Grażyna Kulczyk: rezygnuję z mężczyzn
Grażyna Kulczyk. Kolekcjonerka, mecenaska sztuki, filantropka, inwestorka. Twórczyni Muzeum Susch w Szwajcarii.
Fot. Adam Pluciński / Movie Picture
Wywiady

Grażyna Kulczyk: rezygnuję z mężczyzn

Zanim zaczniemy rozmowę to niech mi pan powie: dlaczego „Spotkania z Zabytkami” postanowiły rozmawiać ze mną?

To chyba nic dziwnego. Kolekcjonerka, która jest twórczynią muzeum w zabytkowych zabudowaniach klasztornych w Szwajcarii. Wcześniej choćby remont browaru w Poznaniu. Mam wymieniać dalej?

Bo już zaczęłam się obawiać, że zaklasyfikowaliście mnie jako zabytek.

Grażyna Kulczyk ma dystans do siebie?

W tak bardzo męskim świecie – bez względu na to, czy mowa o biznesie, czy o kolekcjonerstwie – trzeba mieć dystans. I wcale na to nie narzekam.

Ale ostatnio zrezygnowała pani z mężczyzn.

Tylko w jednym aspekcie.

Mówię oczywiście o obszarze kolekcjonerskim. Widać wyraźnie zmianę profilu pani zbioru:

w 2022 roku polskie media obiegła informacja, że Grażyna Kulczyk wyprzedaje swoje zbiory. Pod młotek poszły bardzo znane obrazy z pani kolekcji.

Mowa o Nowosielskim, Kantorze, Fangorze. Wyprzedaje pani mężczyzn klasyków współczesności, którzy są zapisani wielkimi literami w historii sztuki. Skąd ta decyzja?

Kolekcja, którą się obrasta przez lata, jest jak skóra albo ubranie. Czasem warto je zmienić, gdy już jest za ciasne. Z pewnymi dziełami traci się po prostu emocjonalną więź. I nie znaczy to wcale, że to były złe wybory artystyczne. Wręcz przeciwnie. Na tamtym etapie to były najlepsze obrazy, które mogłam nabyć. Przecież na aukcję poszły wręcz znakomite dzieła sztuki, dlatego nie nazywam tego wyprzedażą. I powiem rzecz pewnie dla wielu zaskakującą, ale

sprzedaż fragmentu kolekcji jest właśnie bardzo świadomym wkładem w rozwój kolekcjonerstwa w Polsce. Czasem to nie popyt jest problemem, ale podaż.

Zakładam, że te dzieła trafiły do ludzi, którzy wzbogacą swoje zbiory albo dadzą im impuls do kolekcjonowania. U mnie od lat czekały w magazynach. A dzisiaj takich Fangorów czy Kantorów po prostu na rynku nie ma. Więc się cieszę. I mogę powiedzieć, że jestem z siebie dumna. Świat się zmienia i ja się zmieniam. Jestem dojrzałą kolekcjonerka, od lat wymienianą w gronie 200 najważniejszych kolekcjonerów świata. Widzę siebie i swoją rolę inaczej. Buduję kolekcję, która będzie ważnym wkładem w historię sztuki.

Fot. Adam Pluciński / Move Picture
Grażyna Kulczyk: rezygnuję z mężczyzn
Grażyna Kulczyk na tle obrazów Tadeusza Kantora

Śledzi pani dalsze losy obrazów ze swojej kolekcji?

Absolutnie nie. Nie wiem, kto je kupił. I niech tak zostanie.

Nadal nie żałuje pani w takich sytuacjach? Od cyklu aukcji z obiektami z pani kolekcji minęło już trochę czasu.

Nie. Taką mam naturę. Gdy przychodzi czas podjęcia decyzji, to rozważam, przyglądam się wszystkim „za” i „przeciw”, a potem… ciach! I idę dalej, nie oglądając się za siebie. Gdybym tak nie robiła, to nie osiągnęłabym tak wiele. Wolę skupić się na przyszłości.

I co Pani widzi? Przyszłość kolekcji Grażyny Kulczyk to czas kobiet?

Przyszłość świata sztuki to czas kobiet. Nie tylko tych współczesnych, lecz także tych, które tworzyły w przeszłości, ale z czasem zostały zapomniane lub niewłaściwie zinterpretowane.

