Miasto godne nieustannych odkryć
Sopoty: pomost z widokiem na dom kuracyjny. Pocztówka z 1912 r.
Fot. Biblioteka Narodowa Polona
Recenzje

Miasto godne nieustannych odkryć

Ile jest Sopotów? Internetowa encyklopedia podaje, że na Bałkanach co najmniej kilkanaście, a i w Polsce, poza znanym wszystkim miastem, znajdziemy jeszcze wieś Stary Sopot.


A ile jest Sopotów w nadbałtyckim Sopocie? To akurat proste – Górny i Dolny. Ale poza tym jest też Sopot rybaków, turystów, Niemców, Polaków, hazardzistów, kapitalistów, katolików, ewangelików, Żydów, artystów, tenisistów, imprezowiczów, bandytów, bogaczy, niebieskich ptaków.

Fot. NAC
Miasto godne nieustannych odkryć
Grand Hotel i molo w Sopocie, lata 20. / lata 30.

A po wszystkich tych Sopotach oprowadza nas w książce opublikowanej przez wydawnictwo Czarne rodowity sopocianin – Tomasz Słomczyński.

Każdy podróżnik wie, że najlepiej nową przestrzeń oswajać z miejscowymi. Nikt lepiej nie orientuje się, gdzie – poza głównym turystycznym szlakiem – kryją się lokalne skarby. I w końcu to oni właśnie tworzą klimat miejsca. Może dlatego książkę Słomczyńskiego czyta się jak gawędy najlepszego przewodnika – nasycił historię Sopotu swoimi wspomnieniami, pomieszał ją z historią swoją i swoich bliskich.

Ten reportaż jest mocno osadzony w przestrzeni, za to beztrosko hasa sobie po historii.

Podróż zaczynamy około 1000 lat temu – to wtedy powstaje słowiańskie grodzisko wchodzące w obręb dzisiejszego miasta Sopot.
Fot. Biblioteka Narodowa Polona
Miasto godne nieustannych odkryć
Nad Bałtykiem – pocztówka z początku XX w.

Poznajmy je z perspektywy najbardziej aktualnych badań i hipotez historycznych, ale też poprzez wyobrażenia na jego temat mieszkającego w pobliżu chłopca. I tak już będzie do samego końca – historyczne fakty przeplatane są rozmowami, korelacjami z teraźniejszością, pamięcią indywidualną i zbiorową.

A jest o czym opowiadać, w końcu Sopot ma długą i ciekawą historię. Wspomniane wcześniej grodzisko stanowiło tylko początek osadnictwa na tych terenach, osadnictwa, które przecież trwa do dziś.

Długo Sopot funkcjonował jako zwyczajna rybacka wioska, jakich pełno na wybrzeżu, jednak już w XVI wieku, przytłoczeni miejskim zgiełkiem gdańszczanie, wybrali go jako miejsce wypoczynku.

Posługując się dzisiejszą terminologią, można by przywołać ten moment jako jego pierwszą (lecz nie ostatnią) gentryfikację.

Zręby dzisiejszego Sopotu, Sopotu-kurortu, powstały ciut później, bo na początku XIX wieku. Wtedy na Pomorze przybył Alzatczyk, Jean Georg Haffner. Haffner był lekarzem, któremu bardzo zależało na zmianie pracodawcy – nie odnajdywał się jako medyk wojskowy, krążyły plotki, że dokładał wielu starań, by przypadkiem nie znaleźć się zbyt blisko frontu. Wielokrotnie wysyłał podania o zwolnienie go ze służby, argumentując prośbę m.in. bólem nogi. Kiedy wziął ślub z gdańszczanką, Reginą Karoliną Bruns, złośliwe języki szeptały, że szybki ożenek z wdową z siódemką dzieci miał wzruszyć decydentów odpowiedzialnych za armijne sprawy kadrowe. Jakie były motywy Alzatczyka, nie dowiemy się nigdy, pewne jest natomiast, że argument o konieczności wykarmienia i wychowania gromadki pasierbów podziałał i Haffner mógł rozpocząć cywilną karierę. 14 lat po zwolnieniu z wojska kupił dwie parcele w Sopocie i mógł oddać się swojej największej pasji – balneologii.

