Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Tegoroczna edycja bydgoskiego Vintage Photo Festival, który prezentuje przeszłość i teraźniejszość fotografii analogowej, rusza 15 września pod kopernikańskim hasłem „Obserwatorium”. Obok klasyków, jak Edward Hartwig, Maria Chrząszczowa czy Krzysztof Gierałtowski, współczesne ujęcie analogu przedstawi m.in. laureatka Grand Press Photo 2023 Emilia Martin, a na przebój zapowiada się pierwsza wystawa fotograficzna poświęcona legendarnej Simonie Kossak. O tym wszystkim opowiada dyrektorka festiwalu, Katarzyna Gębarowska – kuratorka i badaczka historii fotografii.
To już 9. edycja waszego festiwalu, można więc pokusić się o spojrzenie z dystansu – czy ten sposób opowiadania o fotografii, z sięganiem do jej analogowych korzeni, sprawdził się według ciebie? Czy „moda na vintage” w obszarze fotografii nadal trwa, rozwija się także wśród młodych twórców urodzonych w erze cyfrowej?
Fotografia analogowa, korzystająca ze starych, tradycyjnych technologii, nadal żyje i ma się dobrze. Od zeszłego roku jesteśmy w międzynarodowej sieci The Analog Photography Festival Network, której pierwszy zjazd odbył się w Barcelonie z udziałem podobnych do naszego festiwali z całego świata – od Finlandii po Meksyk. Jest ich obecnie kilkanaście, a ta liczba wciąż rośnie! W kwietniu nasz zespół odwiedził siostrzaną Analog Manię w rumuńskiej Timisoarze. Prezentowaliśmy tam naszą sztandarową wystawę „Kobiety Fotonu”, która była pokazywana w Polsce kilka lat wcześniej i do której napisałyśmy z Małgorzatą Czyńską książkę o fotografkach, osnutą wokół historii bydgoskiej fabryki papierów fotograficznych. Odzew był ogromny! Wielu tamtejszych fotografów pamiętało jeszcze pracę na polskich papierach analogowych, bo zachodnie papiery były wtedy trudno dostępne. Podobne fabryki były w wielu krajach bloku wschodniego – w Rumunii, Jugosławii, na Węgrzech, ale nasze były szczególnie poszukiwane ze względu na jakość. Pochodziły z fabryki założonej przez Mariana Dziatkiewicza w 1925 roku pod nazwą Alfa, która po wojnie została upaństwowiona jako Foton. Niedługo będziemy obchodzić jej stulecie.
Po pierwszych edycjach festiwalu przeżywaliśmy kryzys, głównie finansowy. Bardzo łatwo jest bowiem pokazać cyfrowe wydruki zdjęć, ale jeśli chcesz prezentować odbitki, techniki szlachetne, delikatne cyjanotypie – jest to czasochłonne i kosztowne. Cieszę się, że wytrwałam, bo w końcu moda na vintage okrzepła i to my dziś wyznaczamy trendy.
Tegoroczne hasło – „Obserwatorium”, nawiązuje w pewien sposób do Roku Kopernika, ale jak ma się do fotografii?
Najprościej powiedzieć, że każdy fotograf jest obserwatorem, a każda osoba fotografowana jest obserwowana. Poszliśmy za hasłem w sposób zarówno dosłowny, jak i przenośny. Z Australii przyleci do nas Jason De Freitas – fotograf obserwujący zjawiska astrofizyczne. To ciekawy przypadek inżyniera z wykształcenia, który pasjonuje się dawnymi fototechnikami, używa zabytkowych aparatów analogowych, jak zresztą wielu młodych twórców dziś. Łączy je ze współczesną technologią. Zbudował drona, który wynosi nad ziemię kliszę fotograficzną i robi niesamowite zdjęcia nocnego nieba. Jego projekt „Hello Darkness” to prawdziwe obrazy nieboskłonu, bez cyfrowej obróbki – mają materialny, analogowy punkt wyjścia, którego nie da się podrobić.
Przy okazji mamy bardzo ciekawe połączenie, bo w naszym konkursie pokazujemy też wyróżnione fotografie Bartosza Korcza, który opowiada z kolei o „kosmosie prywatnym”, który tworzą organiczne odpadki – gnijące śliwki czy winogrona sfotografowane w makroskali. W efekcie jego zdjęcia wyglądają prawie tak, jak zdjęcia kosmosu, które pokazuje De Freitas! Te nieomal abstrakcyjne wizje zbliżają się do siebie.
