Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Rok 1983 zaczął się w Gdyni od sztormów. Wiało przez prawie cały styczeń, w niektóre dni siła wiatru dochodziła do 12 stopni w skali Beauforta. Służby miejskie liczyły powalone drzewa i zerwane dachy, rybacy – straty (nie mogły wypływać kutry), port pracował z przerwami. Lato było upalne, straty liczyli zmęczeni suszą rolnicy. W listopadzie spadł śnieg, w święta pogoda była kapryśna. W grudniu marynarze przywieźli, nie licząc tego, czego nie zgłosili do oclenia, towary warte 84 milionów złotych: kawę, herbatę, czekoladę, dużo żywności, dżinsy, kożuchy, rajstopy, gumę do żucia i inne rzeczy. Szczęśliwie, bo w handlu trudności, z powodu braku masła popularna cukiernia Delicje wstrzymała zamówienia na torty.
W 1983 roku powstało Muzeum Miasta Gdyni oraz otwarto pierwszy czterogwiazdkowy hotel – orbisowską Gdynię. Największą bolączką miasta była woda. Ciągle jej brakowało, notorycznie nie docierała na wyższe piętra w blokach zbudowanych w dzielnicach położonych na wzgórzach. Urzędnicy obawiali się, że jeśli nic się nie zmieni, w 1985 roku wody w Gdyni po prostu zabraknie. Winna była niewystarczająca infrastruktura, na której rozbudowę i modernizację nikt nie miał pieniędzy.
À propos modernizacji, w źródłach sprzed 40 lat próżno szukać słowa „modernizm”, które dziś z Gdynią zrosło się niemal w związek frazeologiczny. Tymczasem w 1983 roku wpisano do wojewódzkiego rejestru zabytków aż 11 obiektów, w tym sześć modernistycznych, m.in. Dom Mieszkalny FE BGK, lepiej znany jako Bankowiec, i Miejskie Hale Targowe – współcześnie obowiązkowe punkty wycieczek po Gdyni.
Wcześniej i później wpisywano całe zespoły, np. zespół ruralistyczny dawnej wsi Oksywie albo urbanistyczny Kamiennej Góry, ale nigdy wcześniej nie przybyło w rejestrze tak dużo pojedynczych gdyńskich budynków w jednym roku i tylko raz zdarzyło się to później (w 1987 roku). A tu ani wzmianki w prasie, ani w opracowanej przez historyczki z Muzeum Miasta Gdyni miejskiej „Kronice”.
Dopiero w 1986 roku „Rocznik Gdyński” – czasopismo założone przez Towarzystwo Miłośników Gdyni – zaczął publikować cykl o tutejszych zabytkach. Teksty pisał Jerzy Heidrich, w latach 50. architekt miejski, potem długoletni kierownik Miejskiej Pracowni Urbanistycznej.
Podczas mego ostatniego pobytu w Krakowie miałem okazję przysłuchiwania się dyskusji mych tamtejszych kolegów o ich życiowej pasji, jaką stały się dla nich krakowskie zabytki – zaczął pierwszy z serii artykułów. – Moją skromną uwagę, że i w Gdyni mamy zabytkowe budowle, zbyto pobłażliwym milczeniem”.
Skąd jednak milczenie w Gdyni?
Wygląda na to, że po prostu z niewiedzy. – Za czasów PRL wojewódzki konserwator zabytków wpisywał obiekty z automatu, nie przejmując się kwestią własności i nie informując wszystkich zainteresowanych – tłumaczy Robert Hirsch, miejski konserwator zabytków w Gdyni. – Po 1990 roku procedury znacznie się skomplikowały, właściciele mogą się odwoływać od decyzji, co niekiedy robią, taki wpis trwa wówczas latami.
W książce „Ochrona i konserwacja historycznej architektury modernistycznej Gdyni” zwrócił uwagę na paradoks: „W ostatnich latach, kiedy architektura ta zyskała większe uznanie, liczba wpisów nie była bardzo znacząca. Kulminacja przypadła na lata 1983–1990, czyli czasy, kiedy postrzeganie architektury modernistycznej jako zabytkowej było mniej powszechne, a więc należy docenić dalekowzroczność ówczesnych służb konserwatorskich”.
