Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Kiedy rok po odkryciu przez Kolumba Ameryki, Hartmann Schedel wydawał w Norymberdze swoją słynną „Liber Chronicarum”, wśród drzeworytniczych ilustracji księgi nie zabrakło też widoku Nysy. Nad miastem opasanym murami najeżonymi basztami i bramami o spiczastych dachach, nad równymi szpalerami mieszczańskich domów wznosi się monumentalna sylweta fary.
Podejrzliwy mógłby zarzucić drzeworytnikowi przesadę, ale nawet dziś – otoczony powojennymi blokami nyski kościół pod wezwaniem św. Jakuba i św. Agnieszki imponuje rozmachem wizji i artystyczną klasą detalu. Na miejscu Schedla też umieściłbym Nysę w swoim inkunabule.
U schyłku średniowiecza, kiedy „Liber Chronicarum” trafiała do rąk najmożniejszych czytelniczek i czytelników, Nysa była miastem znaczącym i chlubiącym się parowiekową tradycją. Nic dziwnego, gdyby wszak było inaczej, Schedel nie zaszczyciłby miasta ilustrowaną wzmianką.
Najpewniej koło X wieku już istniało na tym terenie osadnictwo, choć wiemy o nim niewiele. Jan Długosz przekonywał, że gród założył Bolesław Krzywousty, zaś dokumenty świadczą, że już w 1223 roku pojawiła się pierwsza wzmianka na temat lokowania w Nysie miasta na prawie flamandzkim.
Niemal z dekady na dekadę osada rośnie w siłę, aż pod koniec XIII stulecia Henryk IV Probus podnosi miasto do rangi stolicy Księstwa Nyskiego.
Książeta-biskupi skwapliwie korzystali z łaski udzielonej przez Henryka i jeden po drugim nie skąpili sił i środków na wznoszenie reprezentacyjnych budowli mających podkreślać prestiż stołecznego miasta, a skoro księstwem władali biskupi – najznakomitszym obiektem miała być fara. I rzeczywiście była.
Kiedy w 1241 roku Tatarzy atakowali Śląsk – co tak sugestywnie przedstawiono na dwóch skrzydłach poświęconego legendzie św. Jadwigi poliptyku z warszawskiego Muzeum Narodowego – wiele kościołów uległo zniszczeniu. Za sprawą nieczułych na wdzięki lokalnej architektury najeźdźców legła w gruzach romańska fara wzniesiona w miejscu pogańskiego kultu.
Odbudowany kościół zastąpiono więc trzecim już, ale i temu nie dane było długo pełnić swojej roli, skoro w 1401 roku strawił go pożar. W tej sytuacji rada miejska musiała wyasygnować środki na czwartą budowlę. Wiemy, że prace prowadził między 1424 a 1430 rokiem Piotr z Ząbkowic. I choć nazwa nieodległej miejscowości nie brzmi szczególnie światowo, mistrz Piotr – jak przypuszczają historycy sztuki – musiał współpracować ze słynnym Piotrem Parlerem wznoszącym praską katedrę św. Wita. Nyskie mieszczaństwo miało wtedy zapewne co do budowniczego wyśrubowane wymagania; licząca około pięciu tysięcy mieszkańców miejscowość była już ośrodkiem sporym, a prestiż dodatkowo podnosiło cenione gimnazjum stanowiące jeden z ważniejszych na Śląsku ośrodków edukacyjnych.
Mistrz Piotr wykorzystał część istniejących już murów, jednak powiększył bryłę, dodając obejście prezbiterium przypominające rozwiązanie znane z katedry w Gnieźnie, ciekawie wykorzystał też przestrzeń między przyporami – umieszczając tam boczne kaplice. Elewację zamknął wysokim trójkątnym szczytem i chyba mieszczanie nie mieliby powodów do utyskiwać, gdyby nie brak dzwonnicy.
W 1474 roku przystąpiono do wznoszenia wieży, ufundowanej przez biskupa Rudolfa von Rüdesheim.
