Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Stary obiekt trzeba najpierw zrozumieć, a dopiero potem brać się za jego przebudowywanie – mówi Piotr Gerber, architekt, wykładowca Politechniki Wrocławskiej, prezes Fundacji Ochrony Dziedzictwa Przemysłowego Śląska, która prowadzi muzea techniki w zabytkowych obiektach Górnego i Dolnego Śląska.
Która pasja przyszła wcześniej – zabytkowe szpitale czy historia techniki?
Pierwsza była technika i chęć zrozumienia tego, jak ta technika działała. Od zawsze pasjonowałem się pojazdami – rozbierałem je, naprawiałem, składałem – i potem była radość, że to coś działa. Gdy dorosłem, rozpocząłem pracę na Politechnice Wrocławskiej, w Instytucie Historii Architektury, Sztuki i Techniki na Wydziale Architektury. Jako pracownik politechniki już w późnych latach 80. miałem szansę jeździć po fabrykach – których dziś już nie ma – oglądać, co tam było ciekawego, wartego zachowania i pisać wnioski dla konserwatorów zabytków. Minęło wiele lat i dopiero dziś zaczynamy głośniej mówić o tym, że takie zabytki też trzeba chronić.
A zainteresowanie szpitalami?
To efekt tradycji rodzinnej – wśród krewnych mam wielu medyków, więc marzyło mi się, żeby coś dla nich zrobić. Z drugiej strony szpitale to też technika, zatem obie sprawy się łączą. Tu też jest technologia, tu też trzeba zrozumieć procesy, poznać technologię leczenia pacjenta. Patrzę na szpital jak na skomplikowany organizm, który ma do wykonania różne zadania.
Oczywiście, zafascynowało mnie też piękno szpitali dolnośląskich – mamy w regionie placówki o ciekawej architekturze, które warto zachować umiejętnie dostosowując do współczesnych wymagań.
W okręgu tak uprzemysłowionym jak Śląsk fabryka i szpital muszą współgrać.
Często szpital był „w programie” dużego zakładu. Normą stało się to, że swoją służbę zdrowia miało górnictwo, ale działały też szpitale hutnicze, kolejowe… Tak było jeszcze na początku tego stulecia.
Rodzinna tradycja przerodziła się w czyn – rozwinął pan biznes medyczny.
To właśnie był pomysł na powiązanie rodziny wspólną pracą. Udało nam się zbudować nowe szpitale, ale też zaadaptować kilka zabytkowych. Dzięki temu mogę mówić o architekturze szpitalnej nie tylko na podstawie literatury, ale i codziennej pracy – sukcesów i błędów.
Ile prawdy jest w stwierdzeniu, że szpital łatwiej wybudować od podstaw niż adaptować zabytek?
Z doświadczenia mówię, że to nieprawda.
Nie wspominam tu o kosztach środowiskowych związanych z budową od podstaw czy – ewentualnie – z wcześniejszym zburzeniem starego obiektu.
W albumie „Zabytkowe szpitale na Dolnym Śląsku” opisał pan ponad dwadzieścia takich, szczególnie wartościowych budynków szpitalnych.
Ta książka jest opowieścią o wyjątkowych, choć nieznanych zabytkowych szpitalach. W innym opracowaniu, o charakterze bardziej naukowym – „Ochrona i modernizacja zabytkowych szpitali” – przedstawiam najczęstsze modele, jakie stosuje się podczas adaptacji szpitali o walorach zabytkowych. Czyli, jak poukładać cały proces, po uprzedniej analizie i rozpoznaniu ewentualnej wartości historycznej.
Szpitale, o których mówimy, powstawały dla zaspokojenia potrzeb z przełomu XIX i XX wieku, dziś te potrzeby są inne.
Przykład: z jednej strony potrzebujemy więcej przestrzeni dla nowoczesnej diagnostyki, z drugiej – możemy uzyskać taką przestrzeń przejmując pomieszczenia nieczynnej kuchni czy zbyt dużych magazynów.
Przepisy prawne to duże wyzwanie?