Nie wiadomo, czy dalekowzroczność wynikła z przypadku, czy z kompetencji, ale wydaje się tym większa, że Gdynia była wówczas naprawdę młoda, ledwo przekroczyła pięćdziesiątkę. Dla miasta, jak zauważył Jerzy Heidrich, to wiek przedszkolny. Co gorsze, miała nienajlepszą reputację. Owszem, stocznia, port, 60 proc. mieszkańców zatrudnionych w przemyśle morskim – to się centralnej władzy podobało (w czasach, o których mowa, akcept centrali był koniecznym warunkiem prawie wszystkiego). Kłopotów nastręczało sanacyjne pochodzenie. Dopiero w latach 70. do oficjalnej opowieści o Gdyni wrócił uznawany za jednego z jej twórców przedwojenny wicepremier Eugeniusz Kwiatkowski. W 1948 roku odsunięty od pracy przy odbudowie Wybrzeża bez prawa odwiedzania Trójmiasta, w 1972 roku, dwa lata przed śmiercią został odznaczony Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski.
Wtedy też wpisano do rejestru zabytków zbudowany w latach 1934–1936 gmach ZUS, wówczas zajmowany przez Polskie Linie Oceaniczne. W tle były marzenia o przebudowie, o którą zabiegało PLO. Uznanie budynku za zabytek ukróciło te próby, a przy okazji – jak pisze Robert Hirsch – „stało się początkiem działań prawnych związanych z ochroną architektury modernistycznej w Gdyni”. Działań rachitycznych, bo Gdynię wciąż kojarzono głównie z portem. Modernizm doceniali miłośnicy Gdyni, na czele z badaczką architektury Marią Jolantą Sołtysik. To nie była duża grupa i dopiero z czasem stała się wpływowa.
Jeszcze w 1996 roku przypuszczenie głównej architektki miasta, że w nadchodzącym tysiącleciu gdyńska „starówka” będzie wielką atrakcją turystyczną, prowadząca wywiad dziennikarka „Rzeczpospolitej” skwitowała:
„Tu już chyba pani mocno przesadziła. Przecież to zwykłe portowe miasto, bez zabytków, co tu może przyciągnąć znawców?”
Wiesława Martyńska-Ostrowska odparła: „My jeszcze tego nie widzimy, ale kiedyś pracowałam w Wiedniu przy konserwacji budynków projektowanych w latach 30., gdzie z najwyższym pietyzmem odnawiano klamki, szukano porcelanowych kontaktów i ważna była nawet poręcz klatki schodowej”.
Jedenaście lat później, w 2007 roku, układ urbanistyczny śródmieścia Gdyni został wpisany do wojewódzkiego rejestru zabytków. Od 2015 roku, dzięki decyzji prezydenta Bronisława Komorowskiego, jest Pomnikiem Historii.
Przeglądam „Kronikę Bankowca”. W pierwszym tomie kilka stron zajmują zdjęcia poręczy, kontaktów, klamek, dzwonków do drzwi, ramek do wizytówek. Poza tym: księgi meldunkowe, wspomnienia mieszkańców, relacje z uroczystości, kopie dokumentów, sporo zdjęć. O zapisy w „Kronice” dba jedna z mieszkanek, Monika Kaczmarek. Impulsem do jej założenia było otwarcie izby pamięci Bankowca, która wkrótce wyrosła w minimuzeum.
– Nie, nie, dzisiaj już było oprowadzanie. Proszę zadzwonić jutro – Maria Pirandoff-Link, kustoszka muzeum odbiera telefony mniej więcej co kwadrans. W sprawach zwiedzania, gorsecików (to modne w latach 30. małe, „falujące” kafelki – jak gdyby były wcięte w talii, dziś znów produkowane – przyp. red.), rachunków, tylko czasem chodzi o opiekę nad wnukami. Gros czasu zajmuje jej opieka nad pamięcią o Bankowcu.
