Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Kiedy w 1654 roku dokonywano inwentaryzacji kościoła w Żórawinie przed zwróceniem go katolikom po wojnie trzydziestoletniej komisja biskupia była zachwycona, ponieważ
nie widzieli dotąd tak pięknie, podług reguł sztuki i według porządku, zbudowanej świątyni, której bogactwo pióro zaledwie było w stanie odtworzyć”.
Spróbujemy jednak zdać się na możliwości – jakże ułomnego w obliczu tego piękna – pióra, nie tyle aby drobiazgowo opisać zachwyt, który wciąż budzi kościół pw. Świętej Trójcy w podwrocławskiej Żórawinie, ile aby prześledzić jego niezwykłe dzieje oraz niemniej znaczące otoczenie.
Zabytki, które przetrwały do naszych czasów mają zdumiewający dar wpływania na ludzi tak, że w każdej epoce, bez względu na zawieruchę dziejową, potrafią znaleźć swojego orędownika, który roztacza nad nimi opiekę. Jesteśmy tylko epizodami w trwaniu zabytków i również kościół w Żórawinie w każdym okresie swego istnienia przyciągał znakomitych mecenasów, gorliwych konserwatorów i nie mniej zapalonych badaczy. Dzięki tej trwającej od wieków sztafecie i my dziś możemy przeżywać ten sam zachwyt, co biskupi konsystorzy przed niemal czterystu lat. Współczesnym wybitnym badaczem tego miejsca, a jednocześnie jego porywającym piewcą jest profesor Piotr Oszczanowski, dyrektor Muzeum Narodowego we Wrocławiu. To jemu – czy to uskrzydlającym entuzjazmem, czy twardymi wynikami badań – udaje się dziś pociągać za sobą rzeszę osób, która pracuje nad przywróceniem do użytkowania kościoła – zarówno w roli muzeum, galerii, jak i tej tradycyjnej, sakralnej. I choć znaczna część wyposażenia kościoła jest obecnie rozproszona po różnych muzeach, to jest spora szansa na ich powrót po zakończeniu – wciąż trwających – prac remontowych i konserwatorskich.
Wedle źródeł pisanych historia wsi Żórawina nad rzeką Żórawką, która w jej centrum tworzy malowniczą wyspę z bardzo popularnym wśród kaczek stawem o nazwie – i tu uwaga – Żurawka (taki chichot ortografii), sięga połowy XII wieku, a samego kościoła wzniesionego w jej centrum przełomu XIII i XIV wieku.
Obecnie najstarsze zachowane i widoczne części kościoła to jego wieża oraz portal zachodni. Gdzieniegdzie wprawne oko dostrzeże jeszcze ostre gotyckie łuki niewielkich okienek. Właśnie ta niezwykła lokalizacja na naturalnej wyspie, zatem miejscu o walorach obronnych, wzmocnionych jeszcze dodatkowymi działaniami rąk ludzkich, stanowi część niewyjaśnionej do dziś zagadki Żórawiny. Niewyjaśnionej, bo – choć trudno w to uwierzyć – nigdy nie przeprowadzono tu badań archeologicznych, nie licząc kilku wykopów sondażowych założonych na początku lat 80. XX w. przez duet Kudła – Lewicka-Sępowa. W tamtym czasie odkryli oni jedynie relikty dworu z XVI wieku, przebudowanego na początku XVII stulecia.
Zdumiewające jest, że nie natrafiono na żadne średniowieczne zabudowania. Znamy wiele przykładów, gdzie na naturalnych wyspach zakładano w średniowieczu Wasserburgi, czyli zamki nawodne, np. Wojnowice, Kłaczyna, Wiadrów i wiele innych. Zamek to oczywiście przestrzeń zamknięta, umocniona, w której znajduje się zabudowa mieszkalna, np. w postaci wieży.
Jeśli w takiej rezydencji miał przebywać książę, to powinna być ona wyposażona również w przestrzeń o charakterze sakralnym, gdzie będzie mógł uczestniczyć we mszy. Przestrzeń sakralna – choć tak bardzo przekształcona od czasów średniowiecza – nadal stoi na wyspie. A co z rezydencją? Badacz Żórawiny, profesor Oszczanowski wskazuje w kierunku części wyspy, nazywanej placem strażackim, która nigdy nie była przebadana archeologicznie, choć nieinwazyjne formy badań są dziś bardzo przystępne, także cenowo i czasowo, co pozwala szybko i niewielkim kosztem uzyskać informacje. Odkryte w latach 80. XX w. relikty należy wiązać już z osobą fundatora przebudowy kościoła, czyli Adama von Hanniwalda. Gdzie zatem podziało się średniowieczne założenie?
