Skrytka odkryta w budynku przy ul. Jaworzyńskiej.
Wojenna skrytka odkryta w budynku przy ul. Jaworzyńskiej.
Fot. Muzeum Powstania Warszawskiego
Wywiady

Mała skrytka, wielka historia

Razem z Katarzyną Utracką z Działu Historycznego Muzeum Powstania Warszawskiego zastanawiamy się, czy prawdziwa jest teza, że w Warszawie nie było kamienicy, w której nie znalazłoby się przynajmniej jednej skrytki.


Klaudia Obrębska: Z jakim najciekawszym przedmiotem miała pani do czynienia?

Katarzyna Utracka: Najciekawszy, a jednocześnie najcenniejszy przedmiot, który trafił do Muzeum Powstania Warszawskiego został odnaleziony w trakcie remontu przez właściciela mieszkania przy ul. Filtrowej 68. Budynek znajduje się na Ochocie, przetrwał wojnę, istnieje do dziś. Ma piękną okupacyjną historię.

To tutaj dowódca Powstania Warszawskiego, komendant Okręgu Warszawa AK, pułkownik (później generał brygady) Antoni Chruściel „Monter”, podpisał, 31 lipca 1944 roku, rozkaz do wybuchu powstania,

tutaj mieścił się jego lokal konspiracyjny, a prowadziła ten lokal jego szefowa łączności konspiracyjnej – Stefania Aluchna „Ala”, której mieszkanie było zresztą tuż obok. A jak lokal konspiracyjny to i skrytki, bo każde takie miejsce musiało być w nie wyposażone. I to właśnie w tym mieszkaniu, w którym osiemdziesiąt lat wcześniej była kwatera „Montera”, w trakcie remontu, odkryto pod parapetem nienaruszoną skrytkę zawierającą trzysta bardzo cennych dokumentów komendy Okręgu Warszawa AK, wytworzonych przez dowództwo Związku Walki Zbrojnej-Armii Krajowej, w tym pułkownika Chruściela: organizatora konspiracji warszawskiej, najważniejszej postaci w okupowanej stolicy. Ta dokumentacja powstała w latach 1940 – 1943 i zawiera informacje o początkach Polskiego Państwa Podziemnego. Dla historyków to kopalnia złota.

1. Fot. Muzeum Powstania Warszawskiego
2. Fot. Muzeum Powstania Warszawskiego
Mała skrytka, wielka historia
Mała skrytka, wielka historia
Dokumenty powstańcze ze skrytki przy ul. Filtrowej

Trzysta dokumentów wydaje się sporym plikiem.

A niektóre miały po kilka, a nawet kilkanaście stron! Samych teczek, w które dokumenty spakowano, było kilkanaście. Tego było naprawdę bardzo dużo.

Jak wyglądały po odnalezieniu? Nie zniszczyły się po tylu latach?

Były bardzo dobrze przygotowane do przechowywania, widać, że nie ukrywano ich w skrytkach na szybko, na wariata. „Ala”, prawa ręka „Montera”, która prowadziła ten lokal, działała metodycznie i z rozmysłem. Dokumenty rozdzielono między kilkanaście teczek, skrupulatnie opisanych. Niestety nie widzieliśmy konstrukcji tej skrytki, została zniszczona kiedy wymieniano okna. Trzeba też podkreślić, że właściciel wykazał się dużą świadomością, że nie wyrzucił znaleziska tylko przekazał je w darze do naszego Muzeum. Co ciekawe, dotarliśmy do pamiętnika Stefanii Aluchny „Ali”, znajduje się w Archiwum Akt Nowych. Trafił tam po jej śmierci, już po wojnie, bo pani Stefania przeżyła Powstanie. Po kapitulacji trafiła do niewoli, po 1945 została jeszcze chwilę na Zachodzie, a do Polski wróciła dwa lata po wojnie. Swoje pierwsze kroki skierowała właśnie do mieszkania na Filtrowej, bo pamiętała o znajdujących się tam skrytkach. Niestety, lokal należał już do nowego właściciela, nie wszystko udało jej się wtedy uratować. A może powinnam powiedzieć „na szczęście”, bo to, co wtedy wyniosła z Filtrowej nie przetrwało – spaliła te dokumenty w 1952, obawiając się rewizji SB.