Urodziła się w Gdyni, ale o tym, że są tu zabytki, zorientowała się po pięćdziesiątce, w 2007, może w 2008 roku. Zamieszkała w Bankowcu z mężem w jego rodzinnym mieszkaniu i sąsiedzi zaprosili ją do wspólnoty mieszkaniowej. Wtedy dowiedziała się, że budynek z racji bycia zabytkiem dostaje z urzędu miasta dotacje na remonty. Ukazała się akurat „Encyklopedia Gdyni” autorstwa Małgorzaty Sokołowskiej. Kupiła ze względu na wzmiankę o teściu. – Przeglądałam i patrzę: jeden sąsiad, drugi, czternasty, osiemnasty – opowiada. – Poznałam Roberta Hirscha i zaczęłam uczyć się o modernizmie od podstaw.
Wtedy już gdyński szlak modernizmu faktycznie stał się atrakcją turystyczną, a Bankowiec, zbudowany w latach 1935–1939 według projektu Stanisława Ziołowskiego, obok (czy też, patrząc topograficznie – po przekątnej) gmachu ZUS – jego gwiazdą. Maria Jolanta Sołtysik w książce „Na styku dwóch epok. Architektura gdyńskich kamienic okresu międzywojennego” uznaje je za najgłośniejsze budowle gdyńskiego śródmieścia drugiej połowy lat 30. i ustawia na pograniczu późnego funkcjonalizmu i stylu międzynarodowego. „Znany ówczesny gdyński krytyk i publicysta, notariusz z zawodu, Henryk Chludziński, dostrzegł w tych obiektach »czystopisy nowego stylu, gmachy, od których rozpoczyna się może jakaś nowa epoka w architekturze gdyńskiej, okręty z cegły i cementu na lądzie« – pisze. I konkluduje: – Prezentowany przez nie typ ekspresji pojawił się także w gdyńskich kamienicach drugiej połowy lat 30.”. Upraszczając, to ze skrzyżowania ulic 10 Lutego i 3 Maja wypłynęły zaokrąglone krawędzie i inne nawiązujące do wyglądu okrętów elementy architektoniczne, z których do dziś czerpią pracujący w Gdyni architekci.
Maria Pirandoff-Link w biurze wspólnoty mieszkaniowej co rusz trafiała na jakieś pamiątki – a to przedwojenną tabliczkę z adresem, a to coś. Pomyślała, że dobrze byłoby je zebrać w jednym miejscu i tak powstała izba pamięci. Na otwarcie przyszedł prezydent Gdyni Wojciech Szczurek, inni urzędnicy i grupa dziennikarzy. Ktoś spytał o zwiedzanie, Maria odparła, że czemu nie, dziennikarze napisali i tak 9 lutego 2009 roku zaczęła się historia minimuzeum. Teraz to instytucja. Po drodze przeniosła się do dawnego schronu i można tam, po wcześniejszym umówieniu się, zobaczyć, jak wyglądało przedwojenne mieszkanie.
Bankowiec, choć po wojnie – jak wszędzie – kwaterowano tam ludzi z przydziału, nigdy nie popadł w szczególną ruinę. Owszem, dzielono mieszkania na mniejsze, ale w pierwszej, reprezentacyjnej klatce, zachowały się posadzki i poręcze, wielu mieszkańców z czułością traktowało detale. To nie jest dla gdyńskich zabytków typowy los. Większość tutejszych willi i kamienic przed wojną należała do prywatnych właścicieli. W PRL scenariusze były różne. Niektórych wywłaszczono, większość zachowała własność, ale straciła prawo do zarządzania nią, a więc wpływ na to, co dzieje się z mieszkaniami i remontami. Poskutkowało to prawnym galimatiasem, który w całej okazałości objawił się w latach 90. i wciąż gdzieniegdzie daje o sobie znać. Dość powiedzieć, że przy reprezentacyjnej ul. Świętojańskiej niemal po sąsiedzku stoją kamienice wypielęgnowane do ostatniego gorsecika i zaniedbane pustostany.
Architekt Cyprian Ożóg-Orzegowski długo wierzył, że nigdy nie powieli schematu rodziców, którzy kupili dom, a potem dużą część życia i energii poświęcili na jego remonty i utrzymanie. Aż w 2007 roku sam zamieszkał w willi bliźniaczej przy ul. Korzeniowskiego 25-25a. Najpierw na piętrze, z czasem wykupił jej połowę.
To kolejny z budynków wpisanych do rejestru zabytków w 1983 roku. Pięknie położony na Kamiennej Górze na dużej działce z ogrodem (między drzewami prześwituje morze) był wówczas w użytkowaniu Przedsiębiorstwa Gospodarki Mieszkaniowej.