Wpis do rejestru zabytków jest o tyle pomocny, że możemy dyskutować o niektórych wymogach prawnych – choćby w zakresie BHP czy przepisów przeciwpożarowych. Obiekt zabytkowy daje w tych kwestiach więcej swobody. Udawało się nam adaptować stare klatki schodowe nie niszcząc ich, a doprowadzając do spełnienia wymogów p.poż. Warto przy tym pamiętać, że większość szpitali w Polsce nie spełnia aktualnych wymagań w przeróżnym zakresie. Działają na podstawie tzw. programów przygotowawczych, które są corocznie przedłużane. Na dodatek zmiany w praktyce medycznej postępują tak szybko, że przepisy nie nadążają za tymi zmianami, stają się nieżyciowe. Zdarza się, że blok operacyjny, który musi być poprzedzony różnymi pomieszczeniami przygotowawczymi czy śluzami, nie spełnia wymogów przeciwpożarowych, bo zgodnie z nimi ewakuacja nie może odbywać się przez więcej niż trzy pomieszczenia.
Jednym z udanych efektów działań pańskiej firmy jest odnowiony szpital w Ząbkowicach Śląskich.
W 2006 roku zakończyliśmy adaptację nieczynnego szpitala wybudowanego w 1906 roku. Wcześniej wnioskowaliśmy o wpis do wojewódzkiego rejestru zabytków, jako że budynek był jedynie w ewidencji zabytków. Dążyliśmy do zachowania jak największej części zabytkowej substancji i mogę powiedzieć, że obyło się prawie bez kompromisów. Tu warto podkreślić, jak ważne jest wsłuchanie się w głos miejscowej społeczności – przyszłych użytkowników. Gdy zasugerowałem, że nie będziemy odnawiać szpitalnej kaplicy – która została wcześniej podpalona – bo rozbija komunikację w budynku, lokalni dziennikarze (zapraszani przez nas co miesiąc na plac budowy) uznali, że to najgorsze, co można zrobić. W dodatku słowa te padły z ust kilku bardzo młodych reporterek. Kiedy opowiedziałem tę historię w domu, usłyszałem od dzieci: „musisz ich posłuchać”. W efekcie przerwaliśmy prace, trzeba było uzyskać nowe pozwolenie na budowę, pogodzić się z dodatkowymi kosztami. Dziś jestem tym osobom wdzięczny. Wyszło pięknie. W dodatku, kiedy oczyściliśmy spalone ściany, ukazały się nieznane wcześniej freski.
Przyszedł jednak rok 2013 i wycofał się pan z zarządzania firmą.
Nadszedł moment, w którym trzeba było coś wybrać. Zdecydowałem, żeby mocniej włączyć się w proces ratowania zabytków techniki.
Stąd pomysł na powołanie fundacji?
To był bunt przeciw utracie wartościowego dziedzictwa. Wcześniej nie raz walczyliśmy o obiekt, ale w końcu okazywało się, że pieniądz jest mocniejszy i ciekawy zabytek znikał. Pomyślałem, że warto zrobić coś pokazowego, co mogłoby być wzorem dla innych – wtedy będzie łatwiej opowiadać o tych problemach.
W latach 90. bardzo trudno było się przebić z tematyką ochrony dziedzictwa przemysłowego.
Teraz jest łatwiej?
Zasadniczym problemem jest dostęp do środków zewnętrznych. Nawet formuła fundacji nie sprzyja uzyskaniu funduszy europejskich, bo wiele z tych projektów kierowanych jest do samorządów. Najbardziej otwarte wydaje się Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego – tam wniosek może złożyć fundacja czy inwestor prywatny. Inna sprawa, czy ten wniosek zostanie dofinansowany, bo dla przykładu, w ostatnich programach rządowych zdecydowana większość środków szła na remonty kościołów. Z siedmiu naszych wniosków żaden nie został przyjęty.
Fundacja idzie wymagającą drogą – zamiast zamieniać stare fabryki w galerie handlowe czy nawet galerie sztuki, chce pokazywać to, do czego te obiekty były stworzone.