Moja kolekcja chce aktywnie tę przyszłość współtworzyć. Myśląc o swoich zbiorach i patrząc na to, co jest moim zadaniem i największym wyzwaniem, pomyślałam, że w tym męskim świecie to kobieta powinna zadbać o kobiety sztuki. I to był początek mojego „zrywania z mężczyznami”. Zrozumiałam, że nie chcę już dłużej petryfikować tego historycznego układu, w którym o sztuce opowiadają nam faceci, o facetach i dla facetów. A tak to wyglądało przez wieki. Oni byli właścicielami kolekcji, dyrektorami muzeów, autorami książek i opracowań o sztuce. Skoro teraz ja jako kobieta mam możliwości, żeby wpłynąć na zmianę, to powinnam to robić. Koniec z pomijaniem kobiet w historii sztuki.

Ale jednak kilku artystów zostało w kolekcji.

Oczywiście. Ale to tacy, do których mam wielki sentyment, bo na pewnym etapie sporo nas połączyło, wiele się od nich nauczyłam. Albo tacy, którzy do tych moich kobiecych wyborów pasują. Został ze mną np. cykl Nowosielskiego, który w bardzo perwersyjny sposób pokazuje kobiety, pozostające pod seksualną dominacją mężczyzn. To dla mnie ciekawy wątek w jego malarstwie. Zostało też wiele prac światowych minimalistów i konceptualistów. To dla mnie niezwykle istotna część mojej kolekcji. Dan Flavin, Sol LeWitt, Donald Judd czy Marcel Broodthaers byli ważni w formowaniu mnie jako kolekcjonerki.

Ale – co ciekawe – sprzedała pani także niektóre prace kobiet.

Tak, ale tylko dlatego, że prac niektórych artystek jest więcej w kolekcji i mogłam sobie pozwolić na wyselekcjonowanie tych dzieł, które są spójniejsze z kolekcją. Ogólnie wybrałam na aukcję prace, które nie miały być manifestem feministycznym, tylko podzieleniem się moimi fascynacjami artystycznymi i wyborami kolekcjonerskimi. Chciałam, żeby prace bardzo interesujących artystek znalazły nowy dom, w którym mogą inspirować i prowokować. Miejsce, w którym na co dzień będą cieszyć czyjeś oko. U mnie na swój czas czekałyby w magazynach miesiącami. Nie jestem już na etapie zachłannego kolekcjonowania, w którym cieszy tylko posiadanie.

Fot. Stefano Graziani / Muzeum Susch / Art Stations Foundation Ch
Grażyna Kulczyk: rezygnuję z mężczyzn
Zofia Kulik, „Ethnic Wars. Large Vanitas Still Life”, 1995/2017 r.

Zwracanie się w kierunku sztuki kobiet to trend widoczny dziś w świecie sztuki. Wystarczy wspomnieć, że Biennale w Wenecji w 2022 r. również w centrum zainteresowania postawiło kobiety.

I proszę zwrócić uwagę, jak dynamicznie skala prezentacji wykreowała popyt na sztukę kobiet, jak wiele odkryć i przewartościowań dokonało się w kanonie sztuki. Ale to biennale to nie jest początek, lecz konsekwencja tego, jak świat sztuki próbuje na siebie krytycznie spojrzeć i zwrócić uwagę, że bez kobiet nie ma kompletnej narracji historii sztuki. Lata, a wręcz wieki marginalizacji spowodowały, że pole do spektakularnych i systemowych odkryć jest wciąż ogromne. Kuratorka Cecilia Alemani – gromadząc dzieła nieraz bardzo zaskakujące i mało znane szerokiej publiczności – wybrała także minimalistyczną pracę Nandy Vigo z mojej kolekcji, którą prezentowała na wystawie w Giardini. Okazało się, że wiele artystek awangardowych, które były przedstawione na biennale, jest już od długiego czasu w mojej kolekcji. To jeden z tych momentów, gdy czuję nie tylko dumę, lecz także to, że moje wybory są trafne i doceniane.

Nawet jeśli był to na początku kierunek, w którego sens powątpiewano. Bo decyzja o zbudowaniu muzeum w Susch, małej wiosce w szwajcarskich Alpach, była dla wielu ogromnym zaskoczeniem.

