Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Zaprojektowany przez słynnego niemieckiego klasycystę, Karla Friedricha Schinkla, dla książąt Radziwiłłów pałacyk myśliwski w Antoninie odwiedzali następcy tronów, pisarze, artyści i najsłynniejszy z gości – Fryderyk Chopin. W zabytkowym budynku, który po drodze był choćby siedzibą PGR-u, dziś znajduje się hotel i miejsce koncertów. Na 200-lecie pałacu zagościła w nim też dedykowana temu miejscu – opera „Antonin. Tętent”. O miejscu i niezwykłej historii opowiada autorka libretta, pisarka Agnieszka Drotkiewicz.
Oryginalny budynek pamięta jeszcze wizyty Chopina. Otoczony angielskim ogrodem pałacyk na planie oktagonu z wieżyczką w środku przypomina przeskalowaną zabawkę, bajkowy zamek. Z zewnątrz – oszalowana drewnem elewacja w kolorze tzw. żółci cesarskiej, wewnątrz – jednoprzestrzenna, trójkondygnacyjna sala wsparta na kominie-filarze i otoczona galeriami, z których wchodzi się do poszczególnych pokojów. Pałac zaprojektował w latach 20. XIX wieku dla polskiego arystokraty księcia Antoniego Radziwiłła wzięty pruski architekt Karl Friedrich Schinkel. Autor wielu berlińskich budowli, miłośnik antycznej Grecji i renesansowych Włoch. Według Agnieszki Drotkiewicz pałac w Antoninie w przekroju przypomina obrazek z kalejdoskopu. Można zaryzykować stwierdzenie, że coś z zabawy kolorowymi szkiełkami ma też w sobie napisane przez nią libretto jubileuszowej, antonińskiej opery, która w kolejnych kadrach przywołuje postaci i historie związane z pałacem.
Interesujesz się operą od lat. Można cię spotkać na wszystkich premierach w Teatrze Wielkim Operze Narodowej (i nie tylko), publikujesz teksty w programach operowych, ale tym razem postanowiłaś wejść jeszcze głębiej w ten świat i napisać libretta do opery rozgrywającej się w Pałacu Myśliwskim Radziwiłłów w Antoninie. Jak do tego doszło?
W zeszłym roku zadzwonił do mnie muzykolog Marcin Gmys z propozycją napisania libretta do opery o Pałacu w Antoninie na 200-lecie jego powstania. Dariusz Grodziński, wieloletni dyrektor Centrum Kultury i Sztuki w Kaliszu, czyli jednostki, która zarządza pałacem w Antoninie, miał taką wizję. Moim zdaniem bardzo stylową i oryginalną, nawiązującą też do zainteresowań muzycznych pierwszego właściciela Antonina – księcia Antoniego Radziwiłła, który skomponował operę „Faust” do libretta Goethego i zaprosił do swojego pałacu Fryderyka Chopina, który. Profesor Marcin Gmys znał moje teksty i wywiady pisane dla Opery Narodowej. Od dekady opera zajmuje dużo miejsca w mojej pracy, jest możliwe, że jestem tą pisarką polską, która przeczytała największą liczbę librett operowych, wiele razy oglądałam też wystawienia kilkakrotnie, to także wpływa zanurzenie się w tych tekstach.
W centrum twojej opowieści jest ten niezwykły budynek powstały w latach 20. XIX wieku – dom, pałac, scena spotkań, schronienie. Co czyni go głównym bohaterem twojej opowieści? Nietuzinkowa architektura autorstwa Karla Friedricha Schinkla? Jego matematyczna, ośmiokątna struktura wpisana w okrąg, filozofia, która za nim stoi? Aura miejsca? Historia?
Głównym bohaterem jest przestrzeń tego pałacu – dlatego tak ważną rolę w libretcie odgrywa architekt, jego filozofia, założenia jego pracy.
Schinkel był szalenie pracowity, był też wszechstronny. Projektował także scenografię – chyba najsławniejszy jego projekt to scenografia do „Czarodziejskiego Fletu” Mozarta, a także malował.