Fot. Muzeum Powstania Warszawskiego / domena publiczna
Mała skrytka, wielka historia
Szefowa łączności konspiracyjnej Stefania Aluchna „Ala” i komendant Okręgu Warszawa AK, pułkownik (później generał brygady) Antoni Chruściel „Monter”

To rozbudza wyobraźnię. Warszawa została w trakcie wojny zniszczona, od Powstania minęło dużo czasu i miasto w tym czasie się bardzo zmieniło, mieszkania przechodziły remonty, często wielokrotnie.

A mimo to możemy pod parkietem czy pod parapetem mieć skrytkę pamiętającą rok 1944 .

Wiele skrytek przetrwało, wiele niestety przepadło, a niektóre do dziś czekają na swojego odkrywcę.

Jest jedna postać, która bardzo się przyczyniła do popularyzacji tego tematu, dzięki czemu wiele pamiątek ocalało – Juliusz Smoczyński. W 1988 wydał znakomitą książkę „Operacja skrytki”. To jedyna publikacja poświęcona temu tematowi, opisująca przede wszystkim czasy okupacji, ale zahaczająca też o Powstanie. Smoczyński w latach siedemdziesiątych prowadził audycję radiową, w której apelował do słuchaczy żeby przekazywali wszelkie informacje o skrytkach i znaleziskach pochodzących z czasów II wojny światowej. Akcja odniosła duży sukces, przekazano mu informacje o wielu adresach, które zaczął skrupulatnie sprawdzać. Udało mu się wtedy dotrzeć do wielu skrytek. Co więcej, udało mu się też dotrzeć do skrytkarzy, czyli osób, które te skrytki robiły! W „Operacja skrytki” Smoczyński wysnuł taką tezę, że w Warszawie nie było kamienicy, w której nie byłoby przynajmniej jednej skrytki. Trzeba pamiętać, że

Warszawa była stolicą Polskiego Państwa Podziemnego. Tutaj działało najwięcej organizacji konspiracyjnych, nie tylko Związek Walki Zbrojnej, który przekształcił się potem w Armię Krajową, ale też dziesiątki innych organizacji. Tutaj urzędują władze cywilne i wojskowe. Całe miasto pełne jest lokali konspiracyjnych.

Fot. Muzeum Historii Polski
Mała skrytka, wielka historia
Struktura Polskiego Państwa Podziemnego

Mieszkańcy jakich dzielnic mają największą szansę na odnalezienie skrytki w swoim mieszkaniu?

Najwięcej znalezisk trafia do nas z Ochoty. Tam działania powstańcze trwały właściwie do 11 sierpnia, a w wielu częściach dzielnicy ustały nawet wcześniej. Dlatego nie było tam bombardowań czy ostrzeliwań, nie doznała takich zniszczeń, jak na przykład Śródmieście czy Starówka. Mieszkania Ochocian mogą ich jeszcze zaskoczyć, zwłaszcza jeśli są wyposażone w stary parkiet. Dlatego zawsze apeluję o czujność przy wymianie klepki – warto zwrócić uwagę czy pod podłogą nie kryje się jakaś skrytka.

Gdzie najłatwiej było urządzić skrytkę? Czy właśnie pod podłogą albo pod parapetem?

Katarzyna Utracka: Najpopularniejsze były skrytki w podłodze. Często konstruowali je cieśle lub stolarze współpracujący z konspiracją. Klapę tworzyły klepki parkietu, była idealnie spasowana z resztą podłogi. Klepki były położone na deskach położonych na legarach, a pomiędzy klepką a wylewką była wolna przestrzeń, w której można było coś schować. Często tę przestrzeń wykładano filcem żeby nie było pustego pogłosu, to zwracało uwagę Niemców podczas rewizji. Do otwierania skrytki wykorzystywano dźwignię – do maleńkiej dziurki w klapie wkładano ostry przedmiot, który dotykał dźwigni i uwalniał mechanizm otwierający, dzięki czemu klapa odskakiwała.

Niby prosta rzecz, ale wymagała doświadczonego skrytkarza, który zrobi to dobrze. I robili to dobrze, skoro zdarzało się, że mijało kilkanaście lub kilkadziesiąt lat, w mieszkaniu zmieniali się lokatorzy, podłogi były myte, cyklinowane, a skrytki pozostawały nieodkryte.

Poza podłogami bardzo popularnym miejscem na lokowanie skrytek były meble, gdzie montowano na przykład tajne szuflady.