Wrocławska rodzina Hanniwaldów zamieszkiwała wcześniej głównie należące do nich Pilczyce oraz kamienicę przy ul. Łaciarskiej nieopodal Rynku. Dodajmy – kamienicę ze znaczącym zapleczem. Na tyle znaczącym, że możnej rodzinie udało się uzyskać oficjalne wyłączenie tej zabudowy spod miejskiej jurysdykcji. Hanniwaldowie użyli też swoich wpływów, aby Żórawina zyskała prawa miejskie, które zresztą bardzo szybko utraciła. Swój manierystyczny sen zrealizował w Żórawinie Adam von Hanniwald.
Patrząc dziś na przepych wyposażenia kościoła, jego wystrój, rozczłonkowaną bryłę, poprzez dodanie niezależnych aneksów od północy, czy portalu lwiego, przez który na swoją lożę udawał się Adam z rodziną i swoimi gośćmi, trudno uwierzyć, że fundator był ewangelikiem, a cała przebudowa miała miejsce właśnie w czasach reformacji. Hanniwald sprowadził pod Wrocław znakomitych artystów swojej epoki, którzy zaledwie w kilka lat stworzyli niesamowicie spójne, pełne manierystycznego przepychu dzieło. Pamiętajmy jednak, że to, co dziś widzimy, to zaledwie połowa ówczesnej zabudowy wyspy. Nie widzimy bowiem dworu, który jednak ciągle przypomina, że jego relikty znajdują się pod cienką warstwą humusu. Zostały także wtórnie użyte nie tylko w samym kościele, ale i przy budowie wiejskich stodół czy domostw. Każdy nowo odkryty detal zachwyca i pobudza wyobraźnię. Choć wizję dawnej zabudowy wyspy przelewali na papier artyści – tacy jak akwarelista Manfeld, działający w 2 połowie XIX wieku – profesor Oszczanowski ostrzega, że dają one jedynie mgliste i raczej dalekie od prawdy wyobrażenie o stanie faktycznym.
Budynek co najmniej tej skali co kościół nie mógł przecież wyparować. Adam zmarł w 1621 roku. Nie pozostawił po sobie kontynuatorów zapoczątkowanej wizji. Dwór właściwie już od jego śmierci zaczął popadać w zapomnienie. W XVIII wieku przekształcono go na browar, ale i ten nie był szczególnie trwały. W czasach, kiedy Manfeld przelał na papier swoją nieco romantyczną akwarelę budynek był już ruiną, a właściwie gruzowiskiem.
W kwietniu 1871 roku pozostałości dawnej zabudowy pogrzebały bawiącego się w nich syna ówczesnego dzierżawcy. Nic dziwnego, że zrozpaczony ojciec kazał usunąć relikty, część fosy zasypać, a ostatecznie zniwelować cały teren w 1880 roku. Strach i rozpacz wzięły górę.
Dlatego dziś archeolodzy mają dwa zadania – ustalić kształt średniowiecznej zabudowy wyspy oraz pozyskać wciąż zalegające w gruncie relikty dworu Hanniwaldów, których dokumentacja da nam wyobrażenie o przepychu tej rezydencji.
Przebudowa samego kościoła przeprowadzona w ciągu kilku zaledwie lat na przełomie XVI i XVII wieku przebiegła tak sprawnie nie tylko dzięki szczodremu finansowaniu przez Adama, ale też za sprawą zatrudnionych przez niego artystów. Jako głównego architekta wskazuje się Hansa Schneidera z Lindau. W świetle aktualnej wiedzy to on, a nie autor wrocławskich fortyfikacji Albrecht Säbisch, miał dodatkowo umocnić z natury przecież obronną wyspę. Widoczne do dziś konstrukcje miały prawdopodobnie związek z wojną trzydziestoletnią, a Säbisch nie mógł mieć z nimi nic wspólnego, ponieważ w chwili śmierci Adama miał dopiero 11 lat.
Za manierystyczny wystrój świątyni odpowiada z kolei najprawdopodobniej Gerhard Hendrik, rzeźbiarz urodzony w Amsterdamie, zasłużony dla Wrocławia, gdzie po 30 latach działalności pozostawił po sobie wiele realizacji, m.in. pomniki nagrobne książąt Podiebradów z Oleśnicy. W ramach zachowanego in situ wystroju i wyposażenia wnętrza największe wrażenie robi trzykondygnacyjne epitafium Adama i Catheriny von Hanniwald.
Pierwotnie jego częścią była odlana z brązu figura Chrystusa Biczowanego oraz jego czterech katów autorstwa Adriaena de Vries. Dziś można ją zobaczyć w Muzeum Narodowym w Warszawie.
Aby obejrzeć manierystyczną chrzcielnicę, po której zachował się jeszcze odbity kontur na posadzce, wystarczy udać się do pobliskiego kościoła pw. św. Józefa Oblubieńca NMP. Obok chrzcielnicy na archiwalnych fotografiach możemy dostrzec niezwykły drewniany fotel – obecnie znajduje się on na zamku w Brzegu. Na miejscu pozostawiono za to kamienną ambonę z postaciami ewangelistów podtrzymywaną przez anioła w roli atlasa, brakuje jedynie baldachimu, a sama ambona została uszkodzona całkiem niedawno podczas remontu. Nieopatrznie dostawiono do niej drabinę.
