Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Prawie wszyscy lubią stare domy, ale to nie znaczy, że każdy chciałby mieć zabytek. Wielu nabywców przed podpisaniem aktu u notariusza upewnia się, że willa nie jest »pod konserwatorem«. Wielu uważa, że to najgorsze, co może się przytrafić właścicielowi, bo wtedy koszty remontu robią się obłędne” – te trzy zdania z książki Katarzyny Chudyńskiej-Szuchnik zawierają w sobie trudną, rozpiętą między pasją, nieufnością i zniechęceniem relację właściciela z chronioną pamiątką z przeszłości.
Nie jest to jednak opowieść o zabytkach i budynkach. Jej główną osią są podróże po miejscowościach położonych wzdłuż linii kolejowej z Warszawy do Otwocka, których krajobraz i tożsamość budują drewniane domy z przełomu XIX i XX wieku, tzw. świdermajery.
To o nich i ich niezwykłej architekturze Konstanty Ildefons Gałczyński pisał w utworze „Wycieczka do Świdra”, tworząc pojęcie „świdermajer”. Niby pełne przepychu, łączące mieszczańską pogoń za luksusem z możliwościami codzienności, wyróżniające się formą i zapadające w pamięć. Świdermajery były w ostatnich latach tematem kilku tekstów, są też bohaterami festiwalu organizowanego od 2012 roku.
Książka Katarzyny Chudyńskiej-Szuchnik wykracza poza dotychczasowe formy opowieści na ich temat. Już sam tytuł zaskakuje. Autorka pluralizuje utrwalony w języku termin i zwraca uwagę na mnogość osób i narracji, które można poznać, przyglądając się uważnie drewnianym domom z okolic Otwocka, Józefowa i Falenicy. Do rąk czytelnika trafia rozległy obraz rozwoju kilku otoczonych sosnowym lasem miejscowości, które od końca XIX wieku były miejscem schronienia i kuracji dla coraz większych grup mieszkańców Warszawy. Autorka niespiesznym krokiem przemieszcza się między kolejnymi okresami, od czasów rozkwitu pod koniec XIX wieku, przez lata świetności tuż przed I wojną światową i po jej zakończeniu, lata tragedii podczas niemieckiej okupacji, lata trwania w okresie PRL-u, aż po czas zapaści i ponownego odkrywania w ostatnich trzech dekadach.
Czas nie jest tutaj jednak najważniejszy, jest jednym z czynników wpływających na stan, w jakim znajdują się budynki. Od budynków dużo ważniejsi są w tej opowieści ludzie. Jakób Dietrich był cieślą budowniczym świdermajerów. Jan Święch był architektem, podobnie Stanisław Russek, autor kilkuset budynków i niespełniony aktor, twórca lokalnego teatru. Izaak Wölfling przyjechał nad Świder po I wojnie światowej z Przemyśla, był jednym z twórców miasta parku Śródborowa, w 1942 roku wraz z żoną i córką zginął w Treblince. Ich losy, dotychczas nieznane lub mało znane, otwierają historie rodzin, które tworzyły przed wojną krajobraz podwarszawskich letnisk. Poznajemy ich dzieci, krewnych, klientów, dowiadujemy się, skąd pochodzili, jak prowadzili swoje interesy. Wkraczamy wraz z nimi do domów, gdzie przez kilka dekad przyjeżdżali kuracjusze. Powodem tych wizyt było na początku suche powietrze i roznoszący się w okolicy niezwykły zapach sosnowego lasu. Dzięki tym wyjątkowym walorom okolica Świdra przeszła metamorfozę, z czasem zaczęła przyciągać atmosfera uzdrowiska z jego specyficzną kulturą, rozrywkami i kuchnią.
Złota epoka zakończyła się wraz z wojną, okupacją i Zagładą. Po nich nastał czas niepamięci i nowych mieszkańców z kwaterunku oraz stopniowego rozkładu drewnianych domów. Po 1989 roku proces ten tylko przyspieszał. Kolejne budynki znikały, tylko nielicznym było dane dotrwać do chwili, gdy świdermajery zaczęły budzić zainteresowanie, przyciągać egzotycznymi formami, rozpalać wyobraźnię pasjonatów, którzy w ucieczce od miasta odnaleźli nad Świdrem nową pasję.
Książka Katarzyny Chudyńskiej-Szuchnik jest wolna od nostalgii. Przywoływane historie nie stanowią pełnej tęsknoty podróży do świata, którego już nie ma. Autorka twardo stąpa po ziemi, opisując przyczyny rozpadu świdermajerów oraz ważąc argumenty za i przeciw dotyczące kosztownych i często trudnych społecznie konserwacji niszczejących budynków.
Mało kto potrafi je remontować, koszty sięgania po tradycyjne rozwiązania zniechęcają, w części zrujnowanych domów wciąż mieszkają lokatorzy, którzy nie są w stanie przeprowadzić się do innego miejsca.