Znajdują się u Państwa w zbiorach przykłady takich rozwiązań?

Tak, jedna historia szczególnie zapadła mi w pamięci. Około 2014 roku do Muzeum trafiły dwa stoliki należące do pułkownika Jana Rzepeckiego, szefa Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej Armii Krajowej, które to stanowisko piastował przez pięć lat okupacji. To była jedna z najważniejszych postaci konspiracji akowskiej. Rzepecki zmarł w latach osiemdziesiątych, w ostatnich latach wynajmował pokoik w mieszkaniu przy ul. Krzywickiego 12. Trzydzieści lat po jego śmierci właściciel lokalu postanowił go uporządkować, a że meble wydały mu się porządną, przedwojenną robotą to ich nie wyrzucił tylko wystawił na portal aukcyjny. Jeden stolik trafił do baru na warszawskim Powiślu, drugi kupiła osoba prywatna na północy kraju, w Szczecinie. Nabywcy zlecili ich renowację i wtedy… wysunęły się tajne szufladki. Jedna była pod szufladą, druga pod blatem. Od razu skojarzono, że to musi być coś związanego z konspiracją i zwrócono się do nas. Jeden i drugi właściciel, niezależnie od siebie, bo nie wiedzieli o swoim istnieniu.

Fot. Muzeum Powstania Warszawskiego
Mała skrytka, wielka historia
Stolik pułkownika Jana Rzepeckiego

Czy te skrytki były puste? Czy coś w nich znaleziono?

W jednej z szufladek był raport z czterdziestego trzeciego roku. Dokument, który stworzył sam szef wywiadu Armii Krajowej – pułkownik Marian Drobik „Dzięcioł”, niedługo później aresztowany przez Niemców, jego los jest nieznany. Każdy taki odkryty dokument to element większej układanki, uzupełnia białe plamy na mapie o tytule Polskie Państwo Podziemne, polska konspiracja. Dzięki temu możemy dowiedzieć się, jak to wszystko działało. A przy okazji takie odkrycia rozbudzają naszą ciekawość.

To niesamowite, jak historia z przeszłości wchodzi nam do teraźniejszości, jak opowieści rodem z biało-czarnych filmów dokumentalnych i postaci ze szkolnych apeli wchodzą nam do domu przez kupione meble.

To prawda. Takie odkrycia też dobitnie pokazują, że

w czasie okupacji były dwie Warszawy. Jedna oficjalna – z łapankami, egzekucjami i terrorem, a druga tajna, konspiracyjna, ze skrytkami, podziemnymi drukarniami i przesuwanymi ścianami. Konspiracyjna Warszawa tętniła życiem.

W naszej rozmowie kilka razy użyła pani sformułowania „skrytkarze”. Rozumiem, że w Państwie Podziemnym były dedykowane, przeszkolone osoby do tworzenia skrytek?