Rewitalizacja na potrzeby komercyjne przynosi tyle sukcesów, że czasem aż korci, żeby pójść tą drogą. Ale nie na tym nam zależy – szukamy sposobu, żeby „dowieźć” obiekt w stanie czytelnym do momentu, kiedy zrozumienie dla takich działań będzie większe. A uważam, że idzie ku dobremu – ludzi coraz bardziej to interesuje, choć musi upłynąć jeszcze trochę czasu.
Pierwszym obiektem kupionym przez fundację była zabytkowa parowozownia w Jaworzynie Śląskiej.
To było dzieło przypadku. Na moją uczelnię przyjechała ówczesna pani burmistrz Jaworzyny i przedstawiła sprawę podupadającej i rozkradanej lokomotywowni stojącej na terenie PKP w granicach miasta. Zrobiliśmy lokalną konferencję, zaprosiliśmy zainteresowane strony, konferencja się odbyła, goście się rozjechali… Dzień później pani burmistrz pyta: „Będzie coś z tego? W końcu wydałam pieniądze na tę konferencję”. Zmartwiłem się. Wróciłem do domu, opowiedziałem co i jak, i znów słyszę od córek: „Tato, nie możesz tego tak zostawić, zajmij się tym, przejmij ten skansen”. Zdałem sobie sprawę, że wywołałem wilka z lasu.
To był poligon doświadczalny?
Wraz z kolegą z uczelni daliśmy sobie rok na tę sprawę. Minął rok i nic nie posunęło się do przodu. Trzeba było zacząć od budowy płotu, żeby ukrócić kradzieże, ale skąd wziąć pieniądze na ponad kilometr płotu? Sprzedałem samochód i wtedy w domu była już nieco inna rozmowa (śmiech). Początki były trudne, nie tylko z powodu braku pieniędzy, ale i z racji dużej nieufności ze strony samorządu. Różne słyszałem plotki, łącznie z taką, że będziemy w tych parowozach pędzić alkohol.
A kolejne obiekty w zasobach fundacji? To już było bardziej metodyczne działanie?
Prawie zawsze stały za tym przypadki. W wypadku dawnej walcowni cynku w Katowicach-Szopienicach to było ogłoszenie prasowe o przetargu, które wskazała mi asystentka. Z początku sprawa nie brzmiała niepokojąco. Dobrze – pomyślałem – znajdzie się nowy właściciel. Ale po telefonie do likwidatora, który dał to ogłoszenie, okazało się, że jedyną ofertę złożyła firma handlująca złomem. Zły znak. Cena nie była przerażająca, obiekt był już w rejestrze zabytków. Złożyliśmy ofertę, która okazała się niższa niż oferta konkurencji, ale likwidator najwyraźniej też nie chciał sprzedawać tego na złom i znalazł zapis, który pozwalał na sprzedaż tym, którzy gwarantują zachowanie obiektu.
Walcownia stała się górnośląskim przyczółkiem fundacji. Można w niej prześledzić proces produkcji blach cynkowych, ale jest też miejscem innych ekspozycji. Są stare lokomobile, są zabytkowe motocykle… Dzięki takim wystawom muzeum zarabia na siebie?
Mogłoby się wydawać, że po szpitalach to wszystko będzie łatwe, ale tu nie jest łatwe. Pewnie dlatego, że muzea zwykle należą do samorządów i są przez te samorządy mocno dofinansowywane. Pracujemy nad tym, żeby obiekty, które objęliśmy ochroną – jest ich siedem – doprowadzić do stanu, w którym będą samodzielne, niepotrzebna im będzie żadna kroplówka. Znam takie przykłady w Europie, i my też mamy pierwsze sukcesy, bo
parowozownia w Jaworzynie Śląskiej staje się muzeum samowystarczalnym finansowo, a walcownia cynku w Katowicach zbliża się do samodzielności. Rozwijamy pomysł sieci muzealnej – także po to, aby redukować koszty obsługi.
Jesienią połączyliśmy trzy działające już obiekty w Festiwal Zabytków Techniki. Zadziałało, mimo że miejsca te są oddalone od siebie mniej więcej o godzinę drogi.