W zrozumieniu tego splotu przeciwności pomagają historie osób, dzięki którym budynki i miejsca przestają być anonimowe. Pomaga także autorska typologia otwockich i falenickich świdermajerów. Katarzyna Chudyńska-Szuchnik prowadzi nas przez domy duchy, domy bezpańskie, domy wspólne, domy ogniska, domy odzyskane i domy znikające. Wielość narracji pomaga odkrywać bardzo różne losy drewnianych budynków, które kiedyś przede wszystkim zdobiły i przyciągały, a dzisiaj często straszą lub są niszczone i tylko niekiedy trafiają na miłośników gotowych poświęcić wiele lat życia, by przywrócić im dawny blask. Można odnieść wrażenie, że po latach rabunkowego gospodarowania tym dziedzictwem, ani na poziomie państwa, ani na poziomie gmin nie powstał skuteczny system ochrony. Autorka przywołuje przykłady wsparcia publicznego, które pomogło uratować niektóre budynki. Zauważa też jednak, że z punktu widzenia instytucji publicznych delikatna natura architektury drewnianej jest jednak przede wszystkim kłopotem.
Książka Chudyńskiej-Szuchnik prowokuje także do refleksji nad sposobami opowiadania o budynkach i architekturze. W języku polskim tego typu opowieści bardzo długo były zamknięte w wąskich graniach metodologii i żargonie pokrewnym językowi historii sztuki, rzadziej samej architektury. Zdecydowana większość książek poświęcona budynkom lub miastom sprowadzała się do zagadnień stylu lub technologii budowania, często towarzyszyły im opowieści o życiu autorów oraz gęsty sos faktografii. Wiara w siłę ornamentu i kategorii estetycznych zbudowała metodę mówienia o przestrzeni, która często była obojętna na opowieść o źródłach architektury i skutkach urbanizacji. Kolejną barierą była chronologiczna narracja biografii architektów i architektek, w której dużo miejsca poświęcano edukacji, podróżom, inspiracjom. Rzadziej otwierano na problematykę tego, co działo się dookoła przedsięwzięć i osób projektujących, na politykę, ekonomię, kulturę lub życie towarzyskie. Ten wyniesiony z akademii bardzo częsty sposób myślenia i rozmawiania o architekturze wciąż sprawia, że dla wielu osób nieznających tego tematu zajmowanie się z nią jest nurzącą stratą czasu.
To niezrozumienie jest jednak w ostatnich latach coraz częściej rozbijane coraz ciekawszymi i pełnymi życia opowieściami o polskich miasta i osobach, które je projektowały. Dość przywołać wciągające narracje o odbudowie Warszawy lub powstaniu Gdyni autorstwa Grzegorza Piątka, reportaże Filipa Springera lub teksty Beaty Chomątowskiej. Budynki stają się w nich często pretekstem do skomplikowanych i uwikłanych w epokę i ludzi opowieści. Są punktem wyjścia do tworzenia rozbudowanego obrazu czasu, w których zostały zrealizowane, warunków prawnych, ekonomicznych i społecznych, które reprezentowały.
Wielbiciele świdermajerów podążają podobnym tropem. To, co wyróżnia książkę, jest zmierzenie się z współczesnością, w tym z wciąż obecną w rzeczywistości podwarszawskich miejscowości niepamięcią. Świder, który dał nazwę świdermajerom i przyciągnął do okolic Otwocka letników, przestał z czasem odgrywać ważną rolę w życiu okolicy, coraz mniej ludzi chce spędzać czas nad jego brzegami. Tą prostą obserwacją autorka daje do zrozumienia, że wraz z utratą pamięci gubimy tożsamość i tracimy dziedzictwo. Żywa opowieść o miejscu i ludziach, mogąca przywrócić pamięć, ma często do odegrania najważniejszą rolę w procesie ochrony dziedzictwa. Siłę tych myśli wzmacniają obraz, surowe, czarno-białe zdjęcia Filipa Springera. Autor porzuca w nich estetyzowanie zastanej rzeczywistości. Świdermajery są tu bezbronne, często zniszczone przez ludzi i czas. Wiele zdjęć uderza lub budzi smutek. Niektóre z obrazów wybijają z rytmu, odkrywając dyskretne piękno świata wyczarowanego przed laty nad Świdrem z rosnącego tam drewna.
Katarzyna Chudyńska-Szuchnik
„Świdermajerowie”
Dowody, Warszawa 2023
Tekst pochodzi z numeru 7/2023 kwartalnika „Spotkania z Zabytkami”.
W najnowszym numerze magazynu „Spotkania z Zabytkami” (2/2024) przeczytać można o otwockich świdermajerach.
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Sam mówił, że są rzeczy, których nie umie wysłowić – wtedy musi je namalować. Był człowiekiem żarliwej wiary, ale jednocześnie podlegał fascynacji Erosem, cielesnością. Również w sztuce łączył odległe światy – Wschód z Zachodem, figurację z abstrakcją. O Jerzym Nowosielskim oraz wystawie „Sztuka widzenia. Nowosielski i inni”...
Zacznijmy gawędą: to właśnie w tym dworku bohaterka polskiej powieści dla młodzieży świętowała swoje wesele. Młoda, wrażliwa, wzorująca swoją weselną suknię na staropolskim kontusiku. Mowa nie o Zosi, lecz o Natalii Borejko, siostrze Pulpecji, Idy Sierpniowej i Gabrysi z „Kwiatu kalafiora”...
„Matejko. Malarz i historia” w Muzeum Narodowym w Krakowie. Ekspozycja czynna od 23 czerwca do 7 stycznia 2024. „Jeśli mię ludzie cenią jako artystę, to ja nierównie większą mam cenę jako człowiek, bo wszystko znoszę, nie skrzywdziłem w mym życiu nikogo i umiem cierpieć”. Jan Matejko