Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Hasło “perły na Dolnym Śląsku” zazwyczaj w pierwszej kolejności wywołuje skojarzenie z na poły legendarnym 7-metrowym naszyjnikiem, który podarował księżnej Daisy małżonek, hrabia Jan Henryk XV von Hochberg, baron na zamku Książ i książę pszczyński. Podarunek miał być dobrą wróżbą na długie i szczęśliwe małżeństwo. Tymczasem perły poławiane na Morzu Czerwonym szczęścia nie przyniosły, a jeden z poławiaczy miał nawet przypłacić ten ekstrawagancki prezent życiem.
Mało kto wie, że po te delikatne białe klejnoty wcale nie trzeba było udawać się w tak daleką podróż, bo krystaliczne wody sudeckich potoków skrywały prawdziwy skarb – śląskie perły. Za tą historią stoi perłoródka rzeczna – słodkowodny małż, który za chwilę zobaczę na własne oczy w Muzeum Przyrodniczym we Wrocławiu.
Ale zanim przekroczę próg XIX-wiecznego muzeum, nie mogę oderwać oczu od zdjęcia Daisy w najdłuższym sznurze pereł, jaki widziałam. Romantyczny małżonek miał zabrać angielską arystokratkę w rejs poślubny po Morzu Czerwonym. Tam młoda para miała obserwować, a nawet pospieszać młodych chłopców nurkujących raz po raz, po kolejne perły. Podobno jeden z nich wynurzył się po dłuższej chwili pod wodą, chlusnął na suknię Daisy krwią i wyzionął ducha. Taka miała być cena za wspaniały, sześcio- lub siedmiometrowy naszyjnik. Małżeństwo nie okazało się ani trwałe, ani szczęśliwe. Zmarłą w Wałbrzychu w 1943 r. księżnę pszczyńską i baronową na Książu pochowano podobno w arcykosztownym naszyjniku, a miejsce pochówku zatajono z obawy przed szabrownikami.
A teraz fakty. W rzeczywistości niebotycznie długi naszyjnik z pereł zakupił Jan Henryk XV u paryskiego jubilera. Daisy ostatnie dwa lata swojego życia spędziła w wałbrzyskiej willi należącej do Hochbergów, ponieważ koszty utrzymania zamku Książ przekraczały już wtedy możliwości finansowe rodziny. Po śmierci spoczęła w rodzinnym mauzoleum, które w 1945 roku splądrowała Armia Czerwona. Podobno wierni słudzy mieli wykraść wtedy jej szczątki i przenieść w inne miejsce. Prawdopodobnie spoczęła na miejskim cmentarzu na Szczawienku, czego dziś już nie zweryfikujemy, ponieważ 20 lat później zlikwidowano go, aby wybudować w tym miejscu drogę.
A co z perłami? Wygląda na to, że sama Daisy sprzedała je jeszcze w 1936 roku, aby zdobyć fundusze na wydobycie z aresztu gestapo swojego schorowanego syna Bolka.
Z tego okresu w archiwum pszczyńskim zachowała się wycena naszyjnika wykonana przez firmę z Wrocławia, co ma potwierdzać pilną potrzebę sprzedaży.
Choć są i tacy, którzy twierdzą, że perły znajdowały się w sejfie Hochbergów otwartym przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa. Naszyjnik wraz z pozostałą drogocenną biżuterią miał wyruszyć w drogę do Krakowa, która okazała się być jego ostatnią, ponieważ na tej trasie słuch o nim zaginął. Być może więc poszukiwacze zaginionych skarbów z okresu II wojny światowej, których na Dolnym Śląsku nie brakuje, dopiszą jeszcze do tej historii zaskakujący epilog.
Mimo tajemnic, które narosły wokół naszyjnika księżnej Daisy, pochodzenie pereł okazało się całkiem prozaiczne. Mogły zostać wyłowione np. w Zatoce Perskiej, która znana była z takich połowów już kilka wieków przed naszą erą. Małże, które wytwarzają znane nam perły, takie jak perłopławy z rodziny Margaritifera występują głównie w Oceanie Indyjskim. Perły odławia się także w wodach Pacyfiku, ale na Atlantyku już nie. Potencjalnie każdy małż, a właściwie to nawet każdy mięczak żyjący w skorupie ma zdolność wytworzenia tego cennego klejnotu, ale niektóre robią to częściej niż inne. Poza tym nie wszystkie perły są dla miłośników biżuterii jednakowo interesujące.