1. Fot. Biblioteka Narodowa Polona
2. Fot. Biblioteka Narodowa Polona
Miasto godne nieustannych odkryć
Miasto godne nieustannych odkryć
“Widok dworca (Kurhausu) i pomostu wchodzącego w morze” (slajd pierwszy) oraz “Widok ogólny Sobót (Zoppot), zdjęty z Góry królewskiéj” (slajd drugi) – sztychy autorstwa Antoniego Musiałowskiego, 1884 r.

Jak bezpiecznie kąpieli zażywać

Poza infrastrukturą uzdrowiskową (Dom Kuracyjny, przebieralnie dla kobiet i mężczyzn) Haffner zostawił po sobie także zbiór przepisów dotyczących bezpiecznego zażywania morskich kąpieli. Niektóre z tych zasad nie straciły na aktualności (np. zakaz wchodzenia do wody po spożyciu napojów wyskokowych), inne, takie jak zadbanie przed kąpielą o naturalne wypróżnienie i niebycie spoconym, brzmią dziś co najmniej kuriozalnie. Tworzy się też

ustandaryzowany system nadmorskiego wypoczynku – z obowiązkowymi spacerami po promenadzie i, przerywanym zabiegami leczniczymi, życiem towarzyskim.

Fot. Biblioteka Narodowa Polona
Miasto godne nieustannych odkryć
Pocztówka z epoki (ok. 1910-1914 r.)

Kolejnym skokiem cywilizacyjnym w historii Sopotu było doprowadzenie do niego, w 1870 roku, kolei. W tym też okresie zakład kąpielowy zostaje wykupiony przez miasto od spadkobierców Alzatczyka. Poza wzrostem liczby kuracjuszy, co było bezpośrednim skutkiem usprawnień komunikacyjnych, nowy właściciel przeprowadził wiele inwestycji, a Sopot z każdym rokiem zyskuje nowych miłośników i powoli wypracowuje sobie opinię stolicy nadmorskiej rozrywki. Na przełom XIX i XX wieku można datować powstanie Sopockiego Klubu Tenisowego, Opery Leśnej czy kasyna.

Co bardziej ekstrawaganccy turyści mogli się wybrać nawet na wyścigi strusich zaprzęgów czy wziąć udział w zawodach w rzucaniu dwudziestokilowym kamieniem – nic, tylko korzystać.

Ostatnim okresem, o którym autor opowiada z dystansu historycznego, jest II wojna światowa. Sopot dalej miał zapewniać rozrywkę i podreperowywać nadwątlone zdrowie, tym razem jednak kuracjusze rekrutowali się głównie z Wehrmahtu i młodzieży z Hitlerjugend. Miasto w pewnym momencie odwiedziła zresztą cała nazistowska wierchuszka. 1945 rok i zwycięstwo Armii Czerwonej nie były dla sopocian łatwe – relacje wskazują, że dzielili los pozostałych mieszkańców Pomorza, okradanych, bitych i gwałconych przez czerwonoarmistów.

Fot. Biblioteka Narodowa Po
Miasto godne nieustannych odkryć
Przedstawiciel Armii Czerwonej podczas “Święta Żołnierza” Sopot, Opera Leśna, czerwiec 1945 r.

Nieustanne odkrycia

W 1947 do Sopotu, jako 12-letni chłopiec, przeprowadza się wraz z rodzicami z Mińska Mazowieckiego tata autora. Od tego momentu historia miasta przedstawiana jest jako co najmniej dwugłos – wydarzeń historycznych i wspomnień rodzinnych. Z rodziną Słomczyńskich podróżujemy przez powojenną biedę, wzruszamy się ich pierwszym porybackim sopockim mieszkankiem (w którym, mimo maleńkiego metrażu i skromnych warunków, przyjmowali co lato rodzinę, co jest często wspólnym doświadczeniem mieszkańców nadmorskich terenów), łapiemy razem z tatą Januszem tenisowego bakcyla, z którego słynie Sopot, poznajemy sąsiadów rodziny z bloku w Górnym Sopocie i zapiera nam dech z przerażenia, kiedy do knajpy, w której autor dorabiał stojąc za barem, wszedł mężczyzna z bronią i żądaniem haraczu.

