Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Od zawsze pasja podróżnicza nie pozwalała mi spędzać wolnych dni w domu. Zawsze w biegu, w poszukiwaniu ciekawych detali, w podróży do mniejszych i większych miejscowości na mojej architektonicznej liście życzeń. Miejsca, których nie zwiedzam podczas weekendowych wyjazdów, dzielę zwykle na dwie kategorie: „Za dużo ludzi” i „Za daleko”. Tym pierwszym zawsze daję szansę, można pojechać tam poza sezonem. Ale z ostatnią kategorią nie za bardzo da się cokolwiek zrobić. Bo jak odczarować „Za daleko”? Przez długi czas zamek w Krasiczynie, należący do tej właśnie kategorii, był przeze mnie pomijany przy planowaniu architektonicznych i muzealniczych wyjazdów. Do czasu.
Na teren zamkowego parku wchodzę od strony XIX-wiecznej oficyny, gdzie mieściły się kiedyś stajnie i powozownia. Kto wie, może to tu przychodził Matejko, który odwiedzał Krasiczyn i szkicował tamtejsze konie. Wreszcie staję przed zamkiem. Przypomina nieco bogato zdobiony, elegancki tort pokryty białą glazurą, z koronkami attyk i dekoracyjnym sgraffito. Od razu widać, że jego kształt wywodzi się z bastejowej budowli obronnej. Jednak dzisiejszy wygląd rezydencji to głównie wynik przebudowy za czasów Marcina Krasickiego, herbu Rogala, dla którego cele reprezentacyjne były nadrzędne. Nic dziwnego, nazwisko tego ambitnego magnata nie miało wzbudzającej respekt patyny długiej rodowej historii. Tym bardziej zależało mu na podkreśleniu splendoru familijnej siedziby. Protoplastą rodu był jego dziadek, Jakub z Siecina, którego żona, Barbara z Olechnowskich, wniosła w posagu wieś Krasice. Syn Jakuba przyjął zatem nazwisko Krasicki. Dzisiejsze Krasice leżą niecałe 5 kilometrów stąd, Jakub bowiem nową siedzibę rodu umiejscowił nieco dalej. Majątek Krasiczyn przeszedł w końcu w ręce Marcina Krasickiego, który pod koniec XVI wieku rozpoczął przebudowę wzniesionego tu przez swego ojca, Stanisława, bastejowego zamku na jedną z najwspanialszych siedzib prywatnych w Polsce. Marcin, wykształcony za granicą i obyty szlachcic, któremu nieobce było to, co wówczas modne i wygodne, przekształcił warownię we wzbudzające podziw dekoracyjne założenie reprezentacyjne z czterema basztami w narożach i bramą wjazdową w Wieży Zegarowej. Siedziba godna królów gościła nawet kilku władców, w tym Zygmunta III Wazę, którego Krasicki był zaufanym stronnikiem. Fasady rodowego zamku zaczęto ozdabiać przemyślanymi sgraffitami, realizując program będący architektonicznym manifestem rodu Krasickich.
Obejście zamku i przyjrzenie się elewacjom okazuje się znakomitym pomysłem. Oś symetrii założenia wyznacza Wieża Zegarowa mieszcząca się w zachodnim murze kurtynowym, na przedłużeniu mostu prowadzącego do zamku przez staw zachodni. Uwagę zwracają cztery narożne baszty: Boska, Papieska, Królewska i Szlachecka, każda o innym zwieńczeniu. Takie ich nazwy symbolizować miały porządek Rzeczypospolitej, gdzie władzę i posłuch ma król, Kościół i szlachta.
Szczególną przyjemność sprawia mi odczytywanie dekoracji sgraffitowych. Pasy stalowoszarych, barwionych węglem drzewnym dekoracji imitują zarówno elementy architektoniczne jak boniowanie, ozdabiają festonami owoców, jak i wprowadzają bardziej wyrafinowany program ikonograficzny. Na wschodniej fasadzie, wśród obrazów przedstawiających zwierzęta, w tle sceny myśliwskiej można nawet dopatrzyć się wizerunku samego krasiczyńskiego zamku. Pasową dekorację sgraffitową znajdziemy też na dziedzińcu.
Nie wszystkie sgraffita pochodzą z XVII wieku. Powstawały stopniowo, były też rekonstruowane na podstawie źródeł ikonograficznych przez konserwatorów w XX i XXI wieku. Aż trudno uwierzyć, że jedna z późniejszych właścicielek majątku nakazała zamek otynkować, zakrywając to, z czego krasiczyński zamek słynie dziś w Europie. Do chwili obecnej zachowano lub zrekonstruowano około połowy istniejących tu niegdyś dekoracji sgraffitowych. Niektóre uległy zniszczeniu, zakryte przez dobudówki na zamkowym dziedzińcu. Stąd też portrety królów polskich zaczynają się dopiero od czasów Władysława Jagiełły, a poczet cesarzy rzymskich od władców z III wieku.
Wchodzę do środka, kontrast jest duży. Imponujące fasady składają obietnicę kontynuacji architektonicznej przygody, składają… i jej nie dotrzymują. Po wypełniających szczelnie elewacje dekoracjach, ogólnodostępne hotelowe wnętrza sprawiają na mnie wrażenie pustawych. Znajduję oparty o ścianę banerek z napisem „Studniówka”, świadczący o tym, że zamek żyje już całkiem innym życiem. Jest pozostałość kominka i całkiem współczesne meble. Niestety historia nie obchodziła się z rezydencją łaskawie. Marcin Krasicki umarł bezpotomnie, a po jego śmierci zamek przechodził z rąk do rąk.