Kiedy początkowo koncepcja muzeum w Poznaniu, a później w Warszawie upadła, wiedziałam, że – już wolna od sentymentów – mogę ryzykować i przekroczyć granice, które moja racjonalna natura wcześniej wyznaczyła. Ale wbrew temu, co się mówiło o mojej decyzji, była ona dokładnie przemyślana. Gdy pan spojrzy na mapę i przyłoży nóżkę cyrkla dokładnie w Susch, to wykreśli pan granicę obszaru, w którym w niemal równej odległości są Davos i Sankt Moritz. Co więcej, gdy się przyjrzeć, to łatwo można dostrzec, że właściwie w większości tych miejscowości są filie znanych galerii lub domy znanych kolekcjonerów. Genius loci tego regionu jest niesamowitym i bardzo istotnym elementem artystycznego krwiobiegu Europy. Wiem, że niewiele osób oceniających moją decyzję przez pryzmat światowego, zimowego splendoru alpejskich miejscowości zdaje sobie z tego sprawę, że to tutaj sto lat temu spędzali czas Niżyński, Nietzsche, Einstein, Mann. Dzisiaj można spotkać tu na biegówkach Normana Fostera, Jacques’a Herzoga czy Petera Zumthora. A Peter Fischli czy Miriam Cahn spędzają tu dużą część roku. Tu pielgrzymowanie i codzienne obcowanie ze sztuką nikogo nie dziwi. Dlatego właśnie ten projekt – na miarę Fitzcarraldo – jest w gruncie rzeczy bardzo dobrze osadzony w szwajcarskiej rzeczywistości. Odległość nie ma takiego znaczenia. Znaczenie ma niezwykle ambitny, instytucjonalny program, a także niebagatelna jakość architektury, które sprawiają, że ludzie chcą tutaj wracać. Liczba odwiedzających mówi sama za siebie –

od otwarcia Muzeum Susch odwiedziło blisko 100 tysięcy art aficionados.

Zakładałam, że kiedy będzie pojawiać się tu kilkadziesiąt osób w ciągu dnia, to uznam to za sukces. Tymczasem bywają dni, w których frekwencja sięga kilkuset osób.

Fot. Adam Pluciński / Movie Picture
Grażyna Kulczyk: rezygnuję z mężczyzn
Grażyna Kulczyk na tle pracy Vanessy Beecroft „VB 43.019” z 2000 r.

Czyli sztuka kobiet stała się przepisem na sukces?

W muzeum i instytucie skupiamy się na poszukiwaniu nieodkrytych lub niedostatecznie zinterpretowanych kobiet i ich twórczości w Europie. Naszym celem jest być ośrodkiem, który nie tylko gromadzi wiedzę, lecz także prezentuje te artystyczne zjawiska w nowym, szerszym kontekście. Wreszcie mamy czas, w którym jednocząca się Europa może włączyć do kanonu sztuki Bałkany, kraje bałtyckie czy inne kraje Europy Centralnej. Proszę mi wierzyć, że jest wciąż bardzo dużo do odkrycia i opracowania. Czeka nas sporo niespodzianek. Naszym zadaniem jest penetrowanie uczelni, galerii i studiów artystek, żeby w zapomnienie nie poszły wartościowe dla historii sztuki twórczynie. W ciągu pięciu lat zamierzamy opublikować ich obszerną antologię. Żeby to zadanie było zrealizowane na najwyższym poziomie akademickim, nie mogą to być tylko moje indywidualne ambicje, lecz także pasja całego zajmującego się tym zespołu. Mam też poczucie uczestniczenia w większym, światowym projekcie. W Paryżu działa od jakiegoś czasu prowadzone przez Camille Morineau AWARE, które niedługo stanie się częścią badawczą Centre Pompidou. Tego rodzaju działalność badawcza jest też prowadzona w Brooklyn Museum w Nowym Jorku i w kilku innych miejscach na świecie. Realizując projekty, wspólnie na nowo kreślimy portret sztuki, w którym tym razem będą także obecne artystki pomijane przez dekady. Myślę, że to będzie ważniejszy wkład w rozwój historii sztuki niż zbudowanie muzeum w Susch, wystawy czy nawet dziś już bardzo duży zbiór dzieł kobiet, który wciąż rozbudowuję.

Chcesz być na bieżąco z przeszłością?

