Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Pomysł, by w dawnej kopalni urządzić muzeum, nie jest pomysłem nowym. Kopalnię soli w Wieliczce zwiedza się – tak jak zwiedza się muzea – już od ponad dwustu lat. Fala deindustrializacji, jaka przetoczyła się przez świat zachodni na przełomie XX i XXI wieku, pozostawiła po sobie całą masę obiektów poprzemysłowych, którym zmieniono funkcję. W dawnych fabrykach urządzano galerie sztuki, kina czy sale koncertowe. Świetnym przykładem jest londyńska galeria Tate Modern, od ponad dwóch dekad mieszcząca się w byłej elektrowni nad brzegiem Tamizy, czy hala wystawiennicza Gasometer w Oberhausen w Zagłębiu Ruhry – dawny zbiornik gazu koksowniczego. W Polsce najwybitniejszą realizacją tego typu jest nowa siedziba Muzeum Śląskiego, mieszcząca się w dawnej Kopalni Węgla Kamiennego „Katowice”.
Centrum Nauki i Sztuki „Stara Kopalnia” w Wałbrzychu nie idzie ani w ślady Wieliczki, gdzie zwiedzamy drążone przed wiekami korytarze i podziemne komnaty, ani Katowic, gdzie nad i pod ziemią można podziwiać znakomitą kolekcję sztuki i poznać historię Śląska. Instytucja – powstała na miejscu zamkniętej w 1996 roku wałbrzyskiej kopalni „Julia” – miała na siebie inny pomysł. Choć także i tu są przestrzenie wystawiennicze i podziemna trasa turystyczna – tak jak w innych kopalniach udostępnionych do zwiedzania – clou nie polega wcale na podziwianiu obiektu. Odrestaurowana architektura przemysłowa z przełomu XIX i XX wieku jest tu tylko tłem dla doświadczenia innego typu.
Powtarza się często, że węgiel był jednocześnie największym błogosławieństwem i przekleństwem miasta. Gdy na początku lat 90. ubiegłego wieku zapadła decyzja o likwidacji górnictwa węgla kamiennego w Wałbrzychu, wielu z jego mieszkańców odebrało ją jako wyrok wydany na ich miasto.
Druga po wrocławskiej aglomeracja Dolnego Śląska utraciła tysiące miejsc pracy. Rację bytu przestały mieć zakłady, których głównym partnerem były kopalnie. Sektor handlu i usług, który korzystał dzięki sile nabywczej górniczych pensji, także został mocno dotknięty tą radykalną zmianą. Wszystko to działo się w warunkach posttransformacyjnego chaosu, powodując, że los Wałbrzycha wydawał się tym bardziej ponury. Miasto zaczęło się wyludniać. Ze 140 tysięcy mieszkańców trzydzieści lat później zostało już tylko 110 tysięcy. Wielu wyjechało szukać szczęścia za granicą, zaś w samym mieście zapanował marazm.
Do XVIII wieku, gdy Waldenburg, jak go wówczas zwano, był miasteczkiem utrzymującym się głównie z tkactwa, nie miał szans na dynamiczny rozwój. Dopiero ekspansja górnictwa uczyniła go ważnym ośrodkiem przemysłowym i miastem z prawdziwego zdarzenia. W XIX wieku populacja Wałbrzycha urosła dziesięciokrotnie.
Wraz z upływem czasu zmieniały się techniki wydobycia i przetwórstwa węgla, otwierano kolejne szyby i zakłady koksownicze, miasto nigdy jednak nie stało się szczególnie bogate. Zarabiało się tu mniej niż na Górnym Śląsku i dużo mniej niż w Zagłębiu Ruhry. Podobno na długo przed II wojną światową mówiło się już o tym, że wydobycie węgla w tym miejscu nie jest zbyt opłacalne, jednak tutejszy węgiel, choć trudny w wydobyciu, miał bardzo wysoką jakość. Niemal niezanieczyszczony siarką, wysokokaloryczny, był znakomitym surowcem energetycznym. Gdy po II wojnie światowej zmieniły się granice, kontynuowano wydobycie. Dlatego także i polski, powojenny Wałbrzych stał się miastem o tożsamości górniczej. I ta tożsamość została mu w końcu odebrana.
Zwiedzanie dawnej kopalni „Julia” odbywa się w towarzystwie przewodnika-byłego górnika i w tym właśnie pomyśle tkwi ogromna siła. Gdy oglądamy szatnię, mieszczącą się w przestronnej hali, przewodnik opowiada, dlaczego kombinezony robocze wieszane są pod sufitem.