A dlaczego w ogóle powstają? Jest to reakcja obronna małża na intruza, który dostał się do wnętrza muszli i drażni jego delikatne ciało. Może to być np. ziarno piasku. W ramach działań obronnych małż zaczyna tkać wokół niego osłonę z masy perłowej składającej się z węglanu wapnia w postaci aragonitu oraz z substancji białkowej, zwanej konchioliną. Z tych samych składników składa się wewnętrzna strona muszli małża, nazywana macicą perłową, powszechnie wykorzystywana do tworzenia przedmiotów dekoracyjnych, a nawet inkrustowania mebli. Największe perły mogą ważyć nawet kilka lub kilkanaście kilogramów. Takie giganty owszem, są przedmiotem kolekcjonerskim, ale z połyskującymi, gładkimi perłami używanymi do wyrobu biżuterii nie mają wiele wspólnego.
Przekraczam zatem próg założonego w 1814 roku Muzeum Przyrodniczego we Wrocławiu. Oczekując na starszego specjalistę Jerzego Maciążka, z którym będę rozmawiać o śląskich perłach, podziwiam gigantyczny szkielet wieloryba. Jak się potem okazuje nie jest to nawet osobnik dorosły. Pana Jerzego poprosiłam o rozmowę o perłoródce, ponieważ to on właśnie przed kilkoma laty spopularyzował temat biżuteryjnych okazów z sudeckich potoków.
Okazuje się, że okaz perłoródki, który za chwilę zobaczę – podobnie jak większość eksponatów w Muzeum – pochodzi jeszcze ze zbiorów przedwojennych. Muzealnik otwiera gablotę, abym mogła dobrze przyjrzeć się naszej perłoródce, która do tej pory zachowała w swojej muszli perłę, choć sam małż nie żyje pewnie od stu lat, albo więcej. Śląskie perły pojawiają się na kartach źródeł pisanych się po raz pierwszy w XVI wieku.
Z kolei na początku wieku XVII w “Opisaniu jeleniogórskich ciepłych źródeł” kronikarz, niejaki, Róździeński, podaje, że w piaskach Kwisy łowią niektórzy rybacy różne co do wielkości, kształtu i piękności perły. Faktycznie, perłoródka rzeczna, inaczej zwana skójką perłorodną występowała w krystalicznie czystych wodach górnego biegu Kwisy, Bobru, Nysy Łużyckiej czy Nysy Kłodzkiej, przepływających w pobliżu takich miejscowości, jak Lubań czy Gryfów Śląski.
Mało tego! Na Śląsku i Łużycach działały nawet szlifiernie pereł. Karkonoscy i izerscy rzemieślnicy słynęli przecież z wysokiej jakości szlifowanego szkła ołowiowego czy kamieni, pewną niespodzianką może jednak być istnienie szlifierni pereł w młynie wodnym Hagenmuhle koło Leśnej czy w Pobiednej. Hagenmuhle możemy dziś oglądać jedynie na archiwalnych fotografiach. Do Pobiednej zaś wybrałam się na zwiady. O tradycji szlifowania pereł, czy kamieni już nikt tam nie pamięta. A potok, na którym znajdowała się szlifiernia zamienił się w nieprzyjemnie pachnący ściek, na którego płytkim dnie zalegają odpady.
Na pewno jednak o szlifowaniu śląskich pereł mogliby mi opowiedzieć spoczywający na dawnym cmentarzu ewangelickim przy zrujnowanym kościele mieszkańcy Wigandsthal (przedwojenna nazwa Pobiednej), na których nagrobkach odczytuję daty śmierci z XVII i XVIII wieku.
Trudno, wycieczka jednak się opłaciła, bo już bliżej Leśnej można zobaczyć prawdziwą Kwisę – bystrą i płytką górską rzekę. A ja szukam nadal źródeł do poznania historii śląskich klejnotów. W XVII i XVIII wieku poławianie pereł w górskich potokach było zajęciem prestiżowym i – co tu dużo mówić – opłacalnym. W 1689 roku niejaki Samuel Ledel ze Zgorzelca sprzedał dwie perły wyłowione z Kwisy za 5 talarów, do których następnie pośrednik doliczył drugie tyle i finalnie odsprzedał je za kwotę 10 talarów, czyli równowartość dwumiesięcznej pracy robotnika.
Szkopuł jednak w tym, że odpowiednią do wyrobu biżuterii perłę można znaleźć w zaledwie jednej na setki perłoródek. A połów w celu sprawdzenia zawartości muszli najczęściej oznaczał dla tych małży śmierć. Przy wielkim popycie podyktowanym wysokimi cenami, liczebność perłoródki musiała drastycznie spaść. Zauważył to sam elektor saksoński i król Polski, August II Mocny. W końcu perły byłym takim samym zasobem należącym do króla, jak jelenie w lasach. Wydał zatem edykt ochronny zakazujący między innymi połowów bez uprawnień, aby pozwolić perłoródce przetrwać.