Książęta-biskupi hojnie szafowali przywilejami, a miasto sławione było jako „Śląski Rzym”, do puli analogii łączących obie miejscowości dołączyła w 1701 także fontanna trytona wzorowana na zdobiącej Piazza Barberini słynnej Fontana del Tritone autorstwa Gian Lorenzo Berniniego.
Kolejne kondygnacje, budowane już za panowania następnych książąt-biskupów finansowano z ich kies. Wyższe duchowieństwo nie skąpiło nyskiej farze środków, choć rosnące w siłę mieszczaństwo chciało wsławić się chlubnymi fundacjami. Nie wiemy, kto wpadł na pomysł sprowadzenia do Nysy mistrza Piotra, i komu udało się ten zamiar zrealizować. Pytań jest jednak więcej.
Czy możliwe, żeby Piotr z Ząbkowic zdobywał budowlane doświadczenie przy budowie najważniejszej świątyni Pragi? Już w XV wieku Nysa leżała na szlaku łączącym czeską stolicę z Kłodzkiem i dalej Opolem, co więcej – na praskim Moście Karola znalazł się herb miasta książąt-biskupów, zatem koneksje wydają się niepodważalne, a biorąc pod uwagę średniowieczne wędrówki członków cechów – tym bardziej prawdopodobne. Nysa liczyła się przecież w regionie, czego dowodzi inkunabuł Hartmanna Schedela. W kolejnych stuleciach gwiazda stolicy biskupiego księstwa miała lśnić co najmniej równie silnych blaskiem.
Nyska fara, obok katedry we Wrocławiu była najczęściej wybieranym miejscem pochówku wrocławskich biskupów, ale nie tylko zmarłym służyła za miejsce schronienia. Kiedy stolica Dolnego Śląska opowiedziała się za reformacją, biskupi przenieśli się na stałe do Nysy, zatem największy kościół miasta stał się zastępcą wrocławskiej katedry.
Książęta-biskupi hojnie szafowali przywilejami, a miasto sławione było jako „Śląski Rzym”, do puli analogii łączących obie miejscowości dołączyła w 1701 także fontanna trytona wzorowana na zdobiącej Piazza Barberini słynnej Fontana del Tritone autorstwa Gian Lorenzo Berniniego.
Niestety ani hojność włodarzy, ani zaszczytne wzmianki, ani nawet tryton z fontanny nie uchroniły miasta przed pruskimi zakusami terytorialnymi.
Po wojnach śląskich w 1742 roku większa część Księstwa Nyskiego znalazła się w granicach Prus, zaś w 1810 roku na skutek sekularyzacji dóbr kościelnych przez Fryderyka Wilhelma III, księstwo przestało istnieć. Zakończył się trwający kilka wieków okres panowania książąt-biskupów, mimo to w XIX stuleciu Nysa rozwijała się nadal dość prężnie, choć inne śląskie metropolie zdecydowanie dystansowały ją pod względem liczby ludności i polityczno-gospodarczego znaczenia. „Śląski Rzym” przeszedł do legendy.
Już w 1848 roku można było do Nysy dojechać koleją, cztery lata później otwarto miejski teatr, zaś niespełna dekadę po nim oddano do użytku gazownię zapewniającą gazowe oświetlenie ulic. Możemy dziś tylko puścić wodzę fantazji, wyobrażając sobie jak wspaniale mury fary prezentowały się w migotliwym świetle lamp gazowych.
Szczęśliwie zachowało się zdjęcie wykonane w latach 80. XIX wieku dokumentujące barokowy wystrój fary, imponujący rozmachem, ale niekoniecznie harmonizujący z architekturą. Tuż po wykonaniu fotografii zabrano się za regotyzację, której ostatni akord brzmiał jeszcze w latach 30. XX wieku, kiedy prowadzono szeroko zakrojone prace mające na celu przywrócić wnętrzu fary gotycki wygląd. Działania konserwatorów przerwały działania wojenne. Chyba nikt nie spodziewał się, że sędziwa Nysa stanie się areną zaciętych walk, a ich efektem będzie zniszczenie Starego Miasta w stopniu szacowanym na co najmniej sześćdziesiąt procent.