Podanie adresu e-mail i kliknięcie przycisku “Zapisz się do newslettera!” jest jednoznaczne z wyrażeniem zgody na wysyłanie na podany adres e-mail newslettera Narodowego Instytutu Konserwacji Zabytków w Warszawie zawierającego informacje o wydarzeniach i projektach organizowanych przez NIKZ. Dane osobowe w zakresie adresu e-mail są przetwarzane zgodnie z zasadami i warunkami określonymi w Polityce prywatności.

To dzieje się na naszych oczach. Mária Bartuszová po latach miała wystawę w Tate Modern tuż przed Abakanowicz.

Jednak osiągnęła to nie dlatego, że desperacko zabiegała o uwagę świata. Gdyby nie pewien uważny niemiecki galerzysta, nikt poza Słowakami i Czechami nie dowiedziałby się o jej istnieniu.

Żeby odnieść sukces w sztuce, nie wystarczą talent i ciężka praca. Istotne jest rozumienie mechanizmów promocyjnych, a tylko nieliczne artystki trafiły na swój dobry czas i wiedziały, jak go wykorzystać.

Przykładem, że nawet tym najlepszym trzeba pomóc, będzie kolejna prezentacja w Susch. Tym razem to pokaz estońskiej artystki Anu Põder. To genialna twórczyni, która zasługuje na szczególną uwagę świata. O wyjątkowości jej sztuki świadczy choćby to, że kiedy poprosiłam o kuratorowanie w Muzeum Susch jej wystawy rozchwytywaną dziś kuratorkę ostatniego biennale weneckiego, Cecilię Alemani, zgodziła się bez wahania.

Znowu sukces.

Nie musiałam jej nawet przekonywać. Jest zachwycona twórczością Anu Põder nie mniej niż ja.

Będzie kolejnym pani odkryciem na miarę Heidi Bucher?

Gdy zobaczyłam pracę Bucher „Herrenzimmer”, to w kilka minut poczułam, że muszę ją włączyć do kolekcji. Artystka w sztukę transformowała doświadczenia swojej młodości, kiedy kobiety w Szwajcarii – w odróżnieniu od reszty Europy – nie miały pełni praw wyborczych. Podobne do płatów skóry odwzorowania ścian „męskiego” pokoju są formą odreagowania – artystycznie niezwykle ciekawą i poruszającą. Kiedy się nią zainteresowałam, Heidi Bucher była artystką znaną tylko niewielkiej grupie ekspertów. Dziś jest uznawana za jedną z najważniejszych artystek w powojennej Szwajcarii. To jeden z najważniejszych, wręcz symbolicznych elementów ekspozycji stałej w muzeum w Susch.

Grażyna Kulczyk: rezygnuję z mężczyzn

W Polsce pomysłem było postawienie muzeum ikony. Mówiło się, że myśli pani o zleceniu dla jednego z najbardziej znanych architektów, wspomnianego już Petera Zumthora. Ale zdecydowała się pani na odrestaurowanie dawnego browaru klasztornego. Właściwie przyjeżdżając do Susch, trudno na pierwszy rzut oka wychwycić, że w tej wiosce znajduje się muzeum sztuki współczesnej. Jest wtopione w dawne zabudowania browarne. Tylko górująca nad malowniczym krajobrazem wieża z marmuru zdradza, że coś może nas tu zaskoczyć.

Na wstępie muszę powiedzieć, że od dawna jestem zafascynowana restauracją i rewitalizacją historycznych obiektów. Inspiruje mnie i motywuje zetknięcie z historią, odczytywanie jej w układzie funkcjonalnym, używanych kiedyś materiałach, i nadawanie jej nowej, aktualnej formy i funkcji.

Fot. Clauio von Planta / Muzeum Susch / Art Stations Foundation Ch
Grażyna Kulczyk: rezygnuję z mężczyzn
Widok na Susch. Biały budynek przed kościołem to jedno zzabudowań muzeum

Jestem przekonana, że wyburzanie i budowanie na nowo jest trywialne.

