Narodowego ma do tego pełne prawo, choć tylko dzięki włączeniu w latach 70. ubiegłego wieku w obręb granic miasta niegdyś samodzielnych miejscowości takich jak...
Najpiękniejszy na Śląsku i trzeci największy zamek w Polsce wkroczył w nową erę w maju 1945 roku mocno okaleczony przez działania wojenne. I nie chodzi tu bynajmniej o działania frontowe, a o barbarzyńską przebudowę zamku, który – po sprzedaży za...