Już pod koniec lat 40. Polacy przystąpili do odbudowy kościoła wprowadzając technologie nieznane średniowiecznym mistrzom. Drewniana konstrukcja dachowa zniszczona podczas wojny, zastąpiona została stalową, co oczywiście nie jest widoczne z zewnątrz i mogłoby zasmucać wyłącznie miłośników konserwatorskiego pietyzmu. O wiele boleśniejszą stratą wydaje się zmiana formy szczytu elewacji, który odtworzono w uogólnionej, pozbawionej detali formie.
Nie koniecznie musiało to być powodowane pośpiechem czy brakiem zdolności, być może uproszczenie miało dopasować szczyt do surowości gotyckiej architektury i stanowić przeciwwagę dla wybujałej fantazji neogotyckich sztukatorów z XIX stulecia.
Zwarta bryła nyskiej fary przykryta jest dwuspadowym dachem, którego wysokość dorównuje niemal wysokości ścian, a powierzchnia wynosi imponujące cztery tysiące metrów kwadratowych. Już same te dane dają nam wyobrażenie o ogrodzie świątyni.
Dzwięcioprzesłowy korpus nawowy wzniesiono z kamienia i cegły w systemie halowym, czyli rozpinając sklepienia naw bocznych na wysokości analogicznej z wysokością głównej nawy, korpus zamknięty jest jednoprzęsłowym prezbiterium otoczonym obejściem stanowiącym przedłużenie naw bocznych. Widać zatem, że zarówno w rzucie, jak i sposobie myślenia o bryle, twórcy dążyli do spoistości.
Przestrzenie między przyporami wspierającymi obwodowe mury wykorzystano na kaplice, spośród których aż szesnaście zachowało charakter gotycki, dwie zaś – ukształtowane zostały w epoce baroku, jednak największą barokową modyfikację bryły stanowiło dostawienie od strony prezbiterium oktagonalnego baptysterium, które z kościołem komunikuje łącznik i „mała zakrystia” zaplanowana również na planie ośmiobocznym, co na pohybel średniowiecznym twórcom, a ku uciesze dzisiejszych widzów urozmaica kubiczny, zwarty charakter budowli. Patrząc od strony nyskiego rynku, oktagony zasłonięte są dumną gotycką sylwetą, która prezentuje się równie okazale na współczesnym zdjęciu, co średniowiecznym drzeworycie.
Stojąc przed nyską farą można jednak postawić pytanie – ile z gotycku jest w tym „gotyku”? Już w partii fasady widoczny jest zarys średniowiecznej dyspozycji naw. Szeroka główna przestrzeń doświetlona jest ostrołukowym oknem w górnej partii dekorowanym maswerkowym ornamentem.
Dwa flankujące ją węższe okna zapowiadają nawy boczne, analogicznie przykryto je ostrym łukiem i zadbano o kamieniarskie opracowanie. I na tym lista oryginalnych rozwiązań fasady niestety się kończy.
Kruchta z dwoma portalami stanowi dzieło neogotyckie, dodane już w XIX stuleciu, zaś szczyt – jak wspomniałem – odtworzono w II wojnie światowej w formie zubożonej, przez co stracił na sile oddziaływania i jego blask architektonicznej dominanty fasady zdecydowanie przybladł.
Nawet na etapie analizowania rzutu kościoła dostrzec można było barokowe ingerencje. Uważnemu oku nie umknął one także w fasadzie – między narożnymi przyporami wygospodarowano miejsce dla rzeźbionej w kamieniu grupy ukrzyżowania.