Tak, Armia Krajowa miała swoich skrytkarzy, inne organizacje też, ale o AK mamy najwięcej informacji. Istniały specjalne komórki, które się zajmowały przygotowywaniem lokali konspiracyjnych – znajdowały odpowiednie mieszkanie, wyposażały je w skrytki: przenośne i stacjonarne, wyrabiały konspiratorom fałszywe dokumenty. Chyba najbardziej znaną taką komórką był Wydział Legalizacji i Techniki Oddziału II (Informacyjno-Wywiadowczego) Komendy Głównej Armii Krajowej prowadzony przez słynnego cichociemnego Stanisława Jankowskiego „Agatona”. Pracownia „Agatona” wyrabiała doskonałe fałszywe dokumenty, robiła też skrytki, w które zaopatrywani byli konspiratorzy. Wydział zajmujący się skrytkami istniał też m.in. w Oddziale VII (Biurze Finansów i Kontroli) Komendy Głównej Armii Krajowej. Kierował nim podpułkownik Emil Kumor „Krzyś”, który po wojnie napisał znakomitą książkę „Wycinek z historii jednego życia”, gdzie można znaleźć wiele informacji o skrytkach, skrytkarzach i lokalach konspiracyjnych. Jest tam wspaniały opis miejsca, które było jedną wielką skrytką. Był to lokal należący do Komendanta Głównego Armii Krajowej, generała Stefana Roweckiego „Grota”, który znajdował się przy ulicy Twardej 36. „Grot”, ze względów bezpieczeństwa, miał przynajmniej kilkanaście lokali. Część tych adresów jest znanych, aczkolwiek nie wszystkie, udało się ustalić około dwudziestu. Niestety, kamienicy przy Twardej 36 już nie ma, została bardzo zniszczona w Powstaniu i po wojnie ją rozebrano. Ten lokal to była prawdziwa forteca! Znajdował się na drugim piętrze, a w jego skład wchodziły trzy różne mieszkania połączone ze sobą tajnymi przejściami, ruchomymi ścianami, przesuwanymi biblioteczkami. Wyposażono go w broń, amunicję, żywność, która miała starczyć na kilkanaście dni dla kilku osób. Z mieszkania było kilka różnych wyjść. Wyposażono je też w odgrodzony pokoik, do którego wchodziło się przez regał z książkami. Żeby uruchomić mechanizm przesuwający bibliotekę należało wyjąć odpowiednią książkę i nacisnąć guzik. Poza tym zaprojektowano tu skrytki w meblach, zrobiono tajne wyjście z łazienki prowadzące na dach, z którego można się było dostać do sąsiedniej kamienicy. Z książki „Krzysia” wiemy, że te przejścia, te tajne schowki – ze względów bezpieczeństwa – robiło kilka ekip, które nie wiedziały do końca o swoim istnieniu. Z kolei Juliusz Smoczyński pisał, że skrytkarze starali się jak najszybciej zapomnieć adresu, przy których pracowali. Bali się, że w razie wsypy nie wytrzymają tortur i mogą zdradzić nazwiska czy lokale. Była to bardzo obciążająca praca.

Fot. Stefan Bałuk “Kubuś” (“Starba”) / Muzeum Powstania Warszawskiego
Mała skrytka, wielka historia
Stanisław Jankowski “Agaton” podczas Powstania w rejonie pl. Kazimierza Wielkiego (obecnie teren między ulicami Towarową i Miedzianą), Warszawa, 3 sierpnia 1944 r.

W skrytkach przechowywano broń, dokumenty, fałszywe kenkarty. A czy projektowano też przestrzenie, w których mogli ukrywać się ludzie?

Oczywiście, organizowano skrytki dla ludzi. Chociażby dla Żydów, którzy przetrwali zagładę getta warszawskiego i ukrywali się po stronie aryjskiej. Oprócz konspiracyjnych lokali mieszkalnych były też podziemne zbrojownie, gdzie produkowano broń, amunicję, materiały wybuchowe, skarbce, gdzie przechowywano pieniądze – o tym między innymi pisał Emil Kumor „Krzyś” – czy drukarnie, gdzie powstawała podziemna prasa i książki, w czasie okupacji funkcjonował przecież ogromny podziemny koncern wydawniczy – Tajne Wojskowe Zakłady Wydawnicze. Były też skrzynki pocztowe, czyli miejsca, gdzie przynoszono korespondencję, meldunki, rozkazy. Często do tego celu wykorzystywano sklepy, apteki, różne punkty usługowe – miejsca, gdzie naturalnym jest, że kręcą się ludzie i nikt nie zwraca na to uwagi.

Moim marzeniem jest stworzenie mapy konspiracyjnej Warszawy, z naniesionymi adresami. Czasem przy takich analizach wychodzą niesamowite historie, na przykład okazuje się, że w jednej kamienicy mamy lokale konspiracyjne należące do różnych organizacji. Na jednym piętrze swój lokal miała Armia Krajowa, a piętro wyżej Armia Ludowa. I jedna organizacja o drugiej nic nie wiedziała.

Chyba rzeczywiście Juliusz Smoczyński wiele się nie mylił twierdząc, że nie było budynku w Warszawie, w którym nie byłoby przynajmniej jednej skrytki czy lokalu konspiracyjnego.

Skrytka kojarzy nam się w pierwszej kolejności z zakamuflowaną dziurą w podłodze czy wydrążoną książką. A rodzajów skrytek w trakcie okupacji było tak dużo, że ciężko je objąć jedną definicją.

