Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Malarka Kasia Kmita używająca techniki wycinanki do opowiadania otaczającego ją świata, tym razem na wystawie „Contrafactur” wzięła na warsztat zaginiony plan Wrocławia z XVI wieku autorstwa Barthela i Georga Weihnerów. W jej interpretacji różne epoki, kultury, budowle, osobiste ścieżki mieszkańców przenikają się i tworzą wielowarstwową wizualną opowieść o jednej z najstarszych metropolii Dolnego Śląska. I o tym właśnie opowiada w wywiadzie dla “Spotkań z Zabytkami”.
Wystawa przedłużona do 10 września.
Kiedy patrzę na twoją wersję planu Waihnerów myślę o tym, że Wrocław to warstwy. Miast, kultur, mentalności, języków, budynków, które narastały jedne na drugich. Swoją opowieść też budujesz poprzez warstwy: wycinanego i nakładanego niczym relief papieru. O czym jest ta historia dla ciebie?
Pierwotnie to, co robię, wyrosło z łowickiej wycinanki, ale dziś to raczej relief, a może też malarstwo, bo sama dobieram farby, odcienie, maluję papiery, wycinam i układam je tak, by obraz był bardziej przestrzenny. Robiłam już prace ze słomy, malowałam obrazy, które wyglądają jak wycięte z papieru, powstawały papierowe obiekty 3D. Bawię się tą techniką i ją rozwijam, nie wiem, gdzie mnie zaprowadzi. Użyłam jej też, by stworzyć „Contrafactur” – plan Wrocławia w takiej samej skali i formacie, jak Weihnerowie – 186 na 187 cm. Korzystam wprost z ich obrazu, który znam od 30 lat, odkąd przeprowadziłam się do Wrocławia jako studentka.
Pamiętam, jak kiedyś powiedziałaś: „żyję na mapie Weihnerów, chodzę ich ścieżkami”.
Gdyby to był tylko plan miasta, pewnie by mnie aż tak nie zafascynował, ale podobał mi się jako malowidło. Połączenie błękitów, zieleni, ceglanych murów, gotyckiej zabudowy jest tak piękne, że mając kolorystyczną wrażliwość trudno nie ulec ich czarowi. Nawet kształt i ułożenie miasta w stosunku do osi północ-południe, to jak rzeki obejmują miejskie mury – są doskonałe.
Zaczęłaś od małego śledztwa…
Przestudiowałam przedstawienia i kopie planu. Okazuje się, że Weinerowie namalowali miasto z rana, bo cienie domów widzianych z góry są po stronie zachodniej, jakby słońce oświetlało miasto ze wschodu. Tymczasem na popularnej XIX-wiecznej litografii jest odwrotnie – miasto oświetla zachodzące słońce. Autor litografii pozmieniał też kolory kamienic, wprowadził drobne zmiany, a mnie zależało wyłącznie na oryginalnym planie Weihnerów.
Do czego więc się odnosiłaś?
W 1929 roku niemieccy włodarze zamówili zdjęcie oryginału i nadrukowali je na płótno. Dziś leży w teczce, która znajduje się w zbiorach Biblioteki Uniwersytetu Wrocławskiego. Kiedy pracowałam nad obrazem, w drodze wyjątku wyjęto go dla mnie. Z powodów konserwatorskich nie można go było pokazać na naszej wystawie, ale można obejrzeć w zdigitalizowanych archiwach Biblioteki. Korzystałam z tego zdjęcia, ale i ze współczesnych map Google’a, które pokazują miasto z góry i muszę powiedzieć, że jestem po prostu zachwycona tym, jak ojciec i syn w 1562 roku zrobili ówczesne odwzorowanie miasta. Zauważyłam, że plan Weinhertów ujęty był w szczególnej perspektywie. Budynki najbliżej widza, na dole obrazu, są największe, a zmniejszają się wraz z oddaleniem. Twórcy planu oglądali więc miasto z najwyższych wież. Dlatego dokładając od siebie np. Śląskie Muzeum Sztuk Pięknych czy synagogę, powtórzyłam ich gest. Weihnerowie zaczęli swoją pracę od wieży Kościoła Świętej Elżbiety i potem szli po kole mierząc kwartały prymitywnymi metodami, przenosząc na szkice, a następnie robiąc rysunek w całości. Na końcu malowali. Wszystko się zgadza, jedynie szerokość ulic jest odrobinę większa, ponieważ są na nich napisy.
Dla mnie najważniejsze było, że mogę z pomocą mojej techniki przedstawić warstwowość miasta i nas wszystkich tutaj. Fascynuje mnie to, że po nas pozostają ogromne śmietniska plastiku. A gdzie są śmietniska po tamtych ludziach? Odpryski w muzeach, szczątki zakopane w ziemi, bo drewno, skóra, papier przez stulecia się ekologicznie rozłożyły.
Wprowadzasz w swojej pracy wątek ekologiczny?