A ja nigdy w życiu nie szłam na łatwiznę. Interesuje mnie zachowywanie ciągłości. Ile było przykładów wartościowych obiektów, które zniknęły z powierzchni ziemi i na tym miejscu powstały budynki bez pomysłu? Ile zabytków straciliśmy bezpowrotnie tylko dlatego, że komuś nie chciało się podejmować trudnych decyzji i ryzyka? W Poznaniu, w kompleksie Starego Browaru, przywróciłam do życia i rozbudowałam założenia przemysłowe, które powstały w XIX wieku. Praktycznie od otwarcia to miejsce stało się światowym benchmarkiem dla tego typu projektów.

Fot. Stefano Graziani / Muzeum Susch / Art Stations Foundation Ch
Grażyna Kulczyk: rezygnuję z mężczyzn
Wnętrze muzeun Susch

Oczywiście tutaj sytuacja była nieco inna. Nie chcąc nadmiernie ingerować w delikatną zabudowę alpejskiej wioski i poklasztornych obiektów, zdecydowałam się na niezwykle skomplikowany proces wykucia potrzebnych ze względów funkcjonalnych przestrzeni w skałach pod istniejącą zabudową. Walczyliśmy z ekstremalnymi warunkami, w trakcie wykonywania prac czekało nas mnóstwo geologicznych niespodzianek. I byłam aktywna podczas całego procesu projektowania i w trakcie prowadzenia prac budowlanych. Wiele decyzji musiałam podejmować na bieżąco. To był nie tylko nieprawdopodobny wysiłek, lecz także na koniec ogromna satysfakcja pracy przy codziennej kreacji.

Gdy oprowadzano mnie po muzeum, zwracano mi uwagę na tradycyjne techniki budowalne, wykorzystane przy renowacji budynku – jak tynk Dämmputz, czyli mineralna mieszanka uzyskana z lokalnych surowców o odpowiedniej porowatości, co zapewnia odpowiedni mikroklimat, jak posadzka z otoczaków, które przywodzą na myśl trakty w szwajcarskich wioskach. Są nawet nowatorsko wykorzystane gumy, które stosuje się, by krowy nie ślizgały się na mokrym podłożu. Tym razem wykorzystano je jako… materiał antypoślizgowy na schodach.

Fot. Stefano Graziani / Muzeum Susch / Art Stations Foundation Ch
Grażyna Kulczyk: rezygnuję z mężczyzn
Monika Sosnowska, „Stairs”, 2016–2017 r.

Bardzo mi zależało, żeby ochronić niektóre stare elementy, jak poidła dla koni, fragmenty posadzek, drewnianej stolarki czy kamienne ściany ze ściekającą wodą. Sporo było tu technicznego ryzyka – w końcu muzeum musi spełniać bardzo wyśrubowane warunki techniczne. Miałam głębokie przekonanie, że bardzo łatwo jest przekroczyć cienką granicę, która oddziela dobrą architekturę od imitacji. Z satysfakcją przyznaję, że udały się te nowoczesne „minimalne interwencje”, które nie konkurują z tradycją, ale ją wspierają, dopisując kolejną warstwę historii.

Co jednak ważne,

gdy decydowałam się na projekt w Susch, byłam pewna, że uda mi się stworzyć główną siedzibę kolekcji i muzeum w Warszawie.

To miejsce miało być jedynie filią, przestrzenią dla eksperymentalnych projektów, a także platformą do promowania polskich artystów. Faktycznie główna działalność mojej fundacji miała być ulokowana w Polsce. Dużą część przestrzeni byłaby zajęta ekspozycją mojej kolekcji. Tak się jednak nie stało.

Trudne wspomnienie?

Nie, może trochę żal, bo chciałam udostępnić swoją kolekcję polskiej publiczności. Znajdują się tam dzieła światowych artystów, których praktycznie nie ma w polskich instytucjach muzealnych. Ale – jak już panu wspomniałam – żal trzyma mnie tylko przez chwilę. Bardzo szybko zaczynam podążać do przodu, ku nowym projektom. Może mi pan nie wierzyć, ale ja naprawdę nie chowam urazy – ani w życiu zawodowym, ani osobistym. Rozstania czynią mnie silniejszą.

Ale jednak przyzna pani, że jest wiele momentów, które mogły się nie udać. Polka stawiająca muzeum sztuki w Alpach.

Bardzo dziękuję, że nie dodał pan „polskie muzeum”. Bo moją ambicją nie było tworzenie polskiego skansenu w Szwajcarii. Takie projekty w dzisiejszym świecie są anachroniczne i kontrproduktywne. Susch od początku miał być międzynarodową instytucją. Bardzo mnie irytuje, gdy czasem spotykam określnie, że to jest polskie muzeum.