Trzecie spojrzenie w tym nurcie należy do Emilii Martin, zwyciężczyni Grand Press Photo 2023, która fotografuje prywatne obserwatoria nieba, tworzone na strychach, w szopach. Pokazuje odwieczną potrzebę ludzi wyjścia poza siebie, badania kosmosu. To, co zaczął Kopernik, nadal inspiruje ludzkość!
Jak co roku przywołujecie klasyków analogowej fotografii. Przy czym jej twórcy okazują się często bardzo współcześni, jak Edward Hartwig, czy Maria Chrząszczowa. Oboje mieli potrzebę eksperymentu i szukania swojej drogi.
Maria Chrząszczowa, znana jest głównie z tego, że fotografowała architekturę, powojenne ruiny Warszawy, czy obozy koncentracyjne. Ale fotografowała także… Kwiaty, czyli rodzaj fotografii przez krytyków umniejszany. Smutne, ale mimo zwrotu feministycznego cały czas mamy w sobie tę sztywną hierarchię, że zdjęcia z wojny i Auschwitz to ważna „męska” twórczość, a fotografie kwiatów (czytaj: robione przez kobiety) należą do twórczości pośledniej. A przecież, wystarczy przywołać słynną malarkę Georgię O’Keeffe, by zrozumieć, jak wiele da się opowiedzieć poprzez ten temat. Na wystawie „Glorioza” kuratorki z Fundacji Archeologia Fotografii postanowiły więc dowartościować ten obszar fotografii Chrząszczowej. Przedstawimy też jej fotografię krajobrazową, abstrakcyjną oraz nieznane dotąd rysunki Chrząszczowej – roślinne motywy dekoracyjne czy fragmenty ilustracji.
W ramach festiwalu pojawią się jednak i kobiety z aparatem na wojnie. Odbędzie się pokaz filmu o trzech wybitnych fotoreporterkach – Lee Miller, Martha Gerhorn i Margaret Burke-White, który nakręciła Luzia Schmid. Reżyserka dała im głos, w filmie fotografki opowiadają o sobie poprzez swoje dzienniki, pokazuje też unikalne, zdjęcia z ich archiwów.
To obecnie bardzo nośny temat. W zeszłym roku podczas Paris Photo odbywała się w Museum Deliberation wystawa o kobietach z aparatem na froncie i – by nawiązać do naszego hasła tegorocznego – pokazywała ona, jak aparat pozwolił kobietom wejść w rolę „obserwującej”, bycia podmiotem, a nie przedmiotem spojrzenia. Stało się to możliwe, dzięki wynalezieniu małych aparatów analogowych na kliszę 35 milimetrową, takich jak Leica, kiedy już nie trzeba było wszędzie chodzić z wielkim, ciężkim statywem i skrzynią na klisze mokre, płyty szklane. Kobiety przekroczyły ostatnie męskie bastiony. Były wszędzie i fotografowały wszystko.
Ważnym elementem festiwalu będzie na pewno wystawa Edwarda Hartwiga, który tworzył blisko 80 lat, wciąż eksperymentował i stworzył pojęcie „fotografiki”, jako dziedziny artystycznej, odmiennej od fotografii użytkowej. Mówiono o nim: „ojciec polskiej fotografii”. Z jakim Hartwigiem się spotkamy?
Wystawa Mariki Kuźmicz z fundacji Arton opiera się na tym pojęciu „fotografiki”, które ostatnio przywołała w tytule także duża wystawa w krakowskim Muzeum Fotografii. Od początku powstania fotografii trwała dyskusja – czy to jest sztuka, i koncept Hartwiga do tego nawiązywał. On wybierał fotografię, jako medium osobistego wyrazu, tworzył abstrakcje, uciekał od odwzorowania rzeczywistości. Na wystawie pokażemy dużo wariacji fotograficznych i materiały przez lata niedostępne, jak zniszczone dotąd, a teraz po konserwacji – negatywy jego zdjęć. Są o tyle istotne, że kształtowały współczesny język wizualny, którym do dziś się posługujemy w fotografii.
Na przebój zapowiada się wystawa przedstawiająca postać Simony Kossak – badaczki i obrończyni przyrody – w obiektywie jej partnera, Lecha Wilczka oraz ich przyjaciela, Macieja Musiała.