To jeszcze jedna warstwa opowieści. Przedstawiam miasto dawne, ale marzy mi się, że to będzie miasto przyszłości. Być może kiedyś nastąpi ponowne wprowadzenie tak dużej ilości wody do miasta, a samochody się wycofają? To się już dzieje w innych europejskich metropoliach, gdzie nie samochód jest wyznacznikiem statusu, ale dostęp do zieleni i wody. Miną lata, aż ktoś wpadnie na pomysł: – Dobra, zlikwidujmy ulicę Kazimierza Wielkiego i niech powróci tam fosa miejska, dawna Czarna Oławka. I kiedy wyjdziemy z kina Nowe Horyzonty, to idąc na rynek będziemy przechodzić przez mosty, nie przez przejścia dla pieszych. To by było cudowne! Mój plan pokazuje zresztą inne miejsca, które są ulicami np. ulica Prusa, czy Sienkiewicza, a były ciekami wodnymi. Ostrów Tumski nazywa się wyspą, choć dziś nią nie jest, bo był oblany wodą, co widać na rysunku. Moglibyśmy mieć swoją Wenecję. To alternatywne historie, w której Wrocław mógł wyglądać inaczej, gdyby zachowała się też większa część późnogotyckiej zabudowy.
Kolejne warstwy historii, to pojawiające się i znikające budynki. Dokładasz do oryginalnego planu nowe elementy. Co i dlaczego?
Kartografia to męska dziedzina. Jestem chyba pierwszą kobietą, która wzięła się za ten legendarny dokument i teraz my, kobiety możemy sobie zrobić plan, czy mapę, zgodnie z naszymi wizjami. Dlatego dokładam budynki, o których wiem, że istniały i bardzo bym chciała, żeby nadal tu były. Jak Śląskie Muzeum Sztuk Pięknych, które stało przy Placu Muzealnym, a dziś nie pamiętamy, dlaczego on tak się nazywa. Ogromna budowla stała jeszcze po wojnie, ale wysadzono ją w powietrze. Była wspaniała też synagoga, spalona w Noc Kryształową. Za nią kryje się opowieść o wszystkim, co się działo z narodem żydowskim w tym czasie. A pomiędzy nimi – XIX-wieczna willa Eichbornów z niesamowitym założeniem ogrodowym, rozebrana na początku XX wieku. Po wojnie pojawiły się z kolei marzenia o odbudowie Zamku Książąt Piastowskich (też go przywracam!), który w XII wieku stał na Ostrowie Tumskim, co powojennym władzom polskim pozwalało nazywać miasto Wrocławiem Piastowskim, skoro mieszkali tam św. Jadwiga, Henryk Brodaty i Henryk Pobożny (na którego ulicy dziś mieszkam!). Na mapie umieszczam też romańskie opactwo Benedyktynów na Ołbinie, które rozebrano 30 lat wcześniej, zanim powstał oryginalny plan, ale Weihnerowie też go namalowali. Romański portal wbudowano w kościół Marii Magdaleny i jest to chyba największy zabytek kamieniarski we Wrocławiu.
A budynki współczesne?
Dodałam moje ulubione Kino Nowe Horyzonty, Narodowe Forum Muzyki, czy postmodernistyczny Sol-Pol, niestety już rozebrany. Bo to jest też mapa terytorium mojego życia – opowieść o moich 30 latach bycia w tym miejscu. Tu byłam studentką, zostałam mamą, rozwiodłam się i znów zakochałam. Maluję i mieszkam na tej mapie. A wszystko to wiąże sztuka, bo obracam się w środowisku artystycznym i moje miłości też są stamtąd. Znaczenie ma gmach architektury Politechniki Wrocławskiej, gdzie sama chciałam studiować, a teraz kończy ten wydział mój syn Jakub. Musiała się pojawić oczywiście moja Akademia Sztuk Pięknych, jest Muzeum Narodowe i Rotunda Panoramy Racławickiej.
Należysz do plemienia fascynatów starych planów i map? Bo istnieje coś takiego, prawda?
Znam takich, którzy są kompletnie opętani światami na papierze. Ślęczą, porównują, studiują. Na pewno ważną rolę odgrywa w moim życiu wyobraźnia przestrzenna. Ponoć już jak miałam dwa lata, lepiej od mamy pamiętałam trasę do nowego mieszkania w Kłodzku. Ale tu muszę przywołać inną ważną dla mnie osobę. Miłość do planów i map podsycana jest przez mojego życiowego partnera, także artystę – Tomka Fronczka. Jest totalnie zakręcony na punkcie kartografii, ma historię Wrocławia w małym palcu, zna się na architekturze gotyku. Spacerujemy i patrzymy na miasto przez pryzmat naszego uczucia. Potrafimy idąc na zakupy tak się zapatrzeć na miejską makietę obwarowań, że kończymy w kawiarni Berga, dalej analizując, gdzie był przekop, a którędy woda płynęła.