Gdyby zamknąć je w szafkach, razem z innymi rzeczami górników, szybko by zgniły. Wie, o czym mówi, bo wielokrotnie ściągał z siebie po pracy mokry od potu kombinezon. Potrafi opisać zapach panujący w szatni, gdy jeszcze była używana zgodnie z pierwotnym przeznaczeniem na tyle przekonująco, że aż kręci mi się w głowie. Na szczęście szybko przechodzimy do łaźni. Każde kolejne pomieszczenie to jakaś opowieść.
Zarażam się podziwem dla ogromnej maszyny wyciągowej, która pracowała nieustannie od 1911 roku aż do zamknięcia „Julii”. Zwiedzając dyspozytornię, mózg kopalni, słucham o tym, jak wyglądała jej normalna praca i jak reagowano na wszelkiego typu sytuacje awaryjne. Urządzenia z wieloma tajemniczymi guzikami zawsze wydawały mi się fascynujące. Na jednym z pulpitów muzealny scenograf umieścił nawet szklankę z kawą i atrapę niedopalonego papierosa – rozumiem, że po to właśnie, byśmy przenieśli się do lat 70. czy 80., gdy miejsce to działało pełną parą, a palenie w pracy było normą. Myślę jednak, że pomieszczenie to ożywa nie dzięki dodanym rekwizytom, a dzięki opowieści przewodnika – sympatycznego gaduły. Między wierszami łatwo odczytać, które elementy górniczej codzienności lubił, a co śmieszyło go lub denerwowało.
W miarę zwiedzania poznaję coraz lepiej zamknięty mikrokosmos, jakim była kopalnia i zaczynam go rozumieć, gdyż patrzę na niego oczami przewodnika. Wiem już, skąd tu tyle maszyn, niezwiązanych bezpośrednio z samym wydobyciem i obróbką węgla. Tokarki, frezarki i wiele innych urządzeń, których nazw mózg humanisty nie jest w stanie bezproblemowo przyswoić, musiały tu być, podobnie jak ludzie, którzy umieli je obsługiwać, by naprawiać zepsute narzędzia, części maszyn, regenerować zdeformowane elementy obudowy chodnika. Niczego nie wysyłano na zewnątrz – kopalnia była zupełnie samowystarczalnym organizmem, a przewodnik tłumaczy to z nieukrywaną fascynacją.
Dwugodzinne zwiedzanie kończy się na szczycie wieży widokowej, skąd roztacza się wspaniały widok na okoliczne wzgórza. Myślę o tym, że mamy w Polsce wiele pięknie położonych miast, ale Wałbrzych jest po tym kątem naprawdę wyjątkowy. Za to opowieść przewodnika w tym miejscu robi się chyba najsmutniejsza. Gdy mówi, wychodząc zapewne poza ramowy scenariusz oprowadzania, o czeskiej firmie, która wykupiła prawa do przesiewania tutejszych hałd, gdyż można w nich znaleźć całkiem sporo węgla, czuć w jego głosie rozgoryczenie.
Zostaję z tym rozgoryczeniem, zwiedzając już samodzielnie wystawę plenerową – to porozrzucane na niedużym terenie elementy wielkich maszyn górniczych. W oderwaniu od ich pierwotnej funkcji sprawiają wrażenie szalonej instalacji artystycznej. Maszyny, które nie będą już nigdy działać, mogą tylko wyglądać. Może w tym stanie zresztą łatwiej odkryć, że są naprawdę piękne. Podobnie jest z wałbrzyską kopalnią „Julia” po jej zamknięciu i rewitalizacji. Wygląda, cieszy oko, fascynuje. Wiem, że mój przewodnik wolałby, aby to miejsce było znowu tym, czym było kiedyś, a on mógł zajmować się pracą, do której był przyuczony, a nie tylko opowiadaniem o niej jako o powidoku przeszłości. Ale jeśli w ten sposób możemy ocalić choć cząstkę świata, który odszedł na zawsze, dobre i to.
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Jadąc ok. 8 kilometrów na północny wschód od Ostrowca Świętokrzyskiego, w naturalnej scenerii niemal pierwotnego krajobrazu, natkniemy się na jeden z najciekawszych nie tylko w Polsce, ale i na świecie, zabytków archeologicznych – zespół neolitycznych kopalń krzemienia pasiastego. Swoją nazwę wziął od...
Woda była przekleństwem tarnogórskich gwarków, ale dziś to jej, a nie wydobywanym tu kruszcom, kopalnia zawdzięcza sławę. Pionierski system gospodarowania wód kopalnianych był jednym z powodów, dla których pogórnicze zabytki Tarnowskich Gór w 2017 roku wpisano na Listę Światowego Dziedzictwa...
Historia “starszej siostry Wieliczki” rozpoczyna się w 1248 roku, choć dzieje produkcji soli w regionie są znacznie dłuższe i sięgają jeszcze neolitu. Sól warzona, uzyskiwana przez odparowanie soli z solanki, była tutaj wytwarzana już około 3500 lat p.n.e., w połowie...