Czasem cały budynek był taką jedną wielką skrytką. Sieć konspiracyjnych lokali, jak pajęczyna oplatała całą Warszawę, a w zasadzie całą Polską – choć faktycznie w Warszawie życie podziemne było najbardziej rozwinięte. Warto też wspomnieć o skrytkach zrobionych, kiedy trwało Powstanie Warszawskie i już po jego upadku. Często zanim Powstańcy opuścili Warszawę, przed wyjściem do niewoli, stwierdzali na przykład, że całej broni Niemcom nie oddadzą i co lepsze fragmenty arsenału chowali w skrytkach. Zabezpieczano też powstańczą dokumentację. Jedną z takich skrytek była ta należąca do batalionu „Golski”. Był to oddział, który w Powstaniu bronił między innymi Politechniki Warszawskiej, a później walczył w okolicach ulic Noakowskiego i Jaworzyńskiej. Skrytka „Golskiego”, którą odnaleźliśmy w 2005 roku, była bardzo ciekawie skonstruowana, zupełnie inaczej niż te z czasów okupacji. Trzeba było działać szybko, więc żołnierze ukryli zabezpieczoną broń, amunicję popakowaną w szklane, zalakowane butelki, przedmioty osobiste: notatniki, ryngraf do wielkiego, metalowego kosza na śmieci, zakopali go w piwnicy, a na to ułożyli wylewkę. Udało nam się to odkryć, bo na obchody 61. rocznicy wybuchu Powstania przyjechali żołnierze tego oddziału i opowiedzieli nam, gdzie schowali swoje skarby przed wyjściem do niewoli. Po wojnie do Polski nie wrócili, nikt o tej skrytce nie wiedział. Po tylu latach Powstańcy nie byli pewni pod jakim adresem ukryli te przedmioty, podali nam dwie możliwe lokalizacje. Pierwsza okazała się nietrafiona, za to w piwnicy drugiej kamienicy, po dwóch dniach poszukiwań, znaleźliśmy kosz. Nie da się opisać uczucia, które nam towarzyszyło, jak zobaczyliśmy, że ten pojemnik tam jest. Te przedmioty trafiły potem do Muzeum Powstania Warszawskiego. Były w fatalnym stanie, w końcu leżały 60 lat w wilgotnej piwnicy, ale poddaliśmy je zabiegom konserwatorskim i cieszą oko naszych odwiedzających.

Co się dzieje, kiedy trafia do Państwa ktoś przekonany, że pod jakimś konkretnym adresem kryją się powstańcze pamiątki?

Sprawdzamy wszystkie takie sygnały. To jest dosyć mozolny proces – najpierw oczywiście musimy uzyskać wszystkie zgody. To nie tak, że idziemy i coś rozkopujemy tak po prostu. Jak skompletujemy pozwolenia to zabieramy się za poszukiwania i cóż, często jest tak, że nic nie znajdujemy. Pamięć ludzka jest zawodna, poza tym przez tyle lat ktoś też mógł już tę skrytkę opróżnić.

Przy ilu takich odkryciach Pani była?

Przy kilku. Chciałabym powiedzieć, że było ich dużo, niestety w stosunku do odkryć więcej było poszukiwań. Mimo wszystko kilka skrytek udało się odnaleźć. Bardzo mnie cieszy szum medialny wokół odkryć – wtedy ludzie bardziej zwracają uwagę na to, co mogą mieć w domach, czego nie niszczyć w trakcie remontu. Po jednej takiej akcji zgłosił się do nas pan z ulicy Polnej, który przyniósł fragment klapy ze skrytki podłogowej. Przeczytał mój artykuł o skrytkach, w którym było zdjęcie klapy, poszedł wynieść śmieci i zwrócił uwagę, że ze śmieci poremontowych sąsiada wystaje coś podobnego – zbite klepki z dziurką między deseczkami. Czasem okazuje się też, że nasi bliscy przechowują pamiątki z czasów okupacji, w ten sposób w zeszłym roku trafiły do nas niesamowite rzeczy. Po śmierci starszego pana, który działał w konspiracji, rodzina sprzątała jego mieszkanie i znalazła dokumenty, które okazały się archiwaliami dotyczącymi słynnego batalionu „Parasol”, tego, który zlikwidował Franza Kutscherę, który opiewany jest przez pieśń „Pałacyk Michla”. Były to spisy żołnierzy, kartoteki, teczki osobowe, rozkazy, meldunki. Na szczęście rodzina od razu poczuła, że archiwalia mają wartość historyczną i należy się z nimi zwrócić do muzeum. Im więcej się mówi o takich odkryciach, tym więcej osób jest potem uświadomionych, jak rozpoznać przedmioty historyczne i jak z nimi postępować.