Na to, że w ogóle zajęłam się historią miał również wpływ dom, w którym się wychowałam. Moi rodzice byli pionierami rewitalizacji, w latach 80. kupili i sami odremontowali 400-letni młyn w Nowej Rudzie. Wszyscy się pukali w głowę, ale oni na szczęście nie słuchali i dziś mamy wspaniały odjazdowy rodzinny.
Myślę, że nie przypadkiem trafiliście właśnie na Dolny Śląsk, który ma tak wspaniałą architekturę i głębię historyczną. Nie sposób nie zadawać sobie pytań: kto tu był przed nami, kto mieszkał wtedy w „poniemieckich kamienicach”?
Jestem drugim pokoleniem, które się na tej ziemi urodziło, a nadal czułam brak osadzenia. Rodzina jest posklejana z całej Polski, opowiadali o miastach, z których pochodzili – Warszawa, Rzeszów, czy Turek. Ale ja jestem stąd! Szukałam ugruntowania. Może dlatego zainteresowałam się archaiczną wycinanką? Chciałam połączyć się z mityczną Polską. Przecież nasi dziadkowie, pradziadkowie, uważali Wrocław za jakiś Breslau, niemieckie miasto. Dlatego tak mi zależało, żeby pokazać plan, jako swoje osobiste terytorium i zrobić wystawę w czasie trwania Nowych Horyzontów. Wiedziałam, że wtedy przyjadą osoby z różnych stron i będą mogły odkrywać razem z nami ten Wrocław. Bo Wrocławianie też nie wiedzą, że tu płynęła woda, a tam stało opactwo. My się wciąż wszyscy tego miasta uczymy.
Powycinany Wrocław Historia współczesnej wycinanki, która w lipcu tego roku zawisła we wrocławskim Starym Ratuszu, zaczyna się 5 wieków temu. Jest rok 1562. Grafik i malarz krajobrazów Barthel Weihner i jego syn Georg tworzą misterny, ręcznie kolorowany na płótnie plan Wrocławia z lotu ptaka, znany jako „Contrafactur der Stadt Breslau”. Dzieło, powstałe jako prezent na koronację cesarza Maksymiliana II Habsburga w Pradze, budziło powszechny zachwyt i studiowały je kolejne pokolenia historyków. We Wrocławiu zyskało wielką popularność, jego kopie można było spotkać w szkołach, urzędach i szynkach. Oryginał zaginął w tajemniczych okolicznościach tuż po wojnie, pozostały po nim faksy-mile, reprodukcje i zdjęcia. Sięgnęła do nich zafascynowana historią Dolnego Śląska artystka Kasia Kmita. Dorastała w Nowej Rudzie i Kłodzku, do Wrocławia przyjechała studiować na Akademii Sztuk Pięknych, i od początku chodziła „po mapie Waihnerów”, którą się zachwyciła. W 2003 roku zaczęła rozwijać technikę twórczą opartą na ludowych wycinankach. Z kolorowanych papierów wycinała „gwiozdy” i „kodry”, w których ludowe koguciki łączyły się ze współczesną pop-kulturą - hip-hopem, internetem, wielkomiejskim życiem. Potem pojawiły się m.in. papierowe zabytki architektury i portrety bywalców festiwalu filmowego Nowe Horyzonty. Tworząc swój „Contrafactur” Kmita zatoczyła koło, wróciła do zaginionego planu miasta, a trwającą właśnie wystawę otworzyła właśnie podczas tego-rocznej edycji Nowych Horyzontów. Budynek festiwalowego kina pojawił się na jej wycinankowo-reliefowym obrazie obok gotyckich kościółków, kamieniczek i kanałów. Wystawa „Contrafactur” Kasi Kmity w ramach Sceny Artystycznej. MFF Nowe Horyzonty przedłużona do 10 września. Organizator: Muzeum Miejskie Wrocławia
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Z okazji Światowego Dnia Fotografii, przypadającego 19 sierpnia, publikujemy wywiad o zjawisku, które – choć wydaje się współczesne – sięga korzeniami głęboko w wiek XIX. Mogłoby się bowiem wydawać, że poprawianie wyglądu na zdjęciach to wynalazek naszych czasów – okresu...
Ta wystawa – poświęcona pracy tkaniny artystycznej, zarówno polskiej, jak i światowej – została przygotowana w ramach międzynarodowego projektu „Struktury przeplatania. Tkanina jako materiał, nośnik, metoda”. W tym programie naukowo-wystawienniczym obok Centralnego Muzeum Włókiennictwa w Łodzi, gdzie jest prezentowana, biorą także...
U Wojciecha Kossaka jest jedynie dodatkiem: usłużnie podaje dzban wody dzielnemu ułanowi, co najwyżej staje się obiektem jego zainteresowania. Wincenty Wodzinowski widział w niej jedną z panien w tradycyjnym krakowskim stroju, które lubił wpisywać w wiejską scenerię. Co innego Piotr...