Architektura jest bardzo ciekawą sztuką, ponieważ tak silnie wpływa na to, jak się czujemy znajdując się w niej. Czy nas onieśmiela, czy dodaje nam animuszu? Historie mieszkańców Antonina są bardzo ciekawe, ale historia tego domu jest większa od nich. Dom wciąż żyje, wpływa na życie ludzi przebywających w nim. To libretto jest w jakiś sensie listem do domu, do jego idei, do tego, co jest wbudowane w fundamenty tego „projektu życia”.
Szczególna architektura pałacu, jego w pewnym sensie radosna nieużyteczność, ostentacja, ale i poczucie humoru są bardzo inspirujące. Choćby piec, który stoi w centrum i jak axis mundi albo – jak środek karuzeli, jest wyrazem witalności, ale też nadaje przestrzeni trochę obsesyjny charakter: w libretcie pojawia się fraza „można chodzić wkoło tego słupa w nieskończoność.”
A dlaczego „tętent” w tytule?
Jeszcze zanim przyjechałam pierwszy do Antonina, zobaczyłam że obok znajduje się stadnina.
Świat widziany z grzbietu konia to inna perspektywa, niż kiedy się idzie pieszo albo kiedy się jedzie autem, inne jest też tempo, inny rodzaj poczucia kontaktu ze światem. Ważne jest też to, że pałac jest częścią założenia leśno-parkowo-gospodarczego.
Wystarczy wspomnieć stawy, w których hoduje się karpie, o czym zresztą też wspominam w libretcie. Dom jest częścią całego ekosystemu. Stadnina też nią jest. Co więcej, przestrzeń pałacu trochę przypomina arenę dla koni, które są oprowadzane dookoła, żeby podziwiać ich piękno. Posłuchaj zresztą tego słowa: „tętent” – ono już brzmi jak odgłos, jest bardzo muzyczne! A nasza opera jest właśnie taką galopadą przez różne stany emocjonalne.
Jakie osoby i opowieści z tej antonińskiej „karuzeli z historiami” włączyłaś do libretta i dlaczego? Wśród nich pojawiasz się nawet ty sama.
W libretcie zawarte są sceny z życia rodziny Radziwiłłów, zarówno pierwszych, jak i ostatnich prywatnych właścicieli Antonina. Love story księżniczki Elizy i niemieckiego następcy tronu Wilhelma Hohenzollerna była głośnym tematem europejskim, nie mogło jej więc zabraknąć w libretcie. Eliza była córką księcia Antoniego i wnuczką Heleny Radziwiłłowej, twórczyni parku w Arkadii koło Nieborowa – co też wspominam w libretcie, bo jest to park – medytacja na temat śmierci. W każdym domu istotna jest energia założycielska – historia pierwszych właścicieli.
Z kolei Chopin jest pewnie najsławniejszym gościem Antonina, więc pojawia się i w moim libretcie, ale akurat w roli epizodycznej. Wróżka, wspomniana przez biografa rodu Radziwiłłów – Witolda Banacha – rzeczywiście odpowiadała na pytania Radziwiłłów i Hohenzollernów, kiedy schronili się w Królewcu przed ofensywą Napoleona.
Zależało mi też na wizycie Schinkla, który Antonina nigdy nie zobaczył. Zaś Michał Radziwiłł, kobieciarz i utracjusz zwany „maharadżą”, będący ostatnim prywatnym właściciel em Antonina pragnął podarować pałacyk Hitlerowi… Ja spędziłam w Antoninie kilka dni i mam emocjonalny stosunek do tego miejsca.
To jest bardziej baśń o dziejach przewalających się przez pałac, czy zanurzenie w burzliwą historię minionych wieków? Mam poczucie, że Twoje libretto kondensuje historię pałacu do kilku obrazów, dialogów, kluczowych scen i spotkań w jego scenerii. Nie wielka epopeja, raczej zbiór epizodów antonińskich.
Zgadzam się z Tobą, to jest studium kilku historii. Mam poczucie, że szczegół, konkret, jest bardzo ważny, bo to on oddaje to, co indywidualne w opowieści. Aby historia nie stała się sztampowa, trzeba trzymać się jak największej rozdzielczości obrazu.