Fot. Stefano Graziani / Muzeum Susch / Art Stations Foundation Ch
Grażyna Kulczyk: rezygnuję z mężczyzn
Muzeum od strony rzeki Inn

Polskiej sztuki tu jednak nie brakuje.

Ale ona tu jest nie tylko dlatego, że jest polska, lecz także dlatego, że to są wybitne dzieła współczesnych artystek i artystów, które dobrze definiują zaangażowanie i fundatorkę. Zofia Kulik, Joanna Rajkowska, Mirosław Bałka czy Piotr Uklański to dziś artyści obecni na międzynarodowym rynku. Są to twórczynie i twórcy doceniani i obecni w światowej sztuce od Warszawy po Nowy Jork. Nie można interesować się dziś sztuką i nie wiedzieć, kim są. Chwilę po zainstalowaniu efektownej pracy Moniki Sosnowskiej, marszand szwajcarski, jedna z kluczowych postaci rynku sztuki na świecie, powiedział: „Tego to ja ci naprawdę zazdroszczę”. Można mieć satysfakcję, kiedy słyszy się takie słowa od jednego z najbardziej znanych kolekcjonerów i współwłaściciela globalnej galerii. Bardzo przemyślaną decyzją z mojej strony było zorganizowanie dopiero teraz, w piątym roku działalności, wystawy polskiej artystki – Wandy Czełkowskiej.

Ten wybór wydaje się dość nieoczywisty. Dlaczego akurat jej sztuka?

A kogo miałam pokazać? Abakanowicz? Po wystawie w Tate Modern to byłoby dość oczywiste i nieodkrywcze. Magdalena Abakanowicz była niezwykłym fenomenem artystycznym i autopromocyjnym. Od dziesięcioleci jej prace były obecne w światowych kolekcjach i muzeach. W Londynie można było po raz kolejny stwierdzić, że jest ona jedną z najważniejszych postaci w historii sztuki.

Zadaniem mojego muzeum jest jednak odkrywanie artystek przeoczonych, niedocenionych czy niedostatecznie zinterpretowanych, a nie pokazywać to, co jest potwierdzonym wielokrotnie faktem.

Moją ambicją jest otwieranie świata sztuki na nierozpoznane szerzej nazwiska. I taką postacią jest właśnie Wanda Czełkowska. Drobna, piękna kobieta, która udowodniła, że potrafi wykroić sobie miejsce w zdominowanym przez mężczyzn świecie rzeźby. Ciężkim dosłownie i w przenośni. Bo to przecież prace wymagającego ogromnego wysiłku fizycznego, jej dzieła to często dość duże, przestrzenne obiekty. Ale to także kwestia tego, że choć należała do kręgu artystek II Grupy Krakowskiej, nie poddała się charyzmatycznemu przywództwu Kantora. Była indywidualistką. Kiedy w Krakowie zaczęła być znana i pożądana, podjęła decyzję o przeprowadzce do Warszawy. Cały jej świat sprowadzał się do tworzenia. Dzisiaj artyści młodego pokolenia oswoili mechanizmy rynku sztuki i nauczyli się nie bać i działać również w przestrzeni komercyjnej. Wanda Czełkowska nie widziała świata poza sztuką. Kochała swoje prace jak dzieci, nie potrafiła ich sprzedawać. Czełkowska nie była zainteresowana współpracą z galerzystami, krytykami i kolekcjonerami.

Rozmowy i analiza źródeł archiwalnych zwróciły moją uwagę na twórczość tej rzeźbiarki. Wszyscy, z którymi rozmawiałam, byli zgodni co do tego, że jest to artystka, która zrobiła w życiu swoim wszystko, żeby pozostać w swojej bezpiecznej niszy. Gdy dokładnie zapoznałam się z jej postawą i wyborami życiowymi, uznałam, że to ona będzie pierwszą Polką z monograficzną wystawą w Muzeum Susch. Międzynarodowa, bardzo wyrobiona publiczność jest zachwycona jej twórczością. A panu jak się podoba?