O takim właśnie uprawnionym – królewskim poławiaczu – wspomina kronika miasta Marklissa, to jest dzisiejszej Leśnej. Pod datą 1757 przywołuje się Caspara Ludwiga Treublutha, poławiacza pereł i karczmarza. W tym czasie jednak nie był to już tak opłacalny zawód – im mniej małży, tym zarobek stawał się wręcz symboliczny, a tytuł raczej prestiżowy niż dochodowy. Król naprawdę starał się wszelkimi sposobami odstręczyć nielegalnych poławiaczy pereł.
W kościołach pojawiały się sugestywne obrazkowe afisze przestrzegające przed kłusownictwem, na których można było zobaczyć niektóre kary. Na obrazie obok rzeki i otwartej muszli perłoródki przedstawiono odciętą rękę, rozżarzone szczypce czy wisielca.
Przetrzebiona populacja perłoródki nie dała rady ponadto w konfrontacji z XIX- i XX-wiecznym uprzemysłowieniem, w tym też rolnictwa, gdyż jest bardzo wrażliwa na zanieczyszczenia. Na terenie dzisiejszej Polski skójce udało się przetrwać najwyżej do lat 30. XX wieku. Co ciekawe, do jednej z kilku przyczyn wyginięcia zalicza się zarybienie górskich potoków pstrągiem tęczowym. Obecnie perłoródka w Polsce nie występuje. Naukowcy cały czas pracują nad jej przywróceniem. 22 czerwca 1965 roku w Śnieżnym Potoku w Karkonoszach wypuszczono 30 przedstawicieli tego gatunku, a 80 kolejnych koło Świeradowa-Zdroju. Niestety w tym czasie badacze nie dokonali jeszcze pełnego rozpoznania siedlisk preferowanych przez tego słodkowodnego małża. Po dwóch tygodniach po podarowanych nam przez Czechów perłoródkach nie już było śladu.
Nadzieja jednak umiera ostatnia. W latach 2006-2007 Katarzyna Zając wraz z zespołem z Polskiej Akademii Nauk w Kocim Potoku znalazła muszle, których stan świadczył, że jej “właściciele” mogli umrzeć zaledwie przed rokiem. Sytuacja nie jest jednak jednoznaczna. Za tak dobry stan muszli – które w rzeczywistości mogą być wiekowe – może odpowiadać ich depozycja w pokładach gliny. Sprawa reintrodukcji lub odnalezienia żywych osobników jest, nomen omen, wciąż żywa.
A gdzie można zobaczyć saską biżuterię z tych słodkowodnych klejnotów? 25 listopada 2019 roku niemiecka policja donosiła o skandalicznej kradzieży. Obrabowano Grünes Gewölbe, czyli dawny skarbiec elektorski założony przez Augusta II Mocnego, współcześnie przekształcony na muzeum jubilerstwa. Skradziono precjoza wyceniane na kwotę 1 miliarda euro.
Wśród opublikowanych na stronie internetowej niemieckiej policji fotografii przedstawiających skradzioną biżuterię znalazł się sznur pereł pozyskanych jeszcze w XVIII wieku. To była jedna z najbardziej zuchwałych kradzieży ostatnich stu lat. Co jeszcze bardziej zaskakujące… kolekcja wróciła do muzeum w 2022 roku. Ku zdziwieniu śledczych nie została rozproszona i wywieziona z Niemiec. Przez trzy lata wszystkie te przedmioty ukrywano w Berlinie. Niesłabnące zainteresowanie naukowców, jak i łowców zabytkowych klejnotów pozwala mieć nadzieję, że śląskie perły nie zostaną zapomniane.
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Będąc na trzecim roku studiów pojechałyśmy w ramach zajęć na wycieczkę do Pszczyny. Lubiłam wyjazdy, a na historii sztuki było ich całkiem sporo. Nie pamiętam dokładnie, jak nazywał się ten przedmiot, ale miał w nazwie „antyki”. Prowadząca była antykwariuszką, a...
Tylko jedna rzecz jest w tej historii prosta – reszta zadziwia, a wręcz domaga się śledztwa. Prosty jest tu tylko absolutny zachwyt, który wywołuje widok tego budynku. Nawet w zamglony i mokry dzień. Dlatego, że takich budynków w Polsce po...
Woda była przekleństwem tarnogórskich gwarków, ale dziś to jej, a nie wydobywanym tu kruszcom, kopalnia zawdzięcza sławę. Pionierski system gospodarowania wód kopalnianych był jednym z powodów, dla których pogórnicze zabytki Tarnowskich Gór w 2017 roku wpisano na Listę Światowego Dziedzictwa...