Poza rysem historycznym i osobistymi wspomnieniami książka stanowi podróż pisarza w jego odkrywanie Sopotu. Opisuje np. moment, kiedy

z zaskoczeniem odkrył, że ci tajemniczy Kaszubi, o których czasem słyszał, nie mieszkali w jakiejś dalekiej krainie za siedmioma górami, tylko właśnie tu, w tym samym co on miejscu, i stanowią część miejscowego krajobrazu kulturowego.

Czy moment, gdy zetknął się z „obcymi duchami” zamieszkującymi pomiędzy macewami. Albo gdy jako pięciolatek zaledwie dowiedział się – dzięki napisowi na pamiątkowym kamieniu – że Sopot kiedyś był niemiecki.

Fot. Biblioteka Narodowa Polona
Miasto godne nieustannych odkryć
Plan Sopotu, 1947 r.

Ładna jest to książka. Pełna rozmów, opowieści, niespodziewanych historii, rozmaitych ciekawostek. Czytelnik ciekawie obserwuje świat z perspektywy chłopca dorastającego w latach 80. ubiegłego wieku.

Słomczyński z dużym poczuciem humoru i jednocześnie reporterską wrażliwością snuje opowieść, bierze nas pod rękę, pokazuje ulubione miejsca, przedstawia innym sopocianom. Nie ma już świata, w którym się wychował, nie ma też zresztą już tego Sopotu. Książka tylko na chwilę zatrzymała czas.

Miasto godne nieustannych odkryć

Tomasz Słomczyński, „Sopoty”, Wydawnictwo Czarne


Klaudia Obrębska

Historyczka sztuki i antropolożka. Redaktora naczelna "Poradnika dobrych praktyk architektonicznych dla socmodernizmu", autorka artykułów naukowych i popularnonaukowych z zakresu historii sztuki i architektury. Stypendystka stypendium artystycznego m. st. Warszawy. Dziennikarka Radia dla Ciebie. W wolnych chwilach popularyzuje historię architektury na instagramowym koncie @miasto.tlumacze. Matkuje trzem kotom: Kwadratowi, Całce i Bryłce.

Popularne

Morze sztuki

Gdyby Trójmiasto było rodzeństwem, Gdańsk byłby tym mądrym, Gdynia tym ładnym, a Sopot tym śmiesznym – powiedział mój mąż, kiedy poskarżyłam się, że nie wiem, jak zacząć ten artykuł. Okazało się, że Sopot – co było dla mnie dużym zaskoczeniem – jest uważany za jedną z naczelnych nadbałtyckich imprezowni. Moje skojarzenia były zupełnie inne – pastelowe domki, drewniane ganki, artyści. Jaka więc jest prawda?

Okręty z cegły i cementu na lądzie

Rok 1983 zaczął się w Gdyni od sztormów. Wiało przez prawie cały styczeń, w niektóre dni siła wiatru dochodziła do 12 stopni w skali Beauforta. Służby miejskie liczyły powalone drzewa i zerwane dachy, rybacy – straty (nie mogły wypływać kutry), port pracował z przerwami. Lato było upalne, straty liczyli zmęczeni suszą rolnicy. W listopadzie spadł śnieg, w święta pogoda była kapryśna. W grudniu marynarze przywieźli, nie licząc tego, czego nie zgłosili do oclenia, towary warte 84 milionów złotych: kawę, herbatę, czekoladę, dużo żywności, dżinsy, kożuchy, rajstopy, gumę do żucia i inne rzeczy. Szczęśliwie, bo w handlu trudności, z powodu braku masła popularna cukiernia Delicje wstrzymała zamówienia na torty...