Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Ile jest Sopotów? Internetowa encyklopedia podaje, że na Bałkanach co najmniej kilkanaście, a i w Polsce, poza znanym wszystkim miastem, znajdziemy jeszcze wieś Stary Sopot.
A ile jest Sopotów w nadbałtyckim Sopocie? To akurat proste – Górny i Dolny. Ale poza tym jest też Sopot rybaków, turystów, Niemców, Polaków, hazardzistów, kapitalistów, katolików, ewangelików, Żydów, artystów, tenisistów, imprezowiczów, bandytów, bogaczy, niebieskich ptaków.
A po wszystkich tych Sopotach oprowadza nas w książce opublikowanej przez wydawnictwo Czarne rodowity sopocianin – Tomasz Słomczyński.
Każdy podróżnik wie, że najlepiej nową przestrzeń oswajać z miejscowymi. Nikt lepiej nie orientuje się, gdzie – poza głównym turystycznym szlakiem – kryją się lokalne skarby. I w końcu to oni właśnie tworzą klimat miejsca. Może dlatego książkę Słomczyńskiego czyta się jak gawędy najlepszego przewodnika – nasycił historię Sopotu swoimi wspomnieniami, pomieszał ją z historią swoją i swoich bliskich.
Ten reportaż jest mocno osadzony w przestrzeni, za to beztrosko hasa sobie po historii.
Poznajmy je z perspektywy najbardziej aktualnych badań i hipotez historycznych, ale też poprzez wyobrażenia na jego temat mieszkającego w pobliżu chłopca. I tak już będzie do samego końca – historyczne fakty przeplatane są rozmowami, korelacjami z teraźniejszością, pamięcią indywidualną i zbiorową.
A jest o czym opowiadać, w końcu Sopot ma długą i ciekawą historię. Wspomniane wcześniej grodzisko stanowiło tylko początek osadnictwa na tych terenach, osadnictwa, które przecież trwa do dziś.
Długo Sopot funkcjonował jako zwyczajna rybacka wioska, jakich pełno na wybrzeżu, jednak już w XVI wieku, przytłoczeni miejskim zgiełkiem gdańszczanie, wybrali go jako miejsce wypoczynku.
Posługując się dzisiejszą terminologią, można by przywołać ten moment jako jego pierwszą (lecz nie ostatnią) gentryfikację.
Zręby dzisiejszego Sopotu, Sopotu-kurortu, powstały ciut później, bo na początku XIX wieku. Wtedy na Pomorze przybył Alzatczyk, Jean Georg Haffner. Haffner był lekarzem, któremu bardzo zależało na zmianie pracodawcy – nie odnajdywał się jako medyk wojskowy, krążyły plotki, że dokładał wielu starań, by przypadkiem nie znaleźć się zbyt blisko frontu. Wielokrotnie wysyłał podania o zwolnienie go ze służby, argumentując prośbę m.in. bólem nogi. Kiedy wziął ślub z gdańszczanką, Reginą Karoliną Bruns, złośliwe języki szeptały, że szybki ożenek z wdową z siódemką dzieci miał wzruszyć decydentów odpowiedzialnych za armijne sprawy kadrowe. Jakie były motywy Alzatczyka, nie dowiemy się nigdy, pewne jest natomiast, że argument o konieczności wykarmienia i wychowania gromadki pasierbów podziałał i Haffner mógł rozpocząć cywilną karierę. 14 lat po zwolnieniu z wojska kupił dwie parcele w Sopocie i mógł oddać się swojej największej pasji – balneologii.
Poza infrastrukturą uzdrowiskową (Dom Kuracyjny, przebieralnie dla kobiet i mężczyzn) Haffner zostawił po sobie także zbiór przepisów dotyczących bezpiecznego zażywania morskich kąpieli. Niektóre z tych zasad nie straciły na aktualności (np. zakaz wchodzenia do wody po spożyciu napojów wyskokowych), inne, takie jak zadbanie przed kąpielą o naturalne wypróżnienie i niebycie spoconym, brzmią dziś co najmniej kuriozalnie. Tworzy się też
ustandaryzowany system nadmorskiego wypoczynku – z obowiązkowymi spacerami po promenadzie i, przerywanym zabiegami leczniczymi, życiem towarzyskim.
Kolejnym skokiem cywilizacyjnym w historii Sopotu było doprowadzenie do niego, w 1870 roku, kolei. W tym też okresie zakład kąpielowy zostaje wykupiony przez miasto od spadkobierców Alzatczyka. Poza wzrostem liczby kuracjuszy, co było bezpośrednim skutkiem usprawnień komunikacyjnych, nowy właściciel przeprowadził wiele inwestycji, a Sopot z każdym rokiem zyskuje nowych miłośników i powoli wypracowuje sobie opinię stolicy nadmorskiej rozrywki. Na przełom XIX i XX wieku można datować powstanie Sopockiego Klubu Tenisowego, Opery Leśnej czy kasyna.