Pozostałe obiekty fundacji także są typowe dla przemysłowej historii Śląska?
Nie zajmujemy się górnictwem, bo ono jest już pod opieką. Ale dziedziny reprezentowane przez nasze obiekty są charakterystyczne dla regionu. Cynk zbudował historię Górnego Śląska i pobudził górnictwo węgla. Mamy dawną fabrykę porcelany w Tułowicach – trzeba wiedzieć, że przedwojenna i powojenna porcelana ze Śląska zrobiła karierę nawet w USA, do dziś działają tam liczne kluby zbieraczy. W Dzierżoniowie mamy młyn z lat 40. XIX wieku z wyposażeniem z lat 30. wieku XX – bo dawniej prężnie działał tu przemysł rolno-spożywczy. Mamy też dwór i folwark w Piotrowicach Świdnickich. Tu będziemy mogli mówić, skąd wzięły się te wszystkie XIX-wieczne pałace na Dolnym Śląsku.
To już definitywny koniec przemysłu na Śląsku?
Eksperci z zagranicy przyjechali do nas i mówią: zachowajcie chociaż jedną kopalnię, bo potrzebujemy węgla dla naszych muzeów techniki.
Te wszystkie zabytkowe lokomotywy i maszyny będą potrzebować paliwa, jeśli mamy zobaczyć, jak działały?
Odczuliśmy to w Jaworzynie Śląskiej – sukces odnieśliśmy dopiero, kiedy lokomotywy ruszyły. Wcześniej zaangażowaliśmy do pracy 12 byłych kolejarzy, którzy w ciągu roku wyremontowali parowóz. Później starsi wciągnęli młodych i poszło. Mamy autentyczne maszyny i autentycznych pracowników, którzy pełnią rolę przewodników. Podobnie jest w walcowni w Szopienicach, która przetrwała także dzięki lokalnemu stowarzyszeniu składającemu się z byłych pracowników. Przez lata dbali, aby ten majątek nie został rozkradziony. Dziś mają w walcowni swój lokal, część z nich także jest przewodnikami.
Parowozownia w Jaworzynie nabiera rozpędu, ale zabytkowy budynek pobliskiej stacji kolejowej popada w ruinę.
Mam nadzieję, że ten dworzec to „projekt w toku”. Konserwator zabytków – po części dzięki naszemu wnioskowi – wpisał obiekt do rejestru zabytków, mimo wielkiego oporu PKP. Kolej, która jest właścicielem i ma pieniądze, nie może już zatem czekać bezczynnie, aż to wszystko się zawali. Muszą coś z tym zrobić.
A patrząc historycznie na region – wiele obiektów straciliśmy?
Bardzo dużo. Od drugiej połowy XIX wieku głównym miejscem pracy Dolnoślązaków był przemysł włókienniczy. To były fabryki zatrudniające po kilka tysięcy ludzi, z których nic nie pozostało, chociaż jeszcze w latach 90. XX wieku niektóre z tych fabryk działały i pracowały tam maszyny z XIX stulecia.
Przykładem niech będzie przędzalnia Zakładów Przemysłu Lniarskiego Orzeł w Mysłakowicach. Budynek o żeliwnej konstrukcji stropów, wzniesiony według brytyjskich wzorów. Zniszczono ją niemal na naszych oczach, pewnej soboty. Kiedy alarmowałem, dzwoniąc w tej sprawie do jeleniogórskich samorządowców, nie spotkałem się ze zrozumieniem.
Czy zabytki techniki traktowane są po macoszemu także przez służby konserwatorskie?