Lepsze bywa wrogiem dobrego i stare porzekadło doskonale sprawdza się w odniesieniu do sklepień fary. Dzięki archiwaliom wiemy, że pierwotnie nawa główna przykryta była charakterystycznym dla praskiego warsztatu parlerowskiego sklepieniem sieciowym. Niestety, XIX-wieczni architekci uznali się za bardziej gotyckich niż średniowieczni mistrzowie, i zastąpili je konwencjonalnym sklepieniem krzyżowo-żebrowym.
Na szczęście łupem XIX-wiecznych architektów nie padły cenne i efektowne sklepienia przeskokowe, obecne do dziś w obejściu prezbiterium.
O bogactwie średniowiecznego wystroju świątyni dobitnie świadczy informacja o znajdujących się w niej pierwotnie aż czterdziestu trzech nastawach ołtarzowych. W tej beczce rzeźbiarsko-malarskiego miodu jest i łyżka dziegciu, bowiem do naszych czasów zachował się raptem jeden. Późnogotycki tryptyk datowany na początek XVI wieku umieszczony jest w prezbiterium i pełni zaszczytną rolę ołtarza głównego.
Podziwiając nyską farę warto zajrzeć także do baptysterium, którego ściany wyłożono boazerią zdobioną barokowymi malowidłami przypisywanymi Karolowi Dankwartowi. Centralnym obiektem wyposażenia jest późnogotycka chrzcielnica, której rokokowa pokrywa wymownie świadczy o nakładaniu się na siebie dziedzictwa kolejnych książąt-biskupów i nyskich mieszczan. Zarówno jednych, jak i drugich upamiętniają liczne epitafia umieszczane w ścianach fary od późnego średniowiecza aż po XVIII wiek tworząc panoramę lokalnych tuzów, którzy nyską świątynię wybrali na miejsce swojego spoczynku.
Oglądając nyską farę trudno przeoczyć osobliwą dzwonnicę, sprawiającą słusznie wrażenie niedokończonej. Kiedy w 1474 roku przystępowano do budowy wieży, plany były szalenie ambitne – marzono o wzniesieniu budowli sięgającej stu metrów wysokości.
Kto wie, czy nie oglądalibyśmy dziś renesansowej wieży na gotyckim zrębie, gdyby nie nieprzewidziana trudność. Grunt okazał się niestabilny, sama dzwonnica zaś – osiadać. Z lękiem obserwowano, jak budowla traci pion, przechylając się, ku rozpaczy bezradnych budowniczych.
Dzwonnicę założono na planie kwadratu, a ceglane ściany oblicowano kamienną okładziną. Planując tak spektakularną wysokość, konieczne było wzmocnienie narożników przyporami, stąd też pary uskokowych szkarp wzmacniających ściany. Za wznoszenie pierwszych dwóch kondygnacji – jak informują zachowane do dziś tablice fundacyjne – odpowiadał Mikołaj Hirz, którego sprowadzono prawdopodobnie z Nadrenii.
Trzecia kondygnacja ukończona była w roku 1493, za czasów rządów biskupa Jana IV Rotha, który bynajmniej nie zamierzał na tym etapie poniechać budowy.
Przystąpiono więc do prac nad kolejnym piętrem, które prowadzono do 1516 roku, a zatem momentu, kiedy estetyka późnego średniowiecza była już w odwrocie, a biskupi coraz łaskawszym okiem zerkali na odrodzeniowe nowinki.
Kto wie, czy nie oglądalibyśmy dziś renesansowej wieży na gotyckim zrębie, gdyby nie nieprzewidziana trudność. Grunt okazał się niestabilny, sama dzwonnica zaś – osiadać. Z lękiem obserwowano, jak budowla traci pion, przechylając się, ku rozpaczy bezradnych budowniczych.
Mieszczanie i biskupi musieli więc pożegnać się z marzeniami o stumetrowej wieży, mimo że znaczna ilość budulca już leżała na placu budowy. Liczący czterdzieści trzy metry korpus wieży nakryto dachem, zaś materiały mające posłużyć do wzniesienia piątej i szóstej kondygnacji przeznaczono na budowę mostu. I choć wieża nigdy nie osiągnęła nawet połowy z wymarzonego pułapu stu metrów, w XIX stuleciu okazała się na tyle rosła, by służyć jako obserwatorium astronomiczne.