Dlatego takie fakty jak to, że Michał Radziwiłł miał pomysł przeszklenia tego pałacu, jego wydatki na rododendrony czy też jego pomysły, aby w antonińskich stawach hodować żaby jadalne na eksport do Francji są tak istotne, ponieważ niosą opowieść.
Tak więc szczegół jest bardzo ważny, ale służy temu, żeby być nośnikiem emocji, które są uniwersalne. Trochę jak wtedy, gdy w popularnym aktualnie serialu „Kaos”, który jest interpretacją mitów greckich, słyszymy piosenkę Asafa Avidana, która rozdziera serce. Historie mitycznych bohaterów stają się naczyniem na emocje współczesnych widzów i słuchaczy. W przypadku mojego libretta to zadziałało, choć powiem ci szczerze, że byłam raczej przygotowana, że moje niechronologiczne i postdramatyczne libretto może być nawet wygwizdane. Tymczasem miałam dobre reakcje widzów, a nawet dwie panie po premierze podeszły do mnie mówiąc, że miały poczucie, że „Radziwiłłowie do nich przemówili”!
A jak „przemówiło” twoje libretto, kiedy zaistniało wspólnie z muzyką? Jaką formę ostatecznie uzyskał tekst, kiedy połączył się z pracą kompozytora?
Miałam ten luksus, że pisałam pierwsza, więc nie musiałam myśleć o tym, jak mam się zmieścić w melodii. To kompozytor Jerzy Fryderyk Wojciechowski miał potem muzyczne sudoku z moim tekstem. Oczywiście konsultowaliśmy się, ja zdaję sobie sprawę z tego, że libretto jest jedną ze składowych dzieła, więc dałam Jerzemu i śpiewakom carte blanche na ewentualne skróty, czy przestawienia słów. Co zabawne – nie wiedziałam jak mam zmierzyć objętość tekstu, wiedziałam, że opera ma trwać około godziny, więc pisząc śpiewałam sobie całość, zaczynając od słów: „Głos niesie się inaczej w pustej przestrzeni”.
Powiedz w takim razie więcej o tym, co zobaczyłaś w Antoninie podczas premiery opery? Jakie emocje ci towarzyszyły, kiedy te przywołane przez Ciebie osoby i historie ponownie wkroczyły do pałacu?
To jest zawsze wzruszające usłyszeć swoje słowa w ustach aktorów, a tym bardziej w ustach śpiewaków! Twoje słowa poruszają jakiś świat, to jest wielkie przeżycie. Dla mnie to wzruszenie wynika z tego, że czuję się częścią czegoś większego, wydarzenia, do którego przykłada się talent, praca, energia tak wielkiej ilości osób. W tym wypadku byli to wspomniani – Marcin Gmys, który kuratorował projekt, Dariusz Grodziński i jego zastępczyni Bożena Henczyca, a po stronie wykonawców: dyrygent Piotr Deptuch, cudowni śpiewacy: Ewelina Jaśmina Jurga, Natalia Kawałek, Wojciech Dzwonkowski i Aleksader Rewiński. Na fortepianie grał Mischa Kozlowski, Gosia Marciniak na perkusji, Weronika Izabella Strugała na wiolonczeli, Damian Lotycz na waltorni, a Marianna Wojciechowska na skrzypcach. Mimo, że było to wykonanie koncertowe, niosło dużo emocji, myślę, że dzięki temperamentom scenicznym artystów. Scenografią było to niezwykłe schinklowskie wnętrze, a suknie śpiewaczek pożyczyła zaprzyjaźniona firma Risk made in Warsaw.
Co sprawiło, że pisarka Agnieszka Drotkiewicz tak się w operę wkręciła, że stała się właściwie specjalistką od niej w ostatnich latach? Dlaczego opera, a nie teatr? To nie jest oczywiste, bo dziś opera to bardziej rozrywka dla starych, niż dla młodych. Niektórzy mają ją za sztuczną, sztywną i koturnową, do tego drogą, ale mam wrażenie, że ty patrzysz na to zupełnie inaczej i co innego w operze widzisz.