Z ołtarza w świątyni pozostała jedynie piaskowcowa mensa, ponieważ nastawa znajduje się obecnie w Muzeum Narodowym we Wrocławiu. Co najważniejsze, jego dyrektor zadeklarował przywrócenie wyposażenia zdeponowanego w Muzeum po zakończeniu prac w kościele. O tym, że mogą być one niebezpieczne przekonaliśmy się nie tylko na przykładzie ukruszonej krawędzi ambony. Podczas odsłaniania najstarszych dotąd odkrytych polichromii znajdujących się na ścianie wschodniej za epitafium Adama i Catheriny, uszkodzony został jeden z aniołków.
We wnętrzu nie sposób skupić wzroku na poszczególnych elementach wyposażenia, ponieważ rozpraszają nas wszechobecne polichromie. W tym barwna opowieść o pannach głupich i pannach mądrych. Warto jednak zajrzeć do krucht i innych mniej dostępnych miejsc, aby poszukać nie tak okazałych przedstawień. Wtedy mamy szansę obcować z dziełem XVII-wiecznego twórcy. Większość widocznych dziś polichromii to bowiem dzieło… konserwatora z początku XX wieku.
Odkrycia barwnych malatur dokonano w 1905 roku i wydarzenie to stało się sensacją na skalę europejską. Patronat nad pracami konserwatorskimi objął sam cesarz Wilhelm II. Odpowiedzialnym za konserwację malowideł ściennych został Joseph Langer, którego jednak poniosło przy uzupełnieniu braków na tyle, że dziś na ścianach i sklepieniach kościoła podziwiamy głównie jego zaangażowanie. Stąd postulat, aby przy obecnie planowanych pracach, na które udało się już pozyskać finansowanie, przywrócić pierwotny wystrój malarski świątyni.
Zabudowa wyspy boryka się zresztą z poważnymi problemami technicznymi. Niestabilność posadowienia wpłynęła na decyzję o skotwieniu jej ścian. Należy również pamiętać, że dawniej wody Żórawki zostały zdecydowanie ujarzmione i poddane woli człowieka przy pomocy różnych rozwiązań hydrotechnicznych. Dzięki nim, w kościelnych kryptach panowały doskonałe warunki, które przyczyniły się do zabalsamowania złożonych w nich ciał. Brak utrzymania tego systemu oraz współczesne zmiany poziomu wód przyczyniły się do zachwiania stabilności budowli. Nie pomogły też wadliwie przeprowadzone prace odwodnieniowe. To jeden z problemów, który czeka na lepsze rozwiązanie.
Jak przed wiekami, tak i dziś jednak, świątynia ma szczęście do hojnych darczyńców. Wszystkie prowadzone prace finansowane są nie tylko ze środków rządowych, samorządowych, ale i dzięki donacjom osób prywatnych oraz bardziej lub mniej znanych gości, którzy przybywają tu nie tylko z Polski, ale i z całego świata. Pozyskiwaniem funduszy oraz popularyzacją wiedzy na temat kościoła zajmuje się Fundacja Dolnośląska Perła Manieryzmu. Renowację świątyni wspomagają zatem różne środowiska – od rodzin, których nazwiska upamiętniono na witrażach do … ambasadorki Indii. Dlatego o przyszłość tego niezwykłego kościoła możemy być spokojni – jak mówi pani Halina, dzierżąca klucze – teraz zostanie z nami na wieki wieków.
Tekst na podstawie: prof. Piotr Oszczanowski, “Casus Żórawiny” (2007) oraz wykładu prof. Piotra Oszczanowskiego, wygłoszonego w kościele pw. Świętej Trójcy w Żórawinie w dniu 5 czerwca 2021 roku.
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Zabytkowy kościół we wsi Klępsk na północ od Zielonej Góry kryje niezwykły skarb – bogatą polichromię, jakiej nigdzie indziej się nie spotka. Ściany i strop świątyni szczelnie pokrywają malowidła z XVI wieku, obejmujące blisko 120 scen figuralnych, czerpiących z Biblii,...
A gdyby tak przenieść się na chwilę do czasów średniowiecza i zobaczyć siebie jako prostą chrześcijankę… dziewczynę nieumiejącą pisać ani czytać, wsłuchującą się w obcobrzmiące łacińskie słowa wypowiadane przez kapłana niczym magiczne zaklęcia. Czy miałabym szansę cokolwiek z tego zrozumieć?...
W mieście położonym w północno-wschodniej części województwa opolskiego znajduje się zabytek o niespotykanym kształcie, nazywany „oleską różą zaklętą w drewnie” – drewniany kościół odpustowy pw. św. Anny, którego dwie części zostały wzniesione w różnych stylach – gotyckim i barokowym, przypomina...