Projekt Zbigniewa Kupca i Tadeusza Kossaka powstał w 1936 roku na zamówienie kapitanów żeglugi wielkiej, Czesława Antkowiaka i Jerzego Prokulskiego. Jerzy Heidrich opisywał willę tak: „Architektura budynku modernistyczna, o starannie wysmakowanych proporcjach, stanowi kompozycyjną całość z ogrodzeniem i garażami. (…) Charakterystyczne są dla budynku duże okna o nietypowym podziale. Rozwiązanie funkcjonalno-przestrzenne poszczególnych mieszkań o dużych walorach wnętrzowych (m.in. z intymnym kącikiem z kominkiem) świadczy o wysokich umiejętnościach architektów oraz dużych wymaganiach inwestorów. Na piętrze znajdują się w każdym mieszkaniu: pokój sypialny z garderobą i dużą łazienką, mały pokój służbowy oraz studio”.
W latach 80. mieszkań było tam dużo więcej niż dwa, ale z pierwotnego projektu zostały istotne elementy: gzymsy, murki, ogrodzenia, balustrady, stolarka okienna i drzwiowa, część stolarki wewnętrznej, kominek, ogród zimowy, parkiety, schody wewnętrzne z balustradami i poręczami. Poza tym duża część podłużnych płytek elewacyjnych.
Zdaniem Jerzego Heidricha przed poważniejszą przebudową uchronił willę wpis do rejestru. W 2007 roku w piwnicy biegały bezpańskie koty, zdarzały się też szczury, parkiet był pomalowany olejną farbą lub przykryty linoleum, ciekło z rur, przez okna padał śnieg, a spod listew podłogowych – gdy sąsiad palił w kominku – wydobywał się dym.
Remonty trwają do dziś. Początkowo obfitowały w niespodzianki. Najboleśniejsza zdarzyła się w łazience, gdzie po zerwaniu gresu objawił się metr kwadratowy gorsecików. Niestety, ze względów technologicznych nie udało się wkomponować ich w wystrój, trafiły do Muzeum Miasta Gdyni jako część wystawy „Szkło, metal, detal”. Najmilsza niespodzianka to ta, gdy w salonie, gdzie po zdekonstruowaniu narosłej w PRL zabudowy kuchennej robotnicy zaalarmowali, że znaleźli coś dziwnego. A był to wagonik windy prowadzącej do planowej w podziemiu kuchni. Tę konstrukcję wraz z szybem i oryginalnym mechanizmem udało się uratować, tyle że na razie pozostaje bezużyteczna. Kuchnia jest na parterze – tam gdzie według przedwojennego projektu miała być jadalnia. Uratowano też większość okien. Wymagały pieczołowitej konserwacji, ale okazało się, że to możliwe.
– Nie byłoby możliwe bez dotacji z urzędu miasta – przyznaje Cyprian Ożóg-Orzegowski. Wraz z żoną Martą prowadzą przy Korzeniowskiego dom otwarty. Może nie całą dobę, ale zawsze dla wycieczek, czasem dla lokalnych wydarzeń kulturalnych, bywa, że dla ciekawskich przechodniów. Wpuszczają do salonu, pokazują ogród, nie zliczą, ile razy opowiadali o windzie i ramach okiennych ogrodu zimowego (w którym brakuje części płytek terakotowych; obawy Cypriana, że dom pożera pieniądze jak smok sprawdziły się co do grosza).
– To nasza misja – mówią. – Dostaliśmy bezzwrotne dotacje na remont okien i części elewacji, prac doglądał konserwator zabytków, a także inspektorzy nadzoru konserwatorskiego i inwestorskiego oraz wielu innych specjalistów. Dom jest nie tylko naszą własnością, lecz także częścią historii architektury Gdyni. Mieszkając tu, zyskaliśmy coś, co nazywamy świadomością partycypacyjną. Po prostu chcemy dzielić się, udostępniać to wnętrze zainteresowanym.