Wyprzedzała swój czas pod wieloma względami. To zdematerializowanie rzeźby, przenikanie się przestrzeni wewnętrznych i zewnętrznych, które tym kubaturom nadają lekkości, jest niezwykle pociągające. Dziś – w czasach po twórczości Henry’ego Moore’a – to już oczywiste, ale wtedy dopiero to zaczynało być modne. Jeszcze nie było w głównym nurcie.

Czełkowska była też wcieleniem równouprawnienia w świecie sztuki – choć specyficznie to pojmowała. Dziś feministki krytykowały by jej postawę. Ona nie chciała widzieć różnicy między artystkami – kobietami – i artystami – mężczyznami. Ona wręcz się oburzała i jak ktoś mówił, że jest rzeźbiarką – zawsze poprawiała takie sformułowanie i mówiła, że jest rzeźbiarzem. Podobnie jak amerykańska malarska Georgia O’Keeffe. Dla Czełkowskiej sztuka zaczynała się w głowie i stamtąd była przenoszona na materię. A praca fizyczna? Twierdziła, że dla niej nie była męcząca.

Dziś z feministkami stoczyłaby bój o feminatywy. Choć z pani opowieści wyłania się bardzo świadoma osoba, która być może właśnie dziś lepiej niż wielu innych rozumiałaby konieczność ich używania, by podkreślać własną autonomię. Czasy się zmieniły, zmieniła się świadomość.

Ciekawe, co pan mówi. Jednak za Czełkowską odpowiadać nie będę.

A pani ulubiona praca?

Zawsze ta, którą właśnie kupiłam. Uwaga, skupienie i analiza potrzebna do podjęcia decyzji o zakupie powoduje, że te dzieła, które w danej chwili chcę włączyć do kolekcji, są tymi najważniejszymi.

A pani ostatni zachwyt?

Kupiłam niedawno duży zbiór fotografii Běli Kolářovej – znakomitej czeskiej artystki. Trzeba pamiętać że czeska szkoła fotografii była wtedy jedną z najważniejszych na świecie.

I te dzieła, jak rozumiem, już z panią zostaną?

Nigdy nie wiadomo. Może kiedyś dokonam kolejnej zmiany w kolekcji, poszerzę pole eksploracji lub jeszcze bardziej je zawężę. Jeszcze przez długie lata nie zamierzam zastygnąć w miejscu.

Fot. Adam Pluciński / Movie Picture
Grażyna Kulczyk: rezygnuję z mężczyzn

Grażyna Kulczyk

Jedna z najbogatszych Polek, kolekcjonerka, mecenaska sztuki, filantropka, inwestorka. Odrestaurowała Stary Browar w Poznaniu. Twórczyni Muzeum Susch w Szwajcarii.

Łukasz Gazur

Krytyk sztuki i teatru, wieloletni szef działu kultury w "Dzienniku Polskim" i "Gazecie Krakowskiej". Publikował i współpracował m.in. z "Przekrojem", "Tygodnikiem Powszechnym", "Wprost", TVP Kultura. Wykładowca akademicki na kierunkach kolekcjonerskich i antykwarycznych oraz dziennikarskich. Czterokrotnie wyróżniony Nagrodą Dziennikarzy Małopolski. Członek polskiej sekcji międzynarodowego stowarzyszenia krytyków AICA. Zastępca redaktora naczelnego magazynu "Spotkania z Zabytkami".

Popularne

Uwielbiam każdy pokój, ale najbardziej lubię siedzieć na dachu

Domanice. Perełka pośród zabytków Dolnego Śląska rozciąga się nad Zalewem Mietkowskim. Wzniesiono ją w XVIII wieku na miejscu XIII-wiecznej rycerskiej siedziby obronnej. To tutaj mieszkał potomek pruskiego króla Fryderyka Wilhelma II – książę Fryderyk Wilhelm von Brandenburg. Teraz do rezydencji wprowadził się jej nowy właściciel – aktor Maciej Musiałowski...

Kartografia to męska dziedzina? Czyli warstwy Wrocławia oczami kobiety

Malarka Kasia Kmita używająca techniki wycinanki do opowiadania otaczającego ją świata, tym razem na wystawie „Contrafactur” wzięła na warsztat zaginiony plan Wrocławia z XVI wieku autorstwa Barthela i Georga Weihnerów. W jej interpretacji różne epoki, kultury, budowle, osobiste ścieżki mieszkańców...