Pamiętam, że jakiś czas temu odnaleziono walizkę z powstańczymi pamiątkami na portalu „Uwaga, śmieciarka jedzie!”.

Tak, dzięki ludziom, którzy po prostu byli czujni i wrażliwi na przeszłość ta walizka trafiła potem do nas. Ma niesamowitą powstańczą historię, należała do kobiety, która sama przeżyła Rzeź Woli, ale straciła w niej męża, przetrwała wypędzenie z Warszawy, wywózkę na roboty. W środku był napis informujący, że została wyniesiona z Powstania, były albumy ze zdjęciami i listy do córki zadatowane na 1944 rok. Wtedy nadawczyni jeszcze nie wie, że jej mąż został rozstrzelany. Pewnie gdyby nie ta walizka ci ludzie i ich opowieść przepadliby w otchłani historii, a tak udało nam się zidentyfikować całą rodzinę i odtworzyć ich przeszłość. Naukę uprawia się często przez uogólnienia, badanie zbiorowości i przez to umykają nam losy pojedynczych osób. A często to mikrohistorie są najciekawsze i to za ich pomocą najłatwiej trafić do szerszej publiczności, która może się wtedy identyfikować z bohaterem.

Mówi się, że najciemniej jest pod latarnią. Jest w tym coś? To przysłowie jest zasadne w przypadku skrytek?

Myślę, że do tego opisu świetnie pasują skrytki umieszczane w przedmiotach codziennego użytku, na przykład w stolnicy czy w wałku. Skrytka, którą mam przy sobie też podpada pod tę kategorię. To listownik wspomnianego już dowódcy Powstania Warszawskiego, generała Antoniego Chruściela „Montera”, który używany był w czasie okupacji. Ma prosty mechanizm, wyjmujemy przegródki i mamy dostęp do podwójnego denka. W razie pilnej potrzeby zmieści się tu meldunek czy inny dokument. Ciekawy był też przypadek drzwi, które kilka lat temu trafiły do nas z mieszkania przy ul. Środkowej, z kamienicy na warszawskiej Pradze. Po prawej stronie Wisły, w starych kamienicach, może być jeszcze sporo skrytek, Praga nie została w końcu tak zniszczona. Z tymi drzwiami to bardzo ciekawa historia. Zgłosił się do nas brat właściciela mieszkania, który po jego śmierci szykował je na sprzedaż. Ich tata zawsze mówił, że w tych drzwiach jest skrytka, tylko żeby ją zobaczyć trzeba drzwi zdjąć z zawiasów. Pan postanowił tę rodzinną legendę sprawdzić zanim lokal trafi w nowe ręce. Drzwi, pomalowane białą farbą olejną, wyglądały zupełnie normalnie, jak zwykła prlowska stolarka, nikt by nawet nie pomyślał, że są przedwojenne. Dopiero ich ciężar sugerował, że to porządna, dawna robota. Kiedy zdjął drzwi z zawiasów okazało się, że od spodu jest miejsce, które, jak się w odpowiednim miejscu przyciska, uruchamia dźwigienkę i ukazywała się wolna przestrzeń, gdzie można było coś schować. Ze skrytki rzeczywiście korzystał tata właściciela mieszkania, przechowywał tam dokumenty, a nawet mały pistolecik.

Fot. Muzeum Powstania Warszawskiego
Mała skrytka, wielka historia
Skrytka w drzwiach mieszkania przy ul. Środkowej

I państwo macie te drzwi w muzeum?

Mamy te drzwi, jak najbardziej. Rzeczywiście swoje ważą. Kiedy się o nich dowiedzieliśmy zaczęliśmy też zgłębiać historię taty właściciela mieszkania. Był konspiratorem, wywieziony z Powstania trafił na roboty przymusowe. Po wojnie wrócił do Warszawy i zamieszkał w tym samym mieszkaniu, co przed wojną, na Środkowej. Syn opowiedział nam też, że jego tata zawsze lubił jeden konkretny olejny obrazek wiszący w pokoju. Całkiem jest ładny, z namalowanymi różami. Sprawdziliśmy sygnaturę na tym obrazku, bo autor się podpisał, i okazało się, że malarz był skrytkarzem. I tak od skrytki tworzy nam się cała historia, którą potem opowiadamy w Muzeum.