Losy obiektów wpisanych do rejestru zabytków w 1983 roku potoczyły się różnie. Modernistyczne kamienice przy Świętojańskiej 68 i Skwerze Kościuszki 16 należą do gdyńskiego kanonu. Z trzech willi przy Sieroszewskiego na Kamiennej Górze dwie mają się dobrze, trzecia chwieje się w posadach. Pensjonat Gryf w Orłowie zrewitalizował deweloper, w willi przy Tetmajera 1 po prostu ktoś mieszka. Szczęście w nieszczęściu miała willa Szczęść Boże przy ul. Żołnierzy I Armii Wojska Polskiego, którą własnościowe perypetie uchroniły przed sąsiedztwem 17-piętrowego biurowca. Od niedawna trwa w niej remont.
Pozostają Miejskie Hale Targowe. Zaprojektowane przez Jerzego Müllera i Stefana Reychmana, otwarto je 11 listopada 1937 roku, w dniu obchodzonego po raz pierwszy Narodowego Święta Niepodległości. Grzegorz Piątek, autor bestsellerowej książki „Gdynia obiecana”, napisał kiedyś, że Müller i Reychman stworzyli jeden z najbardziej radykalnych budynków w ówczesnej Polsce. Dominująca, wielka jak samolotowy hangar Hala Łukowa i niższe Rybna i Mięsna do dziś stanowią wybitny przykład konstruktywizmu. Jednak tylko prawdziwi koneserzy Gdyni mogą bez wcześniejszego przygotowania rozpoznać w halach zabytek. Laikom może coś sugerować wypucowana fasada Hali Łukowej, która w 2015 roku odzyskała piaskowy odcień i szyld stylizowany na lata 30. Wejście do środka, spacer między stoiskami zadaszonego poliwęglanowym tworzywem placu targowego, przejście alejkami dawnej Hali Mięsnej, utwierdzą ich raczej w przekonaniu, że jeśli trafili do muzeum, to lat 90., a nie 30.
Miejscy urzędnicy zazdrośnie spoglądają na florencką halę Mercato Centrale, nawet na gdańskie food courty urządzone w odnowionych wnętrzach, ale zgodnie z zasadą „jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma”, na razie cierpliwie wysupłują pieniądze na remonty a to łazienek w Hali Rybnej, a to poliwęglanowych zadaszeń.
Hale zajmują szczególne miejsce w sercach gdynian. W czasach PRL odgrywały rolę złotówkowego peweksu. Tutaj marynarze za pośrednictwem kupców sprzedawali to, czego nie zgłosili w urzędzie celnym – kawę, herbatę, czekoladę, dżinsy, kożuchy, płyty, kasety, gumę do żucia i inne rzeczy. Dziś życie, choć wciąż warzywami, mięsem i ciuchami handluje ponad 200 osób, płynie tu leniwie, zamiera wczesnym popołudniem.
Bez wątpienia jednak hale są znakomitą ilustracją kolejnego gdyńskiego paradoksu. Tylko jeden zabytkowy budynek – Dworzec Morski, gdzie urządzono Muzeum Emigracji, służy do zwiedzania. W pozostałych ludzie mieszkają, jedzą, uczą się i modlą. Słowem, toczy się życie. A ono, jak wiadomo, czasem błyszczy, a czasem zupełnie nie.
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Zbudowana w latach międzywojennych portowa Gdynia tworzy największy obok Warszawy zespół architektury dwudziestolecia międzywojennego w Polsce. Jest też pionierskim założeniem urbanistycznym modernizmu. Modernistyczna, nowoczesna Gdynia, wzniesiona od podstaw była dumą międzywojennej Polski i jej oknem na świat. Realizowana w „amerykańskim...
Kościół Chrystusa Króla i św. Rocha to jedna z najbardziej charakterystycznych budowli Białegostoku. Świątynia choć metrykalnie młoda jest niewątpliwie jednym z najważniejszych symboli miasta. Biel nietuzinkowej bryły i jej strzelista, ażurowa wieża wyrastająca u zbiegu głównych ulic miasta to widok...
Pamiątki, nagrobki, dystopijne wyobrażenia rozpadu, zamglone wspomnienia – na różne sposoby można interpretować betonowe portrety, jakie Vinicius Libardoni stworzył nieistniejącym już ikonom polskiej architektury powojennej. (…) widzenie – to nie tylko bierny odbiór doznań wzrokowych. Otrzymane doznania poddajemy analizie myślowej,...