Simona wyprzedzała epokę, była poprzedniczką dzisiejszych aktywistów klimatycznych i ekologicznych. Wystawa to dokumentacja jej samej, w relacjach z naturą, zwierzętami oraz z Lechem Wilczkiem, z którym wspólnie zamieszkiwali słynną Dziedzinkę w Puszczy Białowieskiej. Córka Musiała odziedziczyła archiwa ojca i kiedy mi je pokazała, uznałam, że to będzie doskonały przyczynek do tematu „obserwowania i bycia obserwowanym”. Wilczek obserwował Simonę obserwującą przyrodę, a też był obserwowany przez Musiała, który robił obojgu portrety. Zależało mi na wspólnych zdjęciach, żeby została oddana także relacja Simony z Lechem. Oto para samotników, która żyje alternatywnym życiem, poza cywilizacją. Niestety, nie pokażemy zdjęć wykonanych przez samą Simonę, proces digitalizacji tego archiwum jeszcze trwa i na to przyjdzie jeszcze czas.
Które pokazy z prezentowanych w tym roku są ci szczególnie bliskie?
Moi ulubieńcy to kolektyw „Le commun des mortels”. Para moich przyjaciół z francuskiej Tuluzy – Élise Pic i Jacques Barbier, którzy są absolutnymi freakami, jeśli chodzi o wyszperane na pchlich targach fotografie vintage. Mają zbiory 3 milionów (!) zdjęć, pogrupowanych w różne kategorie. Ci barwni ludzie, jeżdżą na rozmaite bazary i skupują rarytasy. Zabrali mnie kiedyś na takie łowy – co za ekscytacja. Jestem szczęśliwa, że przywiozą trzy zbiory zdjęć, m.in. ręcznie kolorowanych. Część z nich wystawią na sprzedaż na foto-bazarze, który organizujemy w weekend otwarcia festiwalu.
Kto w tym roku dostanie nagrodę Złotej Rolki za całokształt?
Krzysztof Gierałtowski, wspaniały portrecista, który skończył w sierpniu 85 lat. Na festiwalu będzie można zobaczyć jego otwartą już wystawę „Artyści polscy”. W latach 80. Andrzej Schwalbe, dyrektor Filharmonii Pomorskiej, postanowił założyć instytucjonalną kolekcję sztuki współczesnej – tkaniny, malarstwo, rzeźby. To były wielkie nazwiska: Jan Berdyszak, Ryszard Winiarski, Jonasz Stern, Magdalena Abakanowicz. Pomysłodawca zlecił Gierałtowskiego zrobienie portretów tych artystów. Zdjęcia trafiły do działu grafiki i nikt o nich do niedawna nie pamiętał. Na szczęście przeżywamy renesans archiwów fotograficznych i kiedy katalogowano zbiory Filharmonii, znajoma redaktorka znalazła zdjęcia zdeponowane w Muzeum Okręgowym.
To chyba takie momenty, które kochasz, jako historyczka i badaczka fotografii – najbardziej?
Uwielbiam odgrzebane archiwa! Okazało się, że te zdjęcia są świetne. Odbitki vintage, czyli wykonane przez artystę w epoce, do tego dużego formatu – 40 x 60 cm. Nigdzie wcześniej ich nie publikowano, sam autor pytał mnie, kto tam jest na tych zdjęciach (śmiech). Fascynujące jest móc patrzeć na twórcę, który odtwarza moment powstania zdjęcia robionego 40 lat temu i nagle mówi: – Pamiętam to! Wystawiłem Abakanowicz na balkon i tak pięknie jej się włosy rozwiały. Historie tych zdjęć pokazują, że nie tylko Hartwig, ale i Gierałtowski też stworzył własną formę fotograficznego zapisu. Kiedy się spojrzy na portrety jego autorstwa, od razu wiadomo, że to jego zdjęcia. Według naszych dzisiejszych standardów internetowych może nie zawsze schlebiają modelowi, za to oddają dokładnie charakter człowieka, są dynamiczne, ekspresyjne. Dziś mamy Photoshop, każdy chce wyglądać korzystnie, a Gierałtowski stworzył swój styl, bo znajdował odwagę, by robić zdjęcia szczerze. Tam była prawda człowieka, za którą tęsknimy w dobie cyfrowej obróbki zdjęć i fejkowych wizerunków.
Festiwal odbywa się w dniach 15.09-24.09.2023
Katarzyna Gębarowską Kuratorka i badaczka historii fotografii. Dyrektorka 9. Vintage Photo Festival.
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Wystawa "Bownik. Podszerstek" w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha w Krakowie, Galeria Europa – Daleki Wschód / 27.04.2023 - 23.07.2023
Album fotografii dokumentalnej Tomasza Gotfryda opowiada o miejscach porzuconych i opuszczonych, domach, pałacach, szpitalach, więzieniach.
Islandia w obiektywie Walerego Goetla ( 1889 – 1972), profesora i rektora AGH w Krakowie, taternika.