To państwo jesteście jak detektywi. Przecież wystarczyłoby nie sprawdzić, kto namalował obrazek i już konstruktor skrytki byłby nieznany.

Bardzo ważna była postawa syna, który też starał się to wszystko zrozumieć, pokazał nam dokumenty dotyczące taty. Okazało się, że wiedział o nim więcej niż początkowo myślał.

Czyli ciągle jest szansa na znalezienie powstańczych pamiątek.

Jak najbardziej, zwłaszcza gdzieś na Ochocie. Kiedyś trafiłam do mieszkania przy ulicy Grójeckiej, gdzie w pokoju były trzy skrytki: dwie w podłodze, jedna w pawlaczu. Były puste, ale udokumentowaliśmy na filmie ich konstrukcję. Tutaj też udało nam się dojść, kto ze skrytek korzystał i kto był ich konstruktorem. Skrytkę z Niemcewicza 7/9 z kolei odnaleziono w 2014 roku, podczas remontu podłogi. Małżeństwo, które przeprowadzało remont zgłosiło się z tym do nas, przynieśli znalezione dokumenty należące do batalionu „Parasol”. Na podstawie książki Smoczyńskiego udało się odkryć, kim był skrytkarz, który ją stworzył.

1. Fot. Muzeum Powstania Warszawskiego
2. Fot. Muzeum Powstania Warszawskiego
Mała skrytka, wielka historia
Mała skrytka, wielka historia
Skrytka odkryta podczas remontu w mieszkaniu przy ul. Niemcewicza (slajd pierwszy) i jej zawartość (slajd drugi)

Trochę kamienic przetrwało też na terenie Śródmieścia Południowego. Żoliborz z kolei może pochwalić się pięknymi, przedwojennymi willami skąd trafiło do nas kilka znalezisk, najczęściej dokumentów. No i oczywiście

Praga. Najmniej się z Powstaniem kojarzy, ale przecież tam też działała konspiracja, w dodatku wszystko przetrwało. Kamienice miały wykusze, antresole – to były idealne miejsca dla konspiratorów, by na przykład dodać drugą ściankę. A teraz wiele budynków w tym rejonie przechodzi rewitalizacje i przebudowy, wtedy mogą wychodzić różne skrytki.

Czyli warto robić remonty i patrzeć, co nam hula w tym poremontowym gruzie. A co zrobić, kiedy wydaje nam się, że odnaleźliśmy historyczną pamiątkę?

Przynieśmy do muzeum. Nawet jeżeli ma się potem okazać, że akurat te przedmioty nie mają wartości historycznej. To nic nie kosztuje, a zostanie satysfakcja, że wszystko zostało zrobione, jak należy. A najczęściej jest tak, że ta wartość historyczna jest, bo na podstawie starych dokumentów i zdjęć da się opowiedzieć o przeszłości i nagle nam się robi wielka historia. Tło dla małych historii.


Klaudia Obrębska

Historyczka sztuki i antropolożka. Redaktora naczelna "Poradnika dobrych praktyk architektonicznych dla socmodernizmu", autorka artykułów naukowych i popularnonaukowych z zakresu historii sztuki i architektury. Stypendystka stypendium artystycznego m. st. Warszawy. Dziennikarka Radia dla Ciebie. W wolnych chwilach popularyzuje historię architektury na instagramowym koncie @miasto.tlumacze. Matkuje trzem kotom: Kwadratowi, Całce i Bryłce.

Popularne

Dywizjon dziedzictwa

Do końca lutego 2024 roku zniszczeniu lub uszkodzeniu uległo 902 obiektów zabytkowych objętych prawną ochroną – wynika z danych ukraińskiego Ministerstwa Kultury i Polityki Informacyjnej. Rabowane są najczęściej obiekty uznane za wartościowe dla narracji ideologicznej Kremla, mające dowodzić związków historyczno-kulturowych Ukrainy z „Mateczką-Rossiją” i zarazem uzasadniać obecne roszczenia terytorialne...

„Boże, gdzie jest Gęsia?”

Jacek Leociak napisał książkę o warszawskim Muranowie. O jego przeszłości od czasów wzniesienia na tym terenie pałacu Murano należącego do Józefa Szymona Bellottiego, nadwornego architekta Jana III Sobieskiego (stąd nazwa dzielnicy), funkcjonowania tam folwarków i młynów po powstanie dzielnicy miasta, skupiającej przede wszystkim społeczność żydowską miasta...