Co bardziej ekstrawaganccy turyści mogli się wybrać nawet na wyścigi strusich zaprzęgów czy wziąć udział w zawodach w rzucaniu dwudziestokilowym kamieniem – nic, tylko korzystać.
Ostatnim okresem, o którym autor opowiada z dystansu historycznego, jest II wojna światowa. Sopot dalej miał zapewniać rozrywkę i podreperowywać nadwątlone zdrowie, tym razem jednak kuracjusze rekrutowali się głównie z Wehrmahtu i młodzieży z Hitlerjugend. Miasto w pewnym momencie odwiedziła zresztą cała nazistowska wierchuszka. 1945 rok i zwycięstwo Armii Czerwonej nie były dla sopocian łatwe – relacje wskazują, że dzielili los pozostałych mieszkańców Pomorza, okradanych, bitych i gwałconych przez czerwonoarmistów.
W 1947 do Sopotu, jako 12-letni chłopiec, przeprowadza się wraz z rodzicami z Mińska Mazowieckiego tata autora. Od tego momentu historia miasta przedstawiana jest jako co najmniej dwugłos – wydarzeń historycznych i wspomnień rodzinnych. Z rodziną Słomczyńskich podróżujemy przez powojenną biedę, wzruszamy się ich pierwszym porybackim sopockim mieszkankiem (w którym, mimo maleńkiego metrażu i skromnych warunków, przyjmowali co lato rodzinę, co jest często wspólnym doświadczeniem mieszkańców nadmorskich terenów), łapiemy razem z tatą Januszem tenisowego bakcyla, z którego słynie Sopot, poznajemy sąsiadów rodziny z bloku w Górnym Sopocie i zapiera nam dech z przerażenia, kiedy do knajpy, w której autor dorabiał stojąc za barem, wszedł mężczyzna z bronią i żądaniem haraczu.
Poza rysem historycznym i osobistymi wspomnieniami książka stanowi podróż pisarza w jego odkrywanie Sopotu. Opisuje np. moment, kiedy
z zaskoczeniem odkrył, że ci tajemniczy Kaszubi, o których czasem słyszał, nie mieszkali w jakiejś dalekiej krainie za siedmioma górami, tylko właśnie tu, w tym samym co on miejscu, i stanowią część miejscowego krajobrazu kulturowego.
Czy moment, gdy zetknął się z „obcymi duchami” zamieszkującymi pomiędzy macewami. Albo gdy jako pięciolatek zaledwie dowiedział się – dzięki napisowi na pamiątkowym kamieniu – że Sopot kiedyś był niemiecki.
Ładna jest to książka. Pełna rozmów, opowieści, niespodziewanych historii, rozmaitych ciekawostek. Czytelnik ciekawie obserwuje świat z perspektywy chłopca dorastającego w latach 80. ubiegłego wieku.
Słomczyński z dużym poczuciem humoru i jednocześnie reporterską wrażliwością snuje opowieść, bierze nas pod rękę, pokazuje ulubione miejsca, przedstawia innym sopocianom. Nie ma już świata, w którym się wychował, nie ma też zresztą już tego Sopotu. Książka tylko na chwilę zatrzymała czas.
Tomasz Słomczyński, „Sopoty”, Wydawnictwo Czarne
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Gdyby Trójmiasto było rodzeństwem, Gdańsk byłby tym mądrym, Gdynia tym ładnym, a Sopot tym śmiesznym – powiedział mój mąż, kiedy poskarżyłam się, że nie wiem, jak zacząć ten artykuł. Okazało się, że Sopot – co było dla mnie dużym zaskoczeniem – jest uważany za jedną z naczelnych nadbałtyckich imprezowni. Moje skojarzenia były zupełnie inne – pastelowe domki, drewniane ganki, artyści. Jaka więc jest prawda?
Czy z centrum Wiednia zobaczymy góry? Tak, pod warunkiem że pojedziemy do… Bielska-Białej. Wiele miast jest nazywanych Paryżem Północy, ale czy wiedzieliście, że największe prawa do tego tytułu ma… Szczecin. Ceny na Lazurowym Wybrzeżu was przerażają? Jedźcie do Sopotu!...
Rok 1983 zaczął się w Gdyni od sztormów. Wiało przez prawie cały styczeń, w niektóre dni siła wiatru dochodziła do 12 stopni w skali Beauforta. Służby miejskie liczyły powalone drzewa i zerwane dachy, rybacy – straty (nie mogły wypływać kutry), port pracował z przerwami. Lato było upalne, straty liczyli zmęczeni suszą rolnicy. W listopadzie spadł śnieg, w święta pogoda była kapryśna. W grudniu marynarze przywieźli, nie licząc tego, czego nie zgłosili do oclenia, towary warte 84 milionów złotych: kawę, herbatę, czekoladę, dużo żywności, dżinsy, kożuchy, rajstopy, gumę do żucia i inne rzeczy. Szczęśliwie, bo w handlu trudności, z powodu braku masła popularna cukiernia Delicje wstrzymała zamówienia na torty...