Różnie. Przykładem niech będzie kontrowersyjna zabudowa terenu portu miejskiego we Wrocławiu (przekształcanego w kompleks biurowy – przyp. red.). Poprzednia generalna konserwator zabytków na nasz wniosek zawiesiła ten proces, aby dać lokalnemu konserwatorowi trzy miesiące na negocjacje zakresu ingerencji w zabytek z jego właścicielem. Ale wrocławski konserwator tego nie wykorzystał i budowa na powrót ruszyła przy tym samym projekcie. Problem polega na tym, że w zatwierdzonym projekcie mamy napisane: „nadbudowa”, „rozbudowa” i „przebudowa” obiektów, które są w rejestrze zabytków. Już same te słowa mówią nam, że coś jest nie tak i że stare świetnie zachowane obiekty magazynowe są dosłownie wypruwane ze wszystkiego. Zostaje elewacja, a w środku projektuje się całkiem nowe podziały i pomieszczenia.
A jakie jest podejście samorządów?
Tu też bywa różne – jedne zupełnie nie zdają sobie sprawy z tego, co mają, inne – jak Zabrze – potrafiły na bazie turystyki industrialnej zbudować nową przyszłość miasta. Sam mam trudności, żeby przebić się w Tułowicach, które moim zdaniem powinny planować swoją przyszłość właśnie na bazie dawnej fabryki porcelany, która kiedyś zatrudniała niemal wszystkich mieszkańców. Z drugiej strony Jaworzyna Śląska ma teraz hasło „Gmina pełną parą”, zatem samorząd wyczuwa, że ma coś wartościowego. Choć i tu można by co nieco poprawić.
Może więc w pańskich studentach nadzieja? Co chciałby pan im przekazać?
Poświęcam wiele czasu, żeby zaszczepić w nich trochę ideowości. Zgoda, architekt to z jednej strony trochę, przepraszam, prostytutka – czasem musi się sprzedać. Ale trzeba mieć własne zdanie, umieć wytyczyć granice. Trzeba się nauczyć rozmowy z inwestorami, bo jeżeli inwestor nas gwałci, to przecież mamy prawo wyboru. To jest bardzo ważny zawód i trzeba wciąż oceniać to, co się robi, bo łatwo popełnić błędy. Młodzi ludzie kochają zmieniać. A taki obiekt trzeba najpierw zrozumieć, a potem przebudowywać. Biorę czyjeś dzieło, więc muszę je zrozumieć, żeby go nie zniszczyć. Bo może „ta wystająca rura” jest kwintesencją tego, co zostało w tym miejscu?
Fundacja Ochrony Dziedzictwa Przemysłowego Śląska działa w następujących obiektach:
Muzeum Hutnictwa Cynku Walcownia, Katowice, Szopienice
Muzeum Kolejnictwa na Śląsku, Jaworzyna Śląska
Muzeum Techniki Rolniczej, Piotrowice Świdnickie
Młyn Hilberta (Muzeum Młynarstwa – w organizacji), Dzierżoniów
Muzeum Porcelany Śląskiej (w organizacji), Tułowice
Muzeum Kolejnictwa na Śląsku – filia, Dzierżoniów
Walcownia cynku Silesia (w organizacji), Świętochłowice
W maju 2024 roku Piotr Gerber otrzymał Nagrodę Europejskiego dziedzictwa Europa Nostra.
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Zainteresowanie szeroko rozumianym dziedzictwem przemysłowym i technicznym przeżywa obecnie swój renesans. Wiele pomników kultury materialnej należących do tego dziedzictwa podlega też różnej formie ochrony. Na pewno je lubicie, ale czy wiecie o nich wszystko?
Kiedy w 1875 roku otwierano Muzeum Przemysłu i Rolnictwa, pierwszą w Warszawie placówkę wystawienniczą prezentującą eksponaty związane z historią techniki, idea, by w muzeum – „świątyni muz” – pokazywać wynalazki zamiast obrazów i rzeźb, mogła wciąż jeszcze wydawać się nieco...
Zabrze było jednym z pierwszych miejsc na Śląsku, obok Chorzowa i Rybnika, w którym zaczęto wydobywać węgiel. Pokłady leżały płytko, praktycznie wychodziły na powierzchnię – do dzisiaj można zobaczyć takie wychodnie. Z drugiej strony górnictwo w Zabrzu przestało funkcjonować stosunkowo szybko. Zostały duże środowiska pogórnicze, które chciały coś z tego zachować...