Rodzice mojej przyjaciółki w przedszkolu kochali operę i ja zainteresowałam się nią wtedy, kiedy oni oglądali nagrania przedstawień operowych na kasetach video. Chodziłam do liceum Czackiego, do klasy teatralnej, to były lata 1996-2000 czyli czasy wielkiej rewolucji teatralnej. „Niezidentyfikowane szczątki ludzkie i prawdziwa natura miłości”, „Bzik tropikalny”, „Festen” w reżyserii Grzegorza Jarzyny, „Oczyszczeni”, „Bachantki”, „Krum” w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego: to były kamienie milowe mojej edukacji. Mam poczucie, że teraz rzadziej coś mnie tak porusza w teatrze, za to opera – często. „Billy Budd” Annilese Miskimmon, „Cosi fan tutte” – inscenizacje Cezarego Tomaszewskiego i Wojtka Farugi, „The Golden Dragon” i „Wanda” w reżyserii Karoliny Sofulak – to są przedstawienia, które bardzo głęboko mnie poruszyły. Właśnie Karolina Sofulak, Krystian Lada, Cezary Tomaszewski to gigantycznie uzdolnieni reżyserzy operowi, którzy każdą swoją pracą udowadniają, że opera jest przeciwieństwem ramoty, że jest pulsem rzeczywistości. Dla mnie opera jest metaforą społeczeństwa – praca tylu ludzi: artystów, rzemieślników, urzędników składa się na to, żeby wzruszyć widzów. Wystarczy, że pada jedno ogniwo – sukienka jest niewyprasowana i już efekt zrujnowany. Opera mówi nam więc o tym, jak ważne jest widzieć wkład każdego członka społeczeństwa w jego funkcjonowanie jako organizmu. Jest o szacunku do pracy, o szacunku do piękna. Na poziomie odbioru – umowność opery bardzo mi się podoba, przypomina mi mity, albo psychoterapię – w swojej powtarzalności i bezradności wobec uczuć.
A co do cen biletów – to bardzo dużo chodziłam do opery na wejściówki, nieraz siedziałam na bardzo dobrych miejscach. Nie jest to więc bariera nie do pokonana dla młodych miłośników tego gatunku.
Będą kolejne libretta Agnieszki Drotkiewicz?
Bardzo bym chciała, bo dobrze się czuję w krótkich formach, kocham powtórzenia motywów, uwielbiam użycie języka w libretcie: ono jest jak tabletka musująca w wodzie, musuje znaczeniami, ma wartość niemal medytacyjną. Opery często było portretami wielkich osobowości, ale też ludzi, którzy kierują się namiętnościami. Byłabym ciekawa opery o Nigelli Lawson, Marcie Stewart, Williamie Morrisie, Marii Sybilli Merian, Romainie Gary, Ewie Kuryluk, Andzie Rottenberg…
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Słynny "Ikac", czyli "Ilustrowany Kuryer Codzienny" był najpopularniejszą gazetą dwudziestolecia międzywojennego. Wysokie płace, poczytność pism koncernu i jego dominująca pozycja na rynku prasowym przyciągała wiele znamienitych postaci. Ci z kolei przyciągali jako bohaterów swoich tekstów i rozmów najbardziej znane postacie kultury, sztuki, sportu i życia publicznego. Wielu z nich robiło sobie zdjęcie na dachu Pałacu Prasy. Lista gości jest imponująca...
Będzie to opowieść o trzech damach w kórnickim zamku, przeprowadzce z pałacowej stajni do książęcej mennicy, a przede wszystkim o tonących i wędrujących księgach, które rozpalają wyobraźnię...
Całe życie architekt Jan Bogusławski (1910-1982) pracował w stolicy i dla stolicy, ale dopiero teraz doczekał się pogłębionej wystawy na swój temat. Dlaczego? „Spotkania z Zabytkami” rozmawiają z Weroniką Sołtysiak, kuratorką monograficznej prezentacji „Według reguł sztuki i własnego upodobania” w Instytucie Wzornictwa Przemysłowego.