W 1941 roku zarekwirowano dzwony, pozostawiając jedynie „Świętego Jakuba”, jednak podczas walk o miasto toczonych cztery lata później i on ulega zniszczeniu. Wypalone wnętrze dzwonnicy wyremontowano w latach 50. XX wieku, a na nowym stelażu zawisły nowe dzwony. Dzwonnica brzmi więc inaczej, na szczęście wygląda niemal bliźniaczo wobec tej zachowanej na przedwojennych litografiach i zdjęciach.
Ciekawostki: • Pochodzący z Nysy reżyser Łukasz Grzegorzek w Nysie nagrywał zdjęcia do swojego filmu „Tak ma być” Akcja tej obyczajowej produkcji dzieje się we współczesnej Polsce. Jak czytamy w oficjalnych zapowiedziach „Tak ma być” - to film o Joannie „Jo” Lisieckiej, współczesnej kobiecie, która stara się pogodzić życie rodzinne, osobiste i zawodowe. I film o mężczyźnie, który usiłuje dotrzymać jej kroku. Główną rolę zagrała Agata Buzek. • Z Nysą związana jest legenda o zdradzie i zbrodni. "Pewnego razu margraf Gero zaatakował Niemcze. Męstwo wojów było jednak silniejsze niż zapędy najeźdźców. Gero nie tylko nie zdobył grodu, lecz oberwał mocne cięgi, że jednak apetyt na żyzną krainę miał wielki, postanowił spróbować z innej beczki. - Jak nie wezmę ich walką wręcz, to podstępem ich wezmę – medytował chodząc wśród obozowiska, wreszcie i plan miał gotów. Margraf nie zwlekając postanowił spotkać się ze słowiańskimi kniaziami zaproponować im zdradę. Tak też się stało. Jednakże tylko jeden z kniaziów, który za wszelką cenę pragnął dostać piękną zbroję, przystał na hańbiącą propozycję. Nazajutrz znów zwarły się szeregi walczących. Zdrajca ze swą drużyną bił się oczywiście u boku Gerona. W pewnej chwili mocnym uderzeniem miecza powalił na ziemię starego słowiańskiego woja. Był to ojciec zdrajcy. Oczywiście młody kniaź nie słyszał ojcowskiego przekleństwa, lecz po śmierci spełniły się jego słowa. Zdrajca i ojcobójca pojawiał się przez długie lata na karym koniu strasząc w okolicach Niemczy. Jeździec i koń byli bez głowy". (za: "Klechy domowe - podania i legendy polskie", Zygmunt Rutkowski i Irena Solińska)
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Górująca w panoramie miasta, gotycka budowla o wspaniałym barokowym wystroju wnętrz ma najwyższą wieżę na Śląsku. Świątynia zarówno skalą, jakością architektury, jak i rangą artystyczną wyposażenia zaświadcza o dawnym znaczeniu i zamożności Świdnicy – niegdyś stolicy księstwa świdnicko-jaworskiego, miasta o silnych...
Katedra we Fromborku należy do najwspanialszych w Polsce świątyń w stylu północnego, ceglanego gotyku. Do dziejów świata przeszła dzięki Mikołajowi Kopernikowi, który przez ponad 30 lat tu mieszkał, pracował i umarł. Katedra za odpusty Zespół katedralny we Fromborku zachwyca malowniczym...
Takie miasta uwielbiam. Najpierw rzuca się w oczy szeroko rozlana na mapie błękitna plama Zalewu Kamieńskiego, z którego wrasta cypel pokratkowany uliczkami wytyczonymi jeszcze w średniowieczu, i zgodnie ze zwyczajem wieków średnich – okolony pierwotnie murami oraz fosą, po której...