Największe jednak zniszczenia przyniosły lata II wojny światowej. Wówczas krasiczyńska rezydencja została zdewastowana przez czerwonoarmistów, którzy nie cofnęli się nawet przed sprofanowaniem krypty rodowej Sapiehów. Uczucie niedosytu sprawia, że z mieszanymi uczuciami czekam na wieczorne zwiedzanie zamku w zapowiadanej wersji „z kamerdynerem i białą damą”.
Zimowy zmrok i przenikliwy wiatr zniechęca, ale perspektywa otrzymania biletu na wycieczkę do świata, który już nigdy nie wróci, jest kusząca. Nie ma już w Krasiczynie imponujących plafonów z historycznymi obrazami, które opisywał „Słownik geograficzny Królestwa Polskiego”, nie ma cennych dywanów, które zdobiły niegdyś ściany, a ocalały z wojennej zawieruchy cenny sapieżyński księgozbiór znajduje się obecnie w zbiorach Zamku Królewskiego na Wawelu.
Są za to pozostałości zabytkowych portali, trofea myśliwskie Sapiehów, ale przede wszystkim jest manierystyczny skarb ukryty w Baszcie Boskiej. To tam możemy poczuć, jak w XVII wieku mogła wyglądać krasiczyńska rezydencja. Kaplica, której budowę zaczął Marcin Krasicki, ocalała z pożaru i przetrwała w niezłym stanie wojenne zawieruchy. Miała zapierać dech w piersiach i nawet kilka wieków później świetnie się jej to udaje. Spienione fale białych sztukaterii, kontrastujące ciemne błękity i morskie zielenie tła, rytm poziomych gzymsów i pionowych pilastrów kierujących nasz wzrok do kopuły i ku latarni, pełnoplastyczne figury biblijnych Panien Mądrych i Głupich – wielość kształtów, kolorów i motywów sprawia, że trudno skupić wzrok na jednym miejscu. Jeśli Marcin Krasicki chciał pokazać splendor rodu, nie mógł tego zrobić udatniej. Pod kaplicą jeszcze jeden oddech historii– krypta grobowa Sapiehów, gdzie niektóre tablice noszą jeszcze ślady profanacji przez czerwonoarmistów.
Następnego ranka wychodząc z zamku mam wrażenie, że znalazłam się w bajkowym świecie, zupełnie jakbym otworzyła drzwi do zaczarowanej Narni z powieści Lewisa Carrolla. Ciężki, lutowy śnieg przygina białą czapą gałęzie parkowych drzew i krzewów, potężnych żywotników, wyglądających jak zaczarowane, antropomorficznych świerków czy imponujących daglezji. Z oceanu bieli wyłaniają się stalowoszare stawy: południowy i zachodni, przecięty ciemną linią mostu. Na tle niebieskoszarego nieba odcina się biały, zdobny ciemnoszarymi sgraffitami zamek. Wymarzona pora na spacer…
Już od samego początku istnienia zamku otaczały go tereny zielone. Dzisiejszy park krajobrazowy został założony w XIX wieku przez Sapiehów, którzy z myślą o wzbogaceniu parkowej kolekcji przywozili mniej lub bardziej egzotyczne rośliny ze swoich podróży. Oni także zapoczątkowali zwyczaj upamiętniania narodzin członków rodu sadzeniem drzew, dębów dla chłopców i lip dla dziewcząt. Znajduję kamień z napisem „Leon 14 sierpnia 1856” i ten z napisem „Adam 14 maja 1867”. Ten pierwszy upamiętnia Leona Pawła Sapiehę, późniejszego posła na Sejm Krajowy Galicji, ten drugi – urodzonego w Krasiczynie Adama Stefana Sapiehę, późniejszego kardynała, który trafi na karty podręczników historii.
Nocować na terenie zespołu parkowo-pałacowego w Krasiczynie można nie tylko w zamku. Dla mnie dwie noce w zabytkowej powozowni mijają szybko i wygodnie. Wyjeżdżając, już wiem, że dzięki zimowej wyprawie do Krasiczyna na swój użytek stworzyłam nową kategorię „Za daleko, ale warto”, a dzięki temu moja lista podróżniczych „lektur obowiązkowych” znacznie się poszerzyła.
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Ciechocinek słynie z największych w Europie tężni. Pierwotnie służyły one jedynie celom przemysłowym w procesie pozyskiwania soli z solanki. Dziś odrywają głownie rolę inhalatoriów. Tężnie i warzelnia soli w Ciechocinku to ogromna inwestycja z czasów konstytucyjnego Królestwa Polskiego, choć ich...
Takie miasta uwielbiam. Najpierw rzuca się w oczy szeroko rozlana na mapie błękitna plama Zalewu Kamieńskiego, z którego wrasta cypel pokratkowany uliczkami wytyczonymi jeszcze w średniowieczu, i zgodnie ze zwyczajem wieków średnich – okolony pierwotnie murami oraz fosą, po której...
O tym, co wspólnego z klawikordem miał Pitagoras, czemu ten instrument przegrał z fortepianem i w którym kraju jest obecnie najchętniej produkowany mówi Maria Erdman, klawikordzistka, organistka i teoretyk muzyki. Na czym polega dyskretny urok klawikordu? Klawikord